Obserwatorzy

wtorek, 11 marca 2008

Każdy mężczyzna nosi w sobie bogów - fragment książki JEAN SHINODY BOLEN "BOGOWIE W KAŻDYM MĘŻCZYŹNIE".

Książka ta mówi o bogach istniejących w każdym mężczyźnie - pewnych wewnętrznych wzorcach czy archetypach, które mieszczą się głęboko w psychice i kształtują mężczyzn od środka. Bogowie ci to potężne, niewidzialne moce, które wpływają na osobowość, pracę i związki z innymi. Wiążą się jakoś z intensywnością emocji lub trzymaniem się na dystans, ze skłonnością do precyzji intelektualnej, ekspresji fizycznej lub wrażliwości estetycznej, z tęsknotą za ekstatycznym zjednoczeniem lub panoramiczną wizją całości, z rodzajem poczucia czasu i wieloma innymi cechami. Rozmaite archetypy odpowiedzialne są za różnorodność zewnętrzną i bogactwo wewnętrzne mężczyzn, to one decydują w dużej mierze o tym, czy podporządkowanie się żywionym wobec mężczyzn oczekiwaniom będzie dla nich łatwe czy trudne i jakie koszta poniosą ich najgłębsze, autentyczne jaźnie. Być autentycznym oznacza móc rozwijać te cechy, które stanowią nasz wewnętrzny potencjał, wrodzone predyspozycje. Jeśli nasza naturalność jest akceptowana i dozwolona, jednocześnie pojawia się autentyczność i poczucie własnej wartości. Rozwiną się one jednak tylko wówczas, gdy ważne dla nas osoby będą nas zachęcać do spontaniczności, prawdziwości, pełnego zaangażowania w to, co przynosi nam radość. Już od wczesnego dzieciństwa począwszy, najpierw rodzina, a później kultura stanowią lustro, w którym postrzegamy siebie jako godnych akceptacji lub nie. Jeśli musimy zbytnio naginać się, aby zyskać akceptację, może się zdarzyć, że w końcu przywdziejemy fałszywą maskę i zaczniemy grać rolę, która będzie daleka od tego, co w nas prawdziwe.


KONFORMIZM JAKO PROKRUSTOWE ŁOŻE


Konformizm, którego żąda się od mężczyzn w naszej patriarchalnej kulturze, przypomina łoże Prokrusta z mitologii greckiej. Na łożu tym umieszczano podróżnych udających się do Aten. Jeśli byli zbyt mali, naciągano ich do odpowiednich rozmiarów jak na średniowiecznym łożu tortur, a gdy byli zbyt wysocy, przycinano im członki. Niektórzy mężczyźni pasują do łoża Prokrusta jak ulał, istnieją też mężczyźni, których archetypy (wewnętrzne wzorce) idealnie przystają do stereotypów (lub oczekiwań zewnętrznych). Z łatwością i przyjemnością odnoszą sukcesy. Jednakże dla mężczyzny, którego wewnętrzne wzorce archetypowe różnią się od oczekiwań społecznych dotyczących tego, "kim powinien być", konformizm wobec stereotypu jest często niewypowiedzianą męczarnią. Czasem wygląda to tak, jakby stereotyp świetnie pasował, ale tak naprawdę mężczyzna osiągnął to kosztem odcięcia ważnych aspektów siebie samego. Czasem przeciwnie, naciągnął jakiś wymiar swej osobowości, by spełnić oczekiwania, ale brak mu głębi i złożoności, przez co zewnętrzny sukces nie ma wewnętrznego sensu. Wędrowcy, którzy przeszli próbę Prokrusta, aby dotrzeć do Aten, mogli zadawać sobie pytanie, czy było warto, tak jak to często czynią współcześni mężczyźni, kiedy już dotrą do celu. O tym, jak wewnętrznie pusty może być sukces, tak oto pisze William Broyls, w książce Esquire: "Każdego ranka wbijałem się w garnitur, podnosiłem teczkę i udawałem się do mojej wspaniałej pracy, i umierałem kawałek po kawałku. Byłem redaktorem naczelnym Newsweeka, pełniłem funkcję, która w oczach innych miała w sobie wszystko; tyle że nie miało to nic wspólnego ze mną. Zarządzanie wielką instytucją nie sprawiało mi przyjemności. Pragnąłem osobistych osiągnięć, a nie władzy. Dla mnie sukces był bardziej niebezpieczny niż porażka; porażka zmusiłaby mnie do podjęcia decyzji dotyczącej tego, czego naprawdę chciałem. Jedynym wyjściem była rezygnacja, ale od czasu opuszczenia drużyny tropicieli w liceum nigdy nie złożyłem rezygnacji. Służyłem w Wietnamie i wiedziałem, że należy szarżować i szturmować wzgórze, żeby nie wiem co. A ja zdobyłem to wzgórze; i nie cierpiałem go. Wspiąłem się na niewłaściwy szczyt i jedyne, co mogłem teraz zrobić, to zejść na dół i wspiąć się na inną górę. Nie było to łatwe: pisałem wolniej niż sądziłem, moje małżeństwo się rozpadło. Czegoś potrzebowałem, ale nie byłem pewien czego. Chciałem się sprawdzić, umysłowo i fizycznie. Chciałem odnieść sukces, ale taki, którego kryteria byłyby jasne i konkretne, niezależne od opinii innych. Pragnąłem intensywności przeżyć i braterstwa, jakie towarzyszą niebezpieczeństwu. Dawniej mógłbym udać się na Zachód lub na morze, ale miałem dwoje dzieci i szereg zobowiązań". Mężczyzna ten miał władzę i prestiż, osiągnął cele, których realizacja zajmuje lwią część życia, a i tak udaje się niewielu. A jednak cierpiał z powodu poważnej dolegliwości, będącej udziałem wielu mężczyzn przechodzących kryzys połowy życia: przenikliwej depresji o niskim natężeniu. Odcięcie od własnych zasobów witalności i radości powoduje, że życie staje się płaskie i bez znaczenia. W naszej kulturze mężczyźni zdają się mieć uprzywilejowaną pozycję i dostęp do lepszych ról. Mają więcej władzy i pieniędzy. A jednak to mężczyźni cierpią z powodu depresji maskowanej alkoholizmem, zbyt intensywną pracą, wielogodzinnym siedzeniem przed telewizorem, a więc formą paraliżu. Często są pełni złości i żalu, a ich wrogość i wściekłość może zostać wyzwolona przez cokolwiek, począwszy od nieudolności przypadkowego kierowcy na drodze, po irytujące zachowania dziecka. Ich średnia długość życia też jest krótsza. Ruchy kobiece jasno wyraziły problemy, jakie niesie ze sobą życie w patriarchacie. Ale sądząc po tym, jak nieszczęśliwi są mężczyźni, patriarchat im także nie służy.




WEWNĘTRZNY ŚWIAT ARCHETYPÓW


Jeśli życie staje się jałowe i pozbawione sensu, jeśli czujesz, że w tym, co robisz i jak żyjesz kryje się jakiś fundamentalny błąd, pomocne jest uświadomienie sobie rozdźwięku pomiędzy archetypami, które nosisz w sobie, a rolami, jakie pełnisz. Mężczyźni często tkwią w pułapce pomiędzy światami wewnętrznych archetypów, a zewnętrznych stereotypów. Archetypy są potężnymi predyspozycjami: pod szatami greckich bogów, których w tej książce opiszę, kryją się określone popędy, emocje i potrzeby kształtujące osobowość. Kiedy wcielasz w życie jakąś rolę połączoną z takim aktywnym archetypem, potrzebna energia jest generowana przez jego głębię i wewnętrzny sens. Jeśli, na przykład, jesteś na wzór Hefajstosa rzemieślnikiem i wynalazcą, bogiem kuźni wytwarzającym piękną broń i ozdoby, to możesz spędzać wiele czasu sam w pracowni, studiu lub laboratorium, całkowicie pochłonięty pracą wykonywaną najlepiej, jak umiesz. Jeśli jednak podobny jesteś raczej do Hermesa, boskiego posłańca, to jesteś naturalnie człowiekiem w drodze, w ruchu. Jesteś podróżującym sprzedawcą lub międzynarodowym negocjatorem, kochasz swoją pracę, która wymaga bystrego umysłu, szczególnie gdy zabrniesz w szare strefy mieszczące się poza etyką. Jeśli zaczniesz wykonywać zawód, który ci nie odpowiada, praca przestanie pochłaniać cię bez reszty i sprawiać przyjemność. Praca jest źródłem satysfakcji tylko wtedy, gdy współgra z konkretnymi archetypowymi skłonnościami i talentami. Także różnice w życiu osobistym są kształtowane przez archetypy. Mężczyzna przypominający Dionizosa, boga ekstazy, będzie całkowicie zaabsorbowany zmysłowością chwili i nic mu nie przeszkodzi w wypełnianiu roli spontanicznego kochanka. Jego przeciwieństwem będzie mężczyzna, który jak Apollo, bóg słońca, jest zainteresowany mistrzowskim opanowaniem wszelkiego rodzaju umiejętności, w tym także i technik uprawiania miłości. Jako archetypy bogowie istnieją w postaci wzorców emocji i zachowań; są potężnymi siłami, które, rozpoznane czy też nie, oczekują stosownego traktowania. Jeśli zostaną świadomie uznane (choć niekoniecznie nazwane) i uhonorowane przez danego mężczyznę (lub kobietę), pomagają żyć w zgodzie z własnym ja, wieść życie pełne głębokiego sensu, bowiem sfera czynów została powiązana ze sferą archetypów w psychice. Bogowie wzgardzeni i odrzuceni nadal mają na nas wpływ, zazwyczaj negatywny, gdyż nieświadomy. Czasem nastąpić może szkodliwe zniekształcenie identyfikacji; identyfikacja z jednym bogiem może być tak silna, że człowiek traci własną osobowość, staje się jakby "opętany".




CZYM JEST ARCHETYP


Pojęcie archetypów wprowadził do psychologii C. G. Jung. Archetypy są ukrytymi, wewnętrznie zdeterminowanymi wzorcami istnienia i zachowania, postrzegania i reagowania. Zawarte są one w nieświadomości zbiorowej, tej części nieświadomości, która nie jest indywidualna, lecz uniwersalna czy też wspólna. Dokonując zabiegu personalizacji, wzorce te można przedstawić jako bogów i boginie; mity stają się wówczas archetypowymi opowieściami. Wywołują w nas silne uczucia, poruszają wyobraźnię, zawierają motywy, które mają charakter ponadczasowy i ogólnoludzki. Brzmią prawdziwie i zdają się być nam bliskie, nawet jeśli słyszymy je po raz pierwszy. Interpretacja jakiegoś mitu o bogu, intelektualne lub intuicyjne uchwycenie jego znaczenia jako metafory naszego własnego życia, może, podobnie jak sny, dać nam nagłe zrozumienie sytuacji, wgląd w zawiłości własnego lub czyjegoś charakteru. Jako archetypy bogowie mają charakter ogólny, rodzajowy: są opisem podstawowej struktury jakiejś części mężczyzny (albo kobiety, gdyż archetypy bogów to często także i psyche kobieca). Tę podstawową strukturę konkretny mężczyzna uzupełnia własnymi, niepowtarzalnymi treściami ukształtowanymi przez rodzinę, pochodzenie, narodowość, religię, doświadczenie życiowe, historyczny czas, w którym żyje, fizyczny wygląd, inteligencję. Mimo tej indywidualizacji nadal dostrzegamy archetyp, podobieństwo do określonego boga. Obrazy niesione przez archetypy stanowią część naszego zbiorowego doświadczenia, są nam "znane". Mity z Grecji sprzed trzech tysięcy lat nadal żywo nas poruszają, opowiada się je wciąż na nowo, ponieważ bogowie i boginie przekazują nam prawdę o naturze ludzkiej. Poznawanie greckich bogów może pomóc mężczyznom lepiej zrozumieć głębię własnej psychiki. Kobiety mogą lepiej poznać ważnych dla siebie mężczyzn, rozpoznając bogów w nich obecnych, albo też odkryć, że pewni bogowie stanowią część ich własnej psyche. Mity dają możliwość efektu "aha!": momentu olśnienia i intuicyjnego uchwycenia istoty jakiejś ludzkiej sytuacji. Uderzająco oczywiste jest, na przykład, podobieństwo do Zeusa u mężczyzn, którzy bywają okrutni, wiele ryzykują w celu zdobycia władzy i majątku, a kiedy już posiądą status społeczny, do jakiego dążyli, chcą być widoczni. Również opowieści o Zeusie zwykle pasują jak ulał do mężczyzn, którzy się z nim identyfikują. Ich małżeństwo, ich życie seksualne ma często wiele wspólnego z romansami i flirtami Zeusa. Orzeł symbolizujący Zeusa jest nosicielem cech tego archetypu: widzi z góry wszystko, świetny wzrok pozwala mu dostrzegać szczegóły, potrafi działać błyskawicznie, by pochwycić, co zechce, w swe szpony. Hermes, bóg posłaniec, był gońcem, oszustem, przewodnikiem dusz w zaświaty, bogiem dróg i granic. Mężczyzna, który stanowi jego typ, będzie miał kłopoty z ustatkowaniem się, ponieważ nęci go powab nieznanej drogi i niespodziewanych wydarzeń. Jak żywe srebro czyli rtęć, mężczyzna taki (jego rzymskim odpowiednikiem jest Merkury) wymyka się z rąk tych, którzy usiłują go pochwycić lub usidlić. Zeus i Hermes to dwa bardzo różniące się od siebie wzorce, tak jak i identyfikujący się z nimi mężczyźni. Ponieważ jednak wszystkie archetypy są potencjalnie obecne w każdym mężczyźnie, zarówno Zeus, jak i Hermes mogą być aktywni w tej samej osobie. Jeśli ich aktywność będzie zrównoważona, mężczyzna może się ustabilizować, co jest priorytetem Zeusa, a jednocześnie korzystać z pomocy Hermesa w zakresie umiejętności komunikowania się i generowania nowatorskich pomysłów. Może się jednak zdarzyć i tak, że popadnie w silny konflikt, rozdarty pomiędzy dążącym do władzy Zeusem, co wymaga czasu i wysiłku, a Hermesem, potrzebującym wolności. Są to dwa spośród trzech archetypów bogów, które kultura patriarchalna ocenia pozytywnie. Bogowie, którzy cieszyli się znacznie mniejszym znaczeniem, ci odrzuceni, których cechy nie były zbyt cenione dawniej i są mało cenione teraz, nadal istnieją w męskiej psychice, podobnie jak istniały w mitologii greckiej. Wiele było uprzedzeń do nich jako bogów; kultura Zachodu żywi podobne uprzedzenia do nich jako archetypów ludzkiej psychiki: zmysłowość i namiętność Dionizosa, szał Aresa na polu bitwy, który w innych okolicznościach mógłby przerodzić się z łatwością w taniec, emocjonalność Posejdona, wycofana, intensywna kreatywność Hefajstosa, zdolność do introspekcji Hadesa. Trwające od tak dawna uprzedzenie wywiera określony wpływ na psychologiczny portret mężczyzn, którzy tłumią te aspekty siebie po to, aby poddać się dyktatowi kultury nagradzającej emocjonalny dystans i opanowanie oraz zdobywanie władzy. Angażując się w cokolwiek, pracę, wojnę czy miłość, jeśli staramy się sprostać tylko zewnętrznym oczekiwaniom, a brak nam inspirującej, wewnętrznej energii archetypu, zawsze musimy włożyć w to zbyt wiele wysiłku. Wysiłek ten może być nawet nagrodzony, ale nie dostarcza głębokiej satysfakcji. I przeciwnie, robiąc to, co lubimy, dokonujemy wewnętrznej afirmacji i odczuwamy przyjemność; to, kim jesteśmy, jest spójne z tym, co robimy. Trzeba mieć doprawdy dużo szczęścia, aby to, co robimy, było nagrodzone i uznane w świecie zewnętrznym.




AKTYWIZACJA BOGÓW


Wszyscy bogowie są potencjalnymi wzorcami psychiki wszystkich mężczyzn, jednakże w każdym mężczyźnie niektóre z tych wzorców są aktywne (rozwinięte i obdarzone energią), a inne nie. Dla wyjaśnienia różnicy pomiędzy "archetypowymi wzorcami" (które są uniwersalne), a "archetypami aktywnymi" (które funkcjonują w nas) Jung posłużył się analogią do procesu formowania się kryształów. Archetyp jest niewidzialnym wzorem determinującym kształt i strukturę kryształu, jeśli ten kryształ powstanie. Istniejący realnie kryształ jest odpowiednikiem zaktywizowanego archetypu. Archetypy można by także porównać do planu rozwoju rośliny zawartego w ziarnie. To, czy z ziarna coś wyrośnie, zależy od gleby, warunków klimatycznych, obecności określonych składników odżywczych, dbałości ogrodników, rozmiarów donicy i jakości samych ziaren. Niektóre ziarna mogą w ogóle nie wykiełkować albo obumrzeć po wzejściu. Czasem roślina rośnie wspaniale, ale zdarza się też, że jej wzrost zostanie zahamowany, gdyż, na przykład, warunki zewnętrzne dalekie są od optymalnych. Splot wszystkich okoliczności będzie wpływać na wygląd tego, co wyrosło z ziarna, ale podstawowa forma, gatunek rośliny, tak jak archetyp, będzie zawsze rozpoznawalny. Archetypy to podstawowe ludzkie wzorce, ale w niektórych ludziach są silniejsze niż w innych, podobnie jak i inne cechy, choćby zdolności muzyczne, poczucie rytmu, koordynacja ruchowa, predyspozycje intelektualne. Jako ludzie wszyscy mamy pewien potencjał muzykalności, ale niektórzy (jak Mozart) są cudownymi dziećmi, a inni (jak ja) mają kłopoty z powtórzeniem prostej melodii. Tak samo dzieje się z wzorcami archetypowymi. Niektórzy mężczyźni zdają się być wcieleniem danego archetypu od dnia narodzin poprzez całe swoje życie; u innych archetyp może ujawnić się w połowie życia, gdy, na przykład, mężczyzna nieoczekiwanie zakocha się i nagle poznajemy w nim Dionizosa.




WRODZONE PREDYSPOZYCJE I OCZEKIWANIA RODZINY


Dzieci rodzą się z określonymi cechami osobowości, są pełne energii, samolubne, łagodne, ciekawskie, towarzyskie lub dobrze znoszące samotność. Poziom aktywności fizycznej, energii, postawa wobec życia są nieco inne u każdego chłopca: noworodek, który z głośnym wrzaskiem z całą mocą żąda tego, czego akurat w tej chwili potrzebuje, i wyrasta na nieustannie aktywnego dwulatka, bardzo różni się od pogodnego, zgodnego szkraba, który zdaje się być uosobieniem rozsądku nawet w tak młodym wieku. Różnią się tak bardzo, jak instynktowa fizyczność Aresa różni się od zrównoważonej życzliwości Hermesa. Cechy i zachowania niemowlęcia, chłopca, a w końcu mężczyzny mają swój początek we wrodzonych predyspozycjach lub wzorcach archetypowych, są oceniane poprzez aprobatę albo dezaprobatę, lęk, dumę czy wstyd innych. Oczekiwania rodziny dziecka wzmacniają pewne archetypy i dewaluują inne, dewaluując tym samym pewne cechy swych synów, czasem będące istotą ich osobowości. Ambitna, nastawiona na karierę i awans para rodziców, która właśnie dowiedziała się, że "to chłopiec", może oczekiwać studenta Harvardu. Chcą zobaczyć przystojnego syna, który intelektualnie skoncentruje się na odległych celach. Syn, który reprezentuje Apollina lub Zeusa, świetnie spełnia te wymogi, zadowoli swoich rodziców i poradzi sobie w świecie. Jeśli jednak dziecko, które pojawiło się w rodzinie, reprezentuje jakiś inny archetyp, najprawdopodobniej wywoła wiele złości i doprowadzi do rozczarowań swą niezdolnością do spełnienia pokładanych w nim oczekiwań. Emocjonalny Posejdon lub Dionizos żyjący "tu i teraz" będzie miał najprawdopodobniej spore kłopoty z nagięciem się do programu, który przygotowali dla niego rodzice. Poczucie niedopasowania zapewne wpłynie negatywnie na jego samoocenę. Często dziecko nie pasuje do rodzinnych założeń lub stylu rodziców. Dziecko, które lubi samotność jak Hades lub emocjonalny dystans jak Apollo, będzie uznane przez swych ekstrawertywnych*, pełnych ekspresji rodziców za dziwaka, a oni z kolei wydadzą mu się natrętni. Chłopiec reprezentujący Aresa lub Posejdona czułby się z taką rodziną świetnie, natomiast w atmosferze racjonalnego chłodu, fizycznej powściągliwości, jego potrzeba kontaktu będzie nieakceptowana i niezaspokojona. Są rodziny, które oczekują, że syn będzie podobny do ojca i pójdzie w jego ślady. Bywa i tak, tam gdzie ojciec zawiódł, że każde podobieństwo syna wywołuje w innych uczucia złości żywionej pierwotnie do ojca. Czasem chłopiec wypełnia oczekiwania, które są niezrealizowanymi marzeniami jednego z rodziców. Jakiekolwiek byłyby te oczekiwania, zawsze będą zależne od istniejących treści archetypowych i tego, co można z nich ukształtować. Jeśli jakiś chłopiec lub mężczyzna stara się podołać oczekiwaniom rodziny kosztem własnej natury, może odnieść w życiu sukces, ale nie będzie on dla niego źródłem satysfakcji, albo ponieść porażkę, bo nie dochował wierności własnej prawdzie. Jeśli jednak to, kim jest, spotka się z akceptacją, a on dojdzie do wniosku, że pewne umiejętności towarzyskie lub sztuka rywalizacji będą w życiu przy- Psychologiczne pojęcia ekstrawersji ("ekstra" oznacza po łacinie "na zewnątrz") oraz introwersji, a także słowa ekstawertyk i introwertyk zostały wprowadzone przez C.G. Junga. Ich znaczenie w języku potocznym uległo pewnej zmianie. Ekstrawertyk oznacza obecnie osobę przyjazną i towarzyską. Jung mówi o ekstrawersji jako o postawie charakteryzującej się strumieniem energii psychicznej płynącej w kierunku świata zewnętrznego lub jakiegoś obiektu, prowadzącej do zainteresowania wydarzeniami, ludźmi, przedmiotami oraz do zależności od nich. W przypadku introwertyka energia psychiczna płynie do wewnątrz, koncentruje się on na czynnikach subiektywnych i reakcjach wewnętrznych. datne, wówczas jego przystosowanie do świata nastąpi w sposób naturalny, a nie kosztem autentyczności czy szacunku do siebie.




LUDZIE I ZDARZENIA AKTYWIZUJĄ BOGÓW


Reakcja, która jest archetypowa lub "typowa" dla konkretnego boga, może zostać zaktywizowana lub, by użyć terminu Junga, ukonstytuowana przez inną osobę lub wydarzenie. Weźmy następujący przykład: syn wraca do domu z podbitym okiem i choć nie mówi ani słowa, sytuacja sprawia, że ojciec staje się urażonym, żądnym zemsty Posejdonem, który chce natychmiast złapać tego, kto zrobił to jego synowi. To samo podbite oko może wywołać pogardę dla syna za to, że w ogóle wdał się w bójkę, o ile ojciec reaguje podobnie jak Zeus w stosunku do Aresa. Kiedy młody bóg został zraniony, Zeus nie tylko mu nie współczuł, ale zachował się oceniająco: wyśmiał go, że się skarży, a w dodatku wykorzystał okazję, by wytknąć Aresowi jego obrzydliwą kłótliwość. Podobnie różnorodne reakcje budzi niewierność. Co dzieje się w mężczyźnie, gdy odkrywa on zdradę żony albo dowiaduje się, że kobieta, którą uważa za swoją (mimo że jest ona mężatką i łączy ich tylko romans), ma innego kochanka? Czy zachowuje się jak Zeus i stara się zniszczyć rywala? Czy może stara się zniszczyć kobietę, jak to uczynił Apollo? A może dąży do tego, by poznać szczegóły jak Hermes? Albo obmyśla skomplikowane sposoby złapania kochanków na gorącym uczynku, aby poddać ich publicznemu osądowi wzorem Hefajstosa? Szerszy kontekst historyczny może stworzyć sytuację aktywizującą jakiegoś boga w całym pokoleniu mężczyzn. Na przykład w latach sześćdziesiątych młodzi ludzie z dionizyjską skłonnością do ekstatycznych doświadczeń eksperymentowali z narkotykami. Wielu z nich potrzebowało później pomocy psychiatrycznej, wielu miało poczucie, że doznało duchowego oświecenia. Mężczyźni, którzy normalnie nie doświadczyliby Dionizosa w sobie, wówczas tego doznali i w efekcie są teraz estetycznie i zmysłowo bardziej siebie świadomi. Mężczyźni, którzy walczyli w Wietnamie, mogli zaciągnąć się do wojska dobrowolnie, gdyż identyfikowali się z Aresem, bogiem wojny. Mogli też być nieszczęśliwymi poborowymi. W każdym wypadku sytuacja aktywizowała jakieś aspekty Aresa. Niektórzy doświadczyli pozytywnych więzi z innymi mężczyznami, głębokich przyjaźni, lojalności, czego inaczej nigdy by nie przeżyli. Część mężczyzn pozwoliła, by owładnęła nimi ślepa furia, amok walki Aresa, być może pod wpływem straty przyjaciela, który wpadł w pułapkę, albo udzielił im się nastrój grupy: w rezultacie mężczyźni, którzy w normalnych warunkach nie wzięliby udziału nawet w karczemnej burdzie, dopuszczali się okrucieństw lub zabijali cywilów.




CZYN AKTYWIZUJE BOGÓW, BEZCZYNNOŚĆ HAMUJE ICH


Koncentracja na celu, jasność myśli to cechy kulturowo nagradzane; są bez trudu przyswajane przez mężczyzn typu Apollina, łucznika, którego złote strzały zawsze sięgają odległego nawet celu. Wszyscy inni muszą długo uczyć się tych umiejętności, szczególnie gdy taki nacisk kładzie się na osiąganie dobrych wyników teraz, aby osiągnąć coś później. Na przeciwnym biegunie jest dionizyjski chłopiec ze swymi niedocenianymi zaletami: potrafi bez trudu i bez reszty zaangażować się w świat zmysłów i całkowicie dać się pochłonąć teraźniejszości. Jako młodzieniec, kiedy zachwycał się dotykiem jedwabiu i zamszu albo gdy całym ciałem tańczył przy muzyce, wyrażał wrodzoną zmysłowość, do której nikt go nie zachęcał i która nie stanowi elementu edukacji chłopców. Istnieje powiedzenie: "Czyn jest stawaniem się", które bardzo jasno wyraża, w jaki sposób bogowie mogą zostać wywołani albo rozwinięci poprzez określone działanie. Często sprowadza się ono do pytania: "Czy dasz sobie na to czas?". Na przykład, jakiś biznesmen zdaje sobie sprawę, jaką przyjemność daje mu praca własnych rąk, często godzinami pracuje w swym warsztacie w piwnicy. Jeśli jednak ma mieć czas dla Hefajstosa, nie może przynosić do domu pracy z biura. Podobnie mężczyzna, który kiedyś z radością brał udział w rywalizacyjnych zmaganiach na szkolnym boisku, straci kontakt z agresywną fizycznością Aresa, jeśli nie znajdzie czasu i towarzystwa do gry w siatkówkę, nie włączy się w mecz piłki nożnej lub nie dołączy do drużyny z sąsiedztwa.




BOGOWIE I FAZY ŻYCIA


Każdy człowiek przechodzi przez wiele faz życia. Każda z tych faz może mieć swego własnego, szczególnie ważnego boga lub bogów. Na przykład jakiś mężczyzna do trzydziestego któregoś roku życia mógł być kombinacją Hermesa, ruchliwego boga ze skrzydłami przy butach, i pragnącego ekstazy Dionizosa. Przez kobietę, którą kocha, zostaje jednak postawiony przed wyborem: zwiąże się z nią lub ją utraci. Decyzja, by zaangażować się w ten związek i pozostać w nim wiernym, co (jakkolwiek brzmi zaskakująco) stanowi inny aspekt Dionizosa, prowadzi go do odpięcia Hermesowych skrzydeł od butów i wezwania Apollina, by zająć się pracą. W kolejnych dekadach mogą pojawiać się następne archetypy. Ojcostwo i sukces mogą uaktywnić w nim Zeusa; śmierć żony lub odkrycie, że jest zarażony wirusem AIDS, mogą rozwinąć w nim Hadesa. Zdarza się, że mężczyźni silnie zidentyfikowani z jednym określonym archetypem przechodzą przez fazy, które odzwierciedlają aspekty zawsze tego samego boga. Te rozwojowe wzorce każdego boga będą opisane w poświęconych im rozdziałach.




FAWORYCI PATRIARCHATU


Patriarchat, ten niewidoczny, hierarchiczny system - służący nam jako nasze kulturowe prokrustowe łoże, ponieważ narzuca wartości i daje władzę - ma swoich faworytów. Zawsze są wygrani i przegrani, archetypy faworyzowane i te, które są w niełasce. Tak samo mężczyźni, będący uosobieniem poszczególnych bogów, są nagradzani lub odrzucani. Patriarchalne wartości sprawiają, że zdobywanie władzy, racjonalne myślenie, samokontrola są nieświadomie lub świadomie wzmacniane przez matki, ojców, rówieśników, szkoły i inne instytucje, mające prawo karania chłopców i mężczyzn za ich zachowanie. W efekcie mężczyźni uczą się konformizmu i usztywniają swoje zachowanie i emocje. Uczą się zakładać właściwą personę (akceptowalną postawę oraz sposób bycia, czyli twarz, jaką pokazują światu) wraz z oczekiwanym od nich ubiorem odpowiednim dla ich klasy społecznej. Wszystko, co jest nieakceptowane przez innych, niezgodne z obowiązującymi standardami zachowania, może stać się źródłem winy lub wstydu dla mężczyzny, który jest w ten sposób umieszczany na prokrustowym łożu. Prowadzi to do psychologicznego odcięcia tych archetypów lub własnych części, które powodują, że mężczyzna (lub kobieta) odczuwają wstyd lub własną nieadekwatność. Ujmując rzecz metaforycznie, biblijne napomnienie rozpoczynające się od słów: "Jeśli twoja prawica jest powodem grzechu, odetnij ją" jest nakazem psychicznego samookaleczenia. Mężczyźni najczęściej odcinają emocjonalne, delikatne, wrażliwe i instynktowne aspekty samych siebie. Jednakże nawet to, co odcięte lub pogrzebane, nadal istnieje w psyche. Może na chwilę zejść do podziemia lub znaleźć się na jakiś czas poza świadomością, ale może pojawić się na nowo, gdy (po raz pierwszy lub po raz pierwszy od czasu dzieciństwa) archetyp ten zostanie zaakceptowany w jakimś związku lub sytuacji. U mężczyzn, którzy mają ukryte życie, nieakceptowane uczucia i czyny wiodą własny żywot cienia i mogą być potajemnie przeżywane, czego nikt się nie domyśla, aż do momentu, kiedy to się wyda i wybuchnie skandal. Tak właśnie było w przypadku szanowanych kaznodziejów, postaci telewizyjnych, potępiających grzechy ciała, którzy przeżyli wielkie upokorzenie, gdy potępiany Dionizos w nich ujrzał światło dzienne.




ZNAJOMOŚĆ BOGÓW UMACNIA NAS


Znajomość bogów stanowi źródło osobistej mocy. W niniejszej książce spotkacie każdego z bogów, będziemy omawiać ich wizerunek, mit i archetyp. Zobaczycie, jak wpływają oni na osobowość i nasze priorytety, zobaczycie, w jaki sposób wiążą się z nimi specyficzne trudności psychologiczne. Rozumieniu bogów musi towarzyszyć rozumienie patriarchatu. Są to dwie potężne, niewidzialne siły, które poprzez interakcję wpływają na indywidualnego mężczyznę. Patriarchat uwydatnia wpływ niektórych archetypów i umniejsza wpływ innych. Wiedza o bogach może pogłębić naszą wiedzę o sobie i samoakceptację, otworzyć mężczyznom drogę do rozmawiania z innymi na swój temat i dać mężczyznom i wielu kobietom siłę do dokonywania wyborów prowadzących do samorealizacji i radości. W Odwadze tworzenia Rollo May zdefiniował radość jako "emocję towarzyszącą wzmożonej świadomości, nastrój obecny w doświadczaniu aktualizacji własnego potencjału" [2]. Archetypy są potencjałem. W nas i w naszej patriarchalnej kulturze są obecni bogowie, których trzeba wyzwolić, i bogowie, których trzeba okiełznać.




NOWA PSYCHOLOGICZNA TEORIA I NOWA PERSPEKTYWA


Książka ta pokazuje mężczyzn i psychologię mężczyzny w zupełnie nowym świetle. Tropiąc motywy mitologii i teologii, stwierdziłam, że patriarchalna postawa wrogości do synów jest bardzo wyraźna. Podobna postawa jest także obecna w teorii psychoanalizy. Opisuję efekt paternalistycznego antagonizmu i odrzucenia w psychologii mężczyzn w rozdziale 2: Ojcowie i synowie: mity mówią o patriarchacie. Rozdział ten zawiera pogląd psychoanalityczki Alice Miller, która pokazuje, że mit Edypa zaczyna się zamiarem ojca, by zabić syna. W każdej rodzinie czy kulturze, w której synowie postrzegani są jako zagrożenie dla ojców i zgodnie z tym traktowani, psychika synów i klimat kultury są zaburzone. Jest to nowa psychologiczna perspektywa. Ponadto książka ta jest psychologią mężczyzny, w której uznaje się, że wpływ kultury na rozwój archetypów jest bardzo ważny. To w psychologii jungowskiej nowy element. W rozdziale 12 Brakujący bóg rozważam pojawienie się nowego męskiego archetypu; możliwość jego istnienia zakłada koncepcja pola morfogenetycznego Ruperta Sheldrake'a. Podsumowując, książka ta przedstawia systematyczny i spójny sposób rozumienia psychologii mężczyzny poprzez męskie archetypy, których personifikację stanowią bogowie greccy (obecni także w kobietach). Poprzednia moja książka Boginie w każdej kobiecie opisywała greckie boginie i kobiece archetypy (obecne także w mężczyznach) jako podstawy archetypowej psychologii kobiety. Obie te pozycje prezentują nową psychologię człowieka, która bierze pod uwagę naszą różnorodność i złożoność. Ta oparta na panteonie greckich bóstw psychologia jest odbiciem bogactwa natury ludzkiej, pokazuje związek pomiędzy czynami podjętymi z najgłębszej potrzeby psychiki, a boskim, sakralnym wymiarem natury.

KATOLICKIE ŹRÓDŁA TOTALITARYZMU - "Nie oszczędzać ani syna, ani brata"

"Zabierzecie z całym spokojem ich ozdoby. Posągi bogów niech przetopi ogień mennic. Dary wotywne obróćcie na własny użytek. (...) Bóg rozkazuje, by nie oszczędzać ani syna, ani brata".

Firmikus Maternus, "O błędach religii pogańskich", 337 r. n.e.

Po co ci bogowie?

Po co ci bogowie?
Masz przecież michę pełną.
Zdrowie.
Szczęście.
Żonę i dzieciaki –
też są najedzone.

Bronić przegranej sprawy?
To nie dla Ciebie.
O, co to, to nie!

Wystarczy już męczenników.

Weź więc łom i idź.
Popisz się przed biskupem.
Zwal jakiegoś „bożka” –
Najlepiej Apollina.
A biskup pomoże ci potem znaleźć
jakąś dobrą, urzędniczą posadkę.
Chwal biskupa i braterstwo jego owiec,
a nie będziesz musiał troszczyć się o jutro.
I nie zapomnij po drodze zatłuc jakiejś poganki z dzieckiem na rękach!

12.08.07


For what do you Gods?

You have full bowl yet.
Health.
Happiness.
Wife and children –
they are full also.

To protect the loss of matter?
This not for You.
About, what this, then not!

It will suffice already martyrs.

Take so crowbar and go.
Show before bishop.
Heap some "idol” –
The best is Apollo.
And bishop will help you to find then
some good, clerical job.
Praise bishop and his sheep's brotherhood,
and you will not need care about tomorrow.
And do not forget on the way clubbing to death some pagan with the child on her hands!

Indywidualista a personalista






Indywidualista Henryk VIII i katolicki personalista Tomasz Moore

Feliks Koneczny w "Prawach Dziejowych" pisał, że personalizm to "indywidualizm opanowany", ja dodałbym - przez ideologię kościelno-katolicką i moralność chrześcijańską dobrą jedynie dla ubogich ciałem i duchem.
Czym się różni indywidualista od personalisty?
Wzorcowy personalista Tomasz Morus - dobry i moralny katolik - nie poparł Henryka VIII w jego walce z papiestwem, które utożsamiał z interesem chrześcijaństwa. W Anglii został zdrajcą -w Rzymie papieskim świętym.Oto różnica między katolickim personalistą (T. Moore), a indywidualistą (Henryk VIII). Wiemy, że linia wytyczona przez Henryka VIII doprowadziła cały kraj do wielkiej potęgi i światowej dominacji. Gdzie doprowadziłby Tomasz Moore Anglię? Tego nie wiemy, ale pewnie nie byłoby to państwo z tego świata i najpewniej zostałoby skutecznie podbite przez inne i bardziej ziemskie potęgi, jak podbity został katolicki Rzym w czasach św. Augustyna (476), czy Rzeczpospolita katolicka narodu szlacheckiego (w XV w. potęga z wizją własnego kościoła narodowego, jak w Anglii, okrojona następnie jako państwo katolickie do granic Warszawy i zredukowana do Przywiślańskiego kraju). A dzisiaj zastanawiamy się, dlaczego tak wielki kraj, jak Polska, tak nisko upadł? Wciąż - mówi Kościół - wina tkwi w nas, bo za słabo naśladujemy Zbawiciela i mistrzów ewangelicznej cnoty, co to drugi policzek nadstawią i szatą się podzielą, a jeśli trzeba - nawet swoim krajem! Brawo więc dla tych wszystkich, którzy w trosce o budżet ZUSu popierają wietnamsko-chińską kolonizację Polski . Oto "mądrość" polsko-katolicka właśnie! Od czasów Konrada Mazowieckiego, co to krzyżaków do Polski sprowadził - niezmienna.

KATOLICKIE KORZENIE LIBERUM VETO

Od samego początku swego istnienia Kościół walczył z potęgą państwa w imieniu rozdziału tzw. władzy duchowej (kościelna) i świeckiej (państwowa), autonomii i „naturalnej wolności" jednostki. Dzięki sprytnemu manewrowi rozszczepienia władzy na wyższą — duchową (Kościół), i niższą — materialną, świecką (władza państwowa — cesarstwo), Kościół przejął pełną kontrolę nad podległym mu społeczeństwem, nie wyłączając nawet samego cesarza. Przedtem pełnia władzy skupiała się w jednym ręku; cesarz był jednocześnie najwyższym kapłanem — pontifex maximus.
W taki oto sposób doszło do uformowania podwalin pod panowanie instytucji, zorganizowanej na wzór państwa rzymskiego, kiedy to duchowieństwo przypisało sobie prawo buntu przeciwko „niemoralnej władzy świeckiej", używając do tego celu potężnej broni kościelnej — ekskomuniki i klątwy. Swojej walce z państwem Kościół nadał wzniosłe, ideologiczne uzasadnienie i zabarwienie — obrona osoby ludzkiej, jej godności i wolności przed ingerencją władzy państwowej (omnipotencja państwa). Całe właściwie średniowiecze to okres zmagania się i walki Kościoła z państwem, kiedy to szala zwycięstwa przeważała bądź na jedną, bądź na drugą stronę (na naszych ziemiach pełne zwycięstwo Kościoła w walce z państwem obrazuje dramatyczny konflikt króla Bolesława Śmiałego-Szczodrego z biskupem Stanisławem i religijny kult zbuntowanego „biskupa zdrajcy").
Wedle katolickiej doktryny, jednostka ludzka jest nie tylko podstawą rzeczywistości i jest bardziej pierwotna aniżeli społeczeństwo, ale ma zdecydowane pierwszeństwo przed społeczeństwem (sic!). Uważany za największego spośród katolickich filozofów, „doktor anielski", św. Tomasz z Akwinu, podobnie jak wcześniej św. Augustyn, wyraźnie eksponował znaczenie osoby ludzkiej w życiu społecznym, które podlegało — w jego ujęciu — współdziałaniu wielu osób, zmierzających do osiągnięcia wspólnego i najwyższego dobra (wedle katolickiej doktryny - życia w przyszłym świecie i zbawienia wiecznego z pomocą jedynie skutecznego instrumentu, tj. Kościoła powszechnego, czyli katolickiego). Idea ta jest stale obecna w myśleniu i działaniu Kościoła, ale teoretyczną formułę uzyskała dopiero w XIX i XX wieku (tzw. katolicki personalizm społeczny). [_1_]
Bardzo wyraźnie ideę personalistyczną wyraził papież Pius XI, mocno zaniepokojony niemieckim totalizmem państwowym. W encyklice "Mit brennender Sorge" pisał: "Człowiek jako osoba posiada prawa dane mu przez Boga, przeto muszą one być strzeżone przed wszystkimi atakami ze strony społeczeństwa, które by chciało im zaprzeczyć, zniszczyć je lub je zlekceważyć". Cała polityczna działalność wewnątrzpaństwowa oraz międzynarodowa, jak mówi Jan Paweł II: "w ostatecznej analizie — jest , i . Jeśli działalność ta odrywa się od tej fundamentalnej zależności i od tej fundamentalnej celowości, jeśli staje się poniekąd celem sama w sobie, traci także właściwą sobie rację bytu. Co więcej, może stać się nawet źródłem swoistej alienacji. Może stać się obca człowiekowi, może popaść w antynomię z samym człowiekiem.
Idea kultu wolności i godności człowieka wyizolowanego ze społeczeństwa — w imię obrony przed tym właśnie społeczeństwem — jest ideą stricte katolicką. W Polsce przybrała ona swoistą postać w tzw. liberum veto [_2_] (obrona praw i prerogatyw wolnego szlachcica przed zakusami większości „narodu szlacheckiego"). Dlaczego jednak do dziś nie próbujemy doszukać się duchowych korzeni tej prawdziwie zabobonnej wiary szlachty polskiej w konieczność istnienia owej, zgubnej przecież dla państwa i społeczeństwa polskiego, instytucji? Naszym zdaniem, jest to zadanie fundamentalne, gdyż pozwoliłoby wreszcie zdjąć czapkę-niewidkę z prawdziwego sprawcy tylu polskich nieszczęść.
Powiedzmy sobie jasno i bez ogródek: ślepa wiara liberum veto narodziła się u nas tylko i wyłącznie pod wpływem wartości katolickich — jedynego systemu światopoglądowego, jaki wpływał na życie duchowe narodu polskiego (w owym czasie w prawach politycznych ograniczonego do jednej tylko warstwy — szlacheckiej) po ostatecznym upadku reformacji w Polsce. Słusznie zauważa Jan Stachniuk: „jak każdy system światopoglądowy, katolicyzm, a wraz z nim i to co nazywamy , jest wycelowany na jakiś wielki cel. Jest nim wyhodowanie . (...) Coraz powszechniej określa się ten ideał , jako że chodzi tu o idealny typ osobowości ludzkiej na ziemi, o personę, o duszę jednostki. Skoro zbawienie duszy jest celem jedynie ważnym, skoro , cały wysiłek doczesny winien być w tym kierunku skoncentrowany. Możemy więc mówić o jako najistotniejszej właściwości współczesnego katolicyzmu. Ogarniając życie duchowe i materialne narodu od wewnątrz, będzie je spychał na tory personalizmu, na szlak kultury personalistycznej. Personalizm leży u fundamentów polskości. Wynika wprost z zasady indywidualizmu wegetacyjnego, będącego trzonem naszej ideologii grupy" ("Dzieje bez dziejów", Warszawa 1939, s. 84-85).
W tym samym duchu Jan St. Bystroń przyznaje, że "znamienną cechą pobożności polskiej jest jej personalność. (...) Brak tu wielkich koncepcji abstrakcyjnych, nie ma tu dociekań filozoficznych nad istotą bóstwa". To, jak i inne „katolickie cechy narodowe" Polaków, nie uległo zmianie od czasów zwycięskiego pochodu kontrreformacji na naszych ziemiach — od Hozjusza i Skargi. A i uśmiech przywodzi dziś na usta uwaga Sebastiana Klonowica, który stwierdził ponad czterysta lat temu, że "Polak z przyrodzenia ma ustawiczną chciwość do pielgrzymowania", bo czy był na przykład kiedykolwiek wcześniej tak rozmiłowany w pielgrzymowaniu biskup na stolcu Piotrowym, jak Karol Wojtyła? Jakże i w tym kontekście widoczna jest ta polska „jednostajność usposobień", na którą zwrócił uwagę historyk, ks. Walerian Kalinka. Polak-katolik wciąż ten sam, od setek lat niezmienny!
Wracając do personalizmu, spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, co jest jego celem nadrzędnym? Niewątpliwie jest to ideologia wolności jednostki, wolność jednak swoiście, bo po katolicku, pojmowanej. Jest to wolność dwojako rozumiana: jako wewnętrzna — od grzechu i pokus tego świata, oraz zewnętrzna — od „pogaństwa" i „barbarzyństwa" z jednej, czy „ateizmu", „libertynizmu" lub innego „bezbożnictwa" z drugiej strony. Pierwszy rodzaj wolności osiągnąć możemy wciąż powtarzając, że wszystko to vanitas vanitatem et omnia vanitas („marność nad marnościami i wszystko marność") i memento mori („pamiętaj, że umrzesz"). Drugi - odgradzając się grubym murem, godnym prawdziwego „przedchmurza chrześcijaństwa", od obcych, niekatolickich wpływów. Sarmacką megalomanię oraz ekskluzywizm katolicki (podobny temu duch unosi się i dziś na falach Radia Maryja: - tylko my jedyni prawdziwi Polacy, jedyne polskie media), pojmiemy dopiero wówczas, kiedy zrozumiemy, czym były tak naprawdę podszyte.
Nikt inny, jak cytowany już autor "Dziejów bez dziejów", tak dogłębnie nie wyjaśnił na naszym, polskim gruncie istoty personalizmu. "Gdy w jakimś środowisku trudno jest coś zorganizować - twierdzi Stachniuk — gdy każda praca zbiorowa, akcja społeczna, napotyka na wysoki współczynnik oporów, gdy łatwo jest o rozproszenie sił i chaos, znak to nieomylny, że normy personalizmu są mocno ufundowane w pragnieniach masy społecznej. Inaczej mówiąc: bezwład, zastój, marazm, chaotyczność poczynań, tzw. — nie są jakimiś przypadkowymi lub , lecz wyrazem stopnia spełnienia się założeń personalizmu. Im bliższy jest ideał, wyższy stopień realizacji jego zasad, tym większy zastój, niezdolność do zespołowej pracy lub akcji, tym większy kwietyzm" (Jan Stachniuk, "Wspakultura", Warszawa 1948, s. 37) [_3_]. Zdaniem Stachniuka, personalizm unicestwia kulturę, afirmując w jej wytworach tylko to, co może być użyte jako środek do jego utrwalenia.
Szukając dziś rzeczywistych przyczyn degradacji i upadku narodu polskiego, nie powinniśmy ani na chwilę unikać dyskusji — także drażliwych i obrazoburczych — na temat światopoglądowe. Nie powinniśmy zapominać, jakie wartości legły u podstaw „jednostajnego" światopoglądu i charakteru przeciętnego Polaka-katolika. Wielki wielbiciel katolickiego personalizmu, znany zwłaszcza w kręgach narodowo-katolickich, profesor Feliks Koneczny pisał w artykule „Rodowód monizmu prawniczego": „etyka cywilizacji łacińskiej, tj. etyka katolicka nie leży bynajmniej na linii równoległej z omnipotencją państwa. (...) Etyka naszej cywilizacji zmierza i zmierzać musi ku samorządowi, ażeby państwo było oparte na społeczeństwie. (...) Wszelki krok, który odsuwał państwo od omnipotencji, będzie zarazem krokiem postępu dla etyki, oświaty i dobrobytu" (F. Koneczny, „O cywilizację łacińską", Gliwice 1999, s. 61).
Dzieje upadku naszego państwa — Rzeczypospolitej szlacheckiej (samorządnego państwa opartego wyłącznie na „narodzie szlacheckim") — nie są niestety najlepszym przykładem dla tej doktrynerskiej teorii. Bo kiedy sąsiadujące z nami oświecone monarchie na wschodzie, zachodzie czy południu skutecznie rozświetlały mroki średniowiecza, troszcząc się o oświatę i dobrobyt swych państw i społeczeństw, u nas, w zdegradowanej i biednej Polsce, ciemna, fanatyczna i zapijaczona szlachta katolicka leczyła kaca i schorowane z obżarstwa żołądki oparach kościelnych kadzideł; gardłowała na sejmikach najgłośniej w trosce o swe własne przywileje; bezgranicznie lekceważyła „malowanego króla"; zrywała przeciągające się sejmy, hołdując niezmiennie tej „prawdzie", którą wpoiła jej skutecznie „matka najdroższa, św. Kościół katolicki" — o nadrzędnej wartości osoby ludzkiej ponad państwo i społeczeństwo do boskiej godności wyniesionej, bo na obraz i podobieństwo Boga samego, w „Trójcy jedynej prawdziwego" stworzonej.
Tylko w tym kontekście możemy dociec przyczyn „polskiej anarchii" i zrozumieć, skąd wzięła się owa zadziwiająca dezynwoltura, z jaką szlachta polska przefrymarczyła doczesną ojczyznę, zgadzając się z księdzem Skargą przynajmniej w jednym, że "pierwej wiecznej ojczyzny nabywać niż doczesnej (...) jeśli zginie doczesna, przy wiecznej się ostoim". — Nic przecież strasznego się nie stało - zdaje się pocieszać po ostatnim rozbiorze Rzeczypospolitej cny Sarmata. — Cóż, że państwa już nie ma. Jest przecież Kościół święty i „prawdziwa wiara" (katolicka) w narodzie. Pojawia się też opatrznościowa wprost okazja do ewangelizacji i nawrócenia na „prawdziwą wiarę" (katolicyzm) bezbożnych Prusaków i Moskali! Tak pewnie i Bóg chciał, niech się więc dzieje wola Boża!
Od czasów św. Augustyna, przypatrującego się obojętnie upadkowi (ziemskiego) państwa rzymskiego, patriotyzm katolików na całym świecie wciąż rozbrzmiewa w tych samych tonach — wciąż ta sama śpiewka, kompensująca doczesne straty i upadki, o marności tego świata i ziemskiej ojczyzny.
Przypisy:
[_1_] Co ciekawe, obowiązuje tylko i wyłącznie poza Kościołem zinstytucjonalizowanym, w społeczeństwie świeckim. W Kościele zinstytucjonalizowanym mamy całkowicie przeciwieństwo tej zasady - bezwzględne posłuszeństwo wobec władzy zwierzchniej na czele z papieżem!
[_2_] Często przyjmuje się, że liberum veto weszło w życie w Reczypospolitej po raz pierwszy w 1652 r., kiedy to poseł trocki Władysław Siciński zaprotestował przeciwko prolongacie sejmu i wyszedł z sali obrad. Za sprawą jednego posła - sejm rozszedł się wówczas bez powzięcia prawomocnych uchwał. Jednak w pełnym tego słowa znaczeniu - po raz pierwszy dokonał liberum veta w 1669 r. w Krakowie poseł kijowski Adam Olizar.Ówcześni posłowie zrywając obrady nie używali jednak słów "liberum veto", lecz "sisto activitatem" - "wstrzymuję czynność". Jeden nawet poseł - jedna katolicka persona ludzka - miał moc unieważnienia lub zrywania całego sejmu! Nawet marszałek sejmu owych czasów Andrzej Maksymilian Fredro głosił dość osobliwy pogląd, że bez weta "większość złych obywateli zyskałaby przewagę nad mniejszością dobrych" (sic!).
[_3_] "Według kryteriów personalizmu, kultura jest bogactwem środków, które dają się używać do spełnienia jego naczelnych ideałów. więc jest to wszystko, co służy jako narzędzie realizacji personalizmu w opornej rzeczywistości. W dorobku duchowym kulturą są te zakresy, których treścią jest obrona człowieka przed i wybujałościami wynaturzeń cywilizacji. To co w sztuce wyraża idylliczność, spokój, beznamiętność, umiarkowanie, zastój, to jest " (tamże).

Katolickie źródła totalitaryzmu


"Heretycy zasługują, żeby ich zgładzić ze świata... i słusznie się ich na śmierć wydaje... o wiele bardziej heretyków można, zaraz, jak tylko się im herezji dowiedzie, nie tylko ze społeczności wykluczyć, ale ich sprawiedliwie zabijać".


św. Tomasz, Summa Theol. 2.2.Q.XI. Art. III.
Wystarczy słowo "heretycy" zastąpić dowolnym określeniem np.: "wrogowie idei narodowosocjalistycznej", "wrogowie klasy robotniczej"... i mamy totalitaryzm w pełnym tego słowa znaczeniu.

Modlitwa do Hermesa


Wspieraj mnie i dziś boski heroldzie!
Nie żądam kolejnych darów, lecz jeśli będą, przyjmę je z wielką radością.
Jak dotąd.
Wciąż wdzięczny jestem za Twe nieustające wsparcie w czasie mej ziemskiej wędrówki.
Przyznaję, że ostatnio obdarzasz mnie niespodziewanymi darami.
Cuda dzieją się, a Ty się uśmiechasz.
Mogę zobaczyć ten uśmiech we śnie lub na jawie,
kiedy swą magiczną laską rozbudzasz wyobraźnię mego śniącego ciała.
Wtedy tylko dzieją się rzeczy niemożliwe, lecz tak realne.
Daj mi i dziś dar przekonywania, boskiej elokwencji, która przybliża mnie do mych celów.
Wiem, że dzięki Tobie pracuję, ile chcę, i mam to, czego chcę.
Dlatego pozwól mi boski darczyńco rozkoszować się też czasem wolnym od codziennej mej pracy.
Support me and today divine herald!
I do not demand next gifts, but if they will be, I will accept it with great joy.
So far .
Continually grateful I am for Your continuously support in time my earthly wanders.
I grant, that you bestow me unexpected gifts recently.
Wonders happen, and You smile.
I can see in dream and daydream this smile,
when you arouse your magic wand imagination in my dreaming body.
Impossible things happen then only, but so real.
Give me and today the gift of convincing, divine eloquence, which brings closer me to my aims.
I know, that I work thanks You, loam I want, and I have this, what I want.
Therefore permit me divine donor to delight from everyday my work with free time also.

ZOSIMOS o upadku RZYMU i cywilizacji antycznej


Ponieważ zewsząd nadciągało to, co miało zgubić miasto, nie tylko pozbawiono posągi ozdób, lecz także niektóre, wykonane ze złota i srebra, stopiono; wśród nich znajdował się posąg Męstwa, które Rzymianie nazywają Virtus. Gdy został on zniszczony, zaginęło męstwo i cnota, które Rzymianie posiadali. Co miało się zdarzyć od tego czasu, przepowiadali ci, którzy zajmowali się religią i tradycyjnymi obrzędami.

Zosimos, Nowa historia, Ks. V XLI, 7.

WIARA POGAŃSKA wg NIETZSCHEGO




My nieliczni czy mnodzy, którzy się ważymy znów żyć w świecie odmoralizowanym.
My POGANIE z wyznania: pierwsi prawdopodobnie jesteśmy, którzy pojmują, czym jest wiara pogańska: być zmuszonym do wyobrażenia sobie istot wyższych, niż człowiek, lecz poza dobrem i złem; i każde „wyższym być” oceniać zarazem jako „być niemoralnym”.

Hermes wg Kornutusa


Wyjaśniając wszystko, co dotyczy Hermesa, posłużył się Kornutus greckim wyrazem logos, oznaczającym zarówno słowo, jak i jego sens czy zawartą w nim myśl, a zatem zawsze słowo rozumne, a nieraz też po prostu rozum:

„Hermes to właśnie logos. Bogowie posłali go do nas z nieba, gdyż ze wszystkich istot żywych na ziemi tylko człowieka uczynili rozumnym. (...) Według tradycji jest on heroldem bogów, a powiadali też o nim, że jako posłaniec przynosi ludziom ich polecenia. Jest heroldem, gdyż głosem przekazuje uszom rozumny (dosłownie: zgodny z logosem) sens, posłańcem, gdyż poznajemy wolę bogów z powstających w nas rozumnych (dosłownie: zgodnych z logosem) myśli. (...) Zwą go również nader stosownie Agorajos, jest bowiem opiekunem tych, którzy mówią (mówię - po grecku agoreuo), a rozciąga swoją władzę z agory także na tych, co kupują lub sprzedają, jako że wszystko trzeba czynić z rozumem”.
Tutaj dosłownie: z logosem, a może to oznaczać również: za pomocą słowa. Bóg ten miał też w mitologii niezbyt pochlebną dla siebie opinię boga – złodzieja, a stawiano również ołatarze Hermesowi z przydokiem Dolios (Lubiący podstępy). Nie powinniśmy się jednak gorszyć. Ów boski Podstępny Złodziej sprawia bowiem ukradkiem, że człowiek, sam nie wiedząc jak, uwalnia się od swoich fałszywych przekonań albo ze złodziejską zręcznością zdobywa prawdziwą wiedzę”.


Anna Świderkówna "Bogowie zeszli z Olimpu. Bóstwo i mit w greckiej literaturze świata hellenistycznego", Warszawa 1991, 352-353

IDEAŁ SIĘGNĄŁ BŁOTA, czyli CHRZEŚCIJAŃSKI NIHILIZM I ABNEGACJA





Na ilustracji Szymon Słupnik



Obrońcy "odwiecznych prawd" i prawa tzw. naturalnego, czyli zdeklarowani i wierzący rzymscy katolicy, a więc członkowie jedynej na świecie instytucji, która ogłosiła, że dysponuje pełnym instrumentarium służącym "dziełu zbawienia" (tak oświadczyła Kongregacja Nauki Wiary pod kierownictwem kardynała Józefa Ratzingera - tekst powstał kilka lat temu, tj. w czasach pontyfikatu Jana Pawła II - przyp. mój), mogą oburzyć się, kiedy nazwie się ich nihilistami i abnegatami. Nie są przyzwyczajeni do wysłuchiwania inwektyw. To raczej oni celują w obrzucaniu wyzwiskami osób o odmiennym światopoglądzie. Boją się dyskusji wokół wartości. Swoich - gotowi są bronić aż do upadłego - choćby po trupach. Często nie przyjmują rzeczowych argumentów, bo ich wiara nie jest wyrozumowana, lecz uczuciowa, irracjonalna. (Dlatego też twardo stojącym na ziemi filozofom zawsze wydawała się zabobonem i głupstwem.)


"Kościół żywy" traktuje jako niedopuszczalną każdą krytykę - "to zamach na najświętsze religijne wartości". Często jednak odwołuje się do pierwotnych instynktów społecznych, posiłkuje się nimi, chrystianizując nawet nacjonalizm - przekonuje, że wartości chrześcijańskie są to także wartości "narodowe".


Ci jednak, którzy nie zatracili wcale poczucia narodowego, ale zdołali się wyzwolić spod uroku "odwiecznych prawd" (nb. liczących zaledwie 2000 lat) nie mogą pogodzić się z tym, że w arsenale polskich wartości narodowych, znajdują się nadal... antywartości - nihilizm i abnegacja. W obecnych czasach co prawda Kościół w swej propagandzie (nazywanej działalnością ewangelizacyjną, misyjną, chrystianizacyjną) uciszył poważnie pienia na chwałę "marności". Trudno przecież propagować we współczesnym świecie antywartości (nazywamy je tak, gdyż przeczą one doczesności - wartościom życia doczesnego), kiedy ludzie tak dużą przecież rolę przypisują rzeczom tego świata. Każdy, kto by im przeczył zostałby nie tylko wyśmiany, ale i zlekceważony. Niemniej nie zmienia to faktu, że w arsenale kościelnych antywartości nihilizm i abnegacja zajmują poczesne miejsce. Czekają tam na swój czas. Kościół wierzy, że i tak ludzie kiedyś gremialnie powrócą do wiary - będą przytakiwać - że wszystko to jest "marność nad marnościami". Nieszczęścia, katastrofy, wojny, choroby - to okres rozkwitu dla takich instytucji jak Kościół katolicki. Chwila załamania, zwątpienia w sens codziennego wysiłku - to moment, który Kościół potrafi zawsze uchwycić. "Mistyczne ciało Chrystusa" tylko czeka... Wierzy, że kiedyś to nastąpi, że znowu nadejdą dla niego wspaniałe czasy: papieże rzymscy włożą odkurzoną tiarę - w ruch pójdą lektyki i orientalne wachlarze; a Trybunały św. Inkwizycji będą ferować wyroki ...


Czytając ponoć najpopularniejszą wśród katolików - zaraz po Biblii - książeczkę, tj. "O naśladowaniu Chrystusa", Tomasza a Kempisa (analizę przeprowadzam na podstawie wyd. VII, Kraków 1991) natknąć się możemy na wiele treści świadczących wymownie o nihilizmie katolicyzmu. Nihilizmie, który zastosowany w życiu codziennym miałby zapewnić nie tylko "spokój ducha", ale i "życie wieczne"; przy współudziale rzecz jasna "niezbędnych instrumentów" Kościoła.


Wspomnianą książeczkę, która ma nauczyć, jak skutecznie naśladować Boga-Człowieka, czytają katolicy "wszech czasów" (prawdopodobnie powstała w XIV wieku). Nawet 40 lat temu, a więc nie aż tak bardzo dawno temu, znaleziono ją ponoć w kieszeni marynarki tragicznie zmarłego (w katastrofie lotniczej) Daga Hammarskjölda, sekretarza generalnego ONZ. Świadczy to nie tylko o wielkiej poczytności tej książeczki - także wśród wpływowych osobistości, ale i o nieprzemijającym uroku antywartości w niej zawartych. Nikt chyba z katolików nie powie, iż traktuje ją wybiórczo - bierze tylko to, co jemu pasuje. Albo się naśladuje Chrystusa, albo się udaje, że się go naśladuje - także jego nihilizm i abnegację. Łatwiej pewnie naśladować ideał tylko w jednym aspekcie, który nam najbardziej odpowiada (w piciu wina na przykład), ale czy to jest naśladownictwo par excellence?


"O naśladowaniu Chrystusa" Tomasza a Kempis jest lekturą przystępną - rzec by można prymitywną w swojej treści. Nie wymaga więc specjalnych interpretacji. To ważne, ponieważ przedstawiając ją taką, jaką ona jest, unika się zarzutu, że coś się "spłyca", rozumie po swojemu (heretycko-sekciarsku) - nie tak, jak to miało być w rzeczywistości. Takie zarzuty spotyka się często, kiedy odczytuje się ewangelie. Okazuje się wówczas, że są to tylko alegorie i nie można ich brać dosłownie. W tym alegoryzowaniu łapiemy się w końcu na tym, że wszystko to jedna wielka alegoria - w dodatku "nie z tego świata".


Nihilizm i abnegacja odgrywa w systemie światopoglądowym chrześcijaństwa bardzo poważną rolę. Ma za zadanie pomóc w osiągnięciu doskonałości. We wspomnianej książeczce czytamy wyraźnie, że łaska (Chrystusa) jest "drogocenna i nie idzie w parze z umiłowaniem rzeczy doczesnych i ziemskich".


"Usunąć więc trzeba wszelkie zapory łaski..." (s. 269, III 53). Zaporami tymi są rzecz jasna wszystkie rzeczy z "tego świata". Dlatego - czytamy dalej - "szukaj dla siebie ustroni, ukochaj samotność, nie pragnij czczych rozmów (...) miej za nic świat cały, a obcowanie z Bogiem przenoś nad wszystkie zewnętrzne zajęcia" (s. 270, III 53). Odrzuca się więc wszystko, co jest niepotrzebne do obcowania z Bogiem w samotności - izolacji od świata zewnętrznego. Bo, po co zajmować się światem i jego sprawami, skoro to w niczym nie przyczynia się do doskonałości? Idąc tym nihilistycznym tropem "pokarm, napój, odzienie i inne rzeczy potrzebne do utrzymania ciała bywają ciężarem dla ducha gorliwego" (s. 198, III 26). Nie można się usidlić przez "zbytnią pożądliwość", bo "inaczej ciało wzięłoby górę nad duchem" (tamże, s. 199). Taki człowiek modli się : "niech mnie nie uwiedzie świat ze swą krótką chwałą; niechaj swoją chytrością nie podejdzie mnie podstępnie szatan" (tamże, s. 198). Świat, jak widać, jest domeną szatana, diabła. To prawdziwy dramat, bo żyje się w kręgu jego władztwa - nie Boga. Doń należy wszystko: popędy, własne ciało, środowisko społeczne, materialne, pociąg do czegokolwiek ziemskiego. Dlatego też na tym "diabelskim padole", którym niepodzielnie włada szatan, wierni Chrystusowi mają się zachowywać jako przychodnie i goście. Powinni się oddalić od znajomych i drogich sobie osób - oderwać swe serca od "wszelkiej doczesnej pociechy" (s. 270, III, 53). Wyrzekając się osób dalekich i bliskich, należy przede wszystkim strzec się "samego siebie" (por. tamże, s. 270-271). Bo przecież "zły" ma ciągle do nas dostęp. Każdy, kto uwierzy w to, czuje w sobie przyczajonego "złego" - szatana w postaci żądzy, która nie tylko ciągnie go ku płci przeciwnej, ale i innym powabom tego "diabelskiego świata" - władzy, pieniądzu, sławie... Dlatego - radzi a Kempis - "zacznij mężnie i przyłóż siekierę do korzenia; musisz wyrwać i zniszczyć nadmierną miłość własną i nieumiarkowane przywiązanie do każdego osobistego, ziemskiego dobra" (tamże, s. 271). Idealny nihilista i abnegat "stara się zupełnie sobie obumrzeć i całkowicie siebie się zaprzeć" (tamże). Musi być trupem dla świata i swych żądz. Trupem okaleczonym, wykastrowanym z nadmiernej miłości własnej i egoizmu. Musi się wyrzec siebie samego - przestać być sobą; nie mieć ziemskich upodobań. W przeciwnym wypadku - nie przyjmie "łaski Bożej". Ideałem ewangelicznym jest więc ten, co się "otrzebił dla królestwa niebieskiego" (Mt. 19-12). Niewielu jednak zdobyło się na tak radykalny krok; wybrano półśrodki, m.in. obrzydzono sobie płeć przeciwną - przedstawiono jako "worek pełen ekskrementów" (św. Bernard z Clairvaux).


Rajem na ziemi dla chrześcijańskiego nihilisty jest stan, kiedy "cierpienie staje się słodkim" (por. tamże, II, 12). A Kempis apeluje: "powstań przeciw sobie i nie dopuszczaj ażeby duma w tobie żyć miała; lecz uczyń się tak uległym i małym, ażeby wszyscy po tobie chodzić i jako błoto na rozdrożu deptać cię mogli. (...) Potrzeba koniecznie abyś się przejął prawdziwą wzgardą ku sobie samemu, jeśli chcesz przemóc krew i ciało swoje" (tamże, III, 13). Oto ideał świętości - pełne odwrócenie starożytnego ideału człowieka pięknego i dobrego. Oto - upiorna transformacja starożytnych herosów w św. św. Szymonów Słupników i Doroteuszy; co to się umartwiali bądź to bez przerwy (nawet na fizjologiczne potrzeby!) siedząc na słupie, bądź to łażąc uparcie na czworakach...


Czy etyka takich ideałów, jak wskazane powyżej, nie odbija się ujemnymi skutkami w życiu jednostkowym i społecznym? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by być bezstronnym obserwatorem. Trudne to w narodzie, któremu Kościół katolicki wpaja swe najwyższe wartości jako wartości "narodowe" - "wieczne" i "absolutne", a więc właściwe i niepodlegające krytyce. Jednak na tych antywartościach i nihilistycznym ideale oparta jest "nasza polska kultura". Ogół, co tu dużo mówić, zwątpiwszy w jego wartość, nie ma żadnej moralności i etyki. I my jako naród koniec końców nie mamy normalnej etyki społecznej (choć w tym kierunku były robione pewne nieśmiałe próby na początku wieku XX). Ostatecznie bowiem miejsce świeckich etyków zajęli katoliccy duchowni, którzy twierdzą - bez żadnego sprzeciwu - że etyka chrześcijańskich ideałów jest także etyką poszczególnych państw i narodów (sic!).


Czyż nie nadszedł najwyższy czas, by Kościół katolicki na nowo przemyślał swą chrześcijańską tradycję z perspektywy nowego rozumienia rzeczywistości (w tym kierunku zmierza np. Kościół anglikański)? Czy nie czas, by powrócić do etyki z tego świata - dalekiej od nihilizmu i abnegacji chrześcijaństwa - etyki ziemskiej i realistycznej? Dopóki bowiem nie zerwiemy z tą nieziemską głupotą, grozi nam nie tylko recydywa idei Polski jako przedmurza - rozmaitych chrześcijańskich mesjanizmów (Polska Chrystusem, Winkelriedem narodów); absurdalnych myśli o nawracaniu Europy na "prawdziwie chrześcijańską cywilizację"; ale i ciągła degrengolada - "polski" chaos, osobniactwo, anarchia (jakże widoczne są te przywary "polskie" na prawicy katolickiej)... Cóż też bowiem innego może spotkać naród, który wierzy, że - jak błoto na rozdrożu - im bardziej się daje deptać innym, tym bardziej jest wartościowy?

Proklosa modlitwa do ATENY




Posłuchaj dziecię Zeusa Egiocha, co tu z łańcucha
Wyższego przyszłaś, co w ojcu masz swoje źródło! Posłuchaj!
Ojca wszechwładcy tyś córa, mocarna, męskiego ducha,
Pallada Tritogeneia, w pancerzu, w złocistym hełmie!
Słuchaj, władczyni, i przyjmij ten hymn mój z życzliwym sercem!
Niechaj me słowa nie będą daremnie na wiatr rzucane!
Ty, co wiodącej ku bogu mądrości bramy rozwarłaś
I poskromiłaś gigantów ród przeciw bogom walczących,
I nie uległaś pragnieniom zakochanego Hefajsta,
I zachowałaś nietknięty swój pas dziewiczy ze stali,
Ty, która uratowałaś bijące serce Bakchosa,
Na części pokrajanego przez złych tytanów i skryłaś
W głębi eteru, a potem oddałaś je Zeusowi,
By zgodnie z niewysłowionym ojcowskim planem Dionizos
Nowy na świecie się zjawił, spłodzony przezeń z Semele.
Ty, która od wszystkich furii Hekate wszystkowidzącej
Ród ludzki oswobodziłaś, korzenie ich odrąbując,
Zbawiennych cnót wzmogłaś siłę u śmiertelników i ucząc
Ich sztuk oraz rzemiosł wszelkich, tak upiększyłaś ich życie,
A dusze obdarowałaś mocą twórczego rozumu!
Ty, co od losu Akropol masz – niedostępny pagórek –
Symbol, że jesteś, królowo, do wyższych celów stworzona,
Ty, która kształcisz na mężów, ksiąg matko, ty wbrew życzeniu
Świętemu własnego stryja, umiłowawszy tę ziemię,
Ofiarowałaś jej swoje imię i rozum szlachetny!
Upamiętniając spór bogów, tam, u podnóża pagórka,
Dla zbudowania potomnych wciąż pozostaje oliwa –
Ty pomnożyłaś ją, kiedy Posejdon na Kekropidów
Szumiącej ogłuszająco wody wał zwalił i potok
Lunął potężny, co wszystko na swojej drodze zatapiał.
Bogini, której oblicze blask święty wokół roztacza!
Słuchaj i daj mi w tułaczce szczęśliwą i cichą przystań,
O, nie szczędź ty duszy mojej zbawiennych swych opowieści,
Napełnij ją czystym światłem i wlej w nią mądrość, tchnij miłość,
A błagam o taką miłość, by na jej skrzydłach ma dusza
Wzleciała z tego padołu ku swej ojczyźnie – na Olimp.
Błądząc, jak w życiu się zdarza, sam wiem, że popełniam grzechy,
Że się dopuszczam występków, że z racji głupoty duszy
Bez przerwy robię to wszystko, czego nie godzi się robić.
Zmiłuj się, duchem łagodna, nade mną, co w prochu pełzam,
Nie pozwól, ludzi zbawczyni, bym stał się pastwą niedoli!
Ja przecież błagam o jedno – bym, o bogini, był twoim!
Osłabłym członkom daj zdrowie, by silne były niezmiennie,
Precz przegnaj nieszczęsne plemię chorób, co ciało zżerają,
Błagam, królowo, powstrzymaj ambrozją swego dotyku
Męczarnie nie do zniesienia straszliwych dolegliwości,
Ześlij mi wiatry spokojne w żegludze przez morze życia,
Małżeństwo daj i potomstwo, sławę, bogactwo, radości,
Lotność umysłu, wytrwałość w próbach i siłę perswazji,
Żarty przyjaciół, szacunek ogółu obywateli.
Słuchaj, ach słuchaj, królowo, mych nie kończących się modlitw,
Racz mnie wysłuchać życzliwie, gdy trudny czas dla mnie przyjdzie.



Na podstawie rosyjskiego przekładu O. W. Smyki przełożył Światosław Florian Nowicki.

Filozofia Proklosa (410-485) jest zwieńczeniem b. ważnej szkoły filozofii antycznej, neoplatonizmu, szkoły założonej przez Plotyna w III wieku, prowadzonej przez Porfiriusza i Jamblicha w IV w. i doprowadzona do zenitu przez Proklosa w wieku V. Dwie nowe gałęzie neoplatonizmu, powstałe i istniejące w wiekach V-VI, ateńska i aleksandryjska, odznaczały się wielką uczonością, ogromną siłą analityczną i niewiarygodną pracowitością swoich przedstawicieli. Za najwybitniejszego i przedstawiciela ateńskiej szkoły neoplatonizmu trzeba uznać Proklosa. Był kierownikiem Akademii Platońskiej i najbardziej znaczącą po Plotynie postacią w całej 400-letniej historii neoplatonizmu. A i Plotynowi ustępuje tylko tym, że nie stworzył oryginalnego systemu filozoficznego. Pod wszelkimi pozostałymi względami niewątpliwie przewyższa również i jego - zwłaszcza gdy zważyć ogromną analityczną zdolność jego umysłu, wielką rozmaitość zainteresowań, mistrzostwo w badaniu najbardziej abstrakcyjnych logicznych kwestii, czy umiejętność niezwykle subtelnego filozoficzno-filologicznego wnikania w tekst Platona, przy niezwykle ścisłym języku filozoficznym. Rozmiary spuścizny pisarskiej Proklosa, są czymś unikalnym. Zachowane do naszych czasów traktaty Proklosa liczą łącznie kilka tys. stron, co nie tylko przerasta objętością dzieła Platona, czy Arystotelesa, ale nawet kilkakrotnie wszystko, co w ogóle mamy z klasycznej literatury greckiej.





KAROL MARCINKOWSKI - Polak i lekarz jakich dziś już chyba nie ma...

Żyjemy w dobie powszechnej degrengolady (upadku cywilizacji zachodniej) – kultu “świętego egoizmu” (bynajmniej nie narodowego) i cwaniactwa. Niższy typ człowieka triumfuje; liczy się “poświęcenie” wyłącznie dla osobistych celów. Niemal każdy chce żyć dostatnio, ale bez wysiłku, łatwo i przyjemnie. Żyć i użyć – bez przeszłości i przyszłości – tu i teraz, bo “żyje się tylko raz”! “Po nas choćby potop!”. Oto hasła naszych czasów.
W wielu wypadkach wiarę w Boga wyparł kult “kasy” – wiara w pieniądz, który wszystko może (“więcej nawet niż sam Bóg”). Ojczyzna i patriotyzm, narodowość i tradycja – to dziś jakby puste i nic nie znaczące słowa. Brakuje przykładów postaw nieeegoistycznych. Tymczasem zupełnie naturalną skłonnością człowieka jest naśladownictwo. Obserwując współcześnie żyjące pokolenia Polaków, trudno znaleźć ludzi bezinteresownych, gotowych poświęcić się dla innych – dla społeczeństwa i narodu. Na szczęście w naszej historii mamy krzepiące przykłady; ludzi, którzy żyli nie tylko dla siebie, ale i dla innych – dla Polski. Jednym z nich był, Karol Marcinkowski, człowiek należący do tego gatunku ludzi, jakiego dziś na ogół się nie spotyka. Człowiek, dla scharakteryzowania którego można by użyć słów wieszcza, iż “był w nim duch poświęcenia”. Był niemal uosobieniem samopoświęcenia. Wielki Polak, społecznik i patriota. Warto przypomnieć tę postać zwłaszcza z uwagi na jubileusz, jaki wiąże się z jego osobą. Mianowicie 23 czerwca mija 200 lat od jego urodzin (tekst powstał osiem lat temu; Karol Marcinkowski urodził się w 1800 roku – przyp. mój). To ważna data. Trzeba nam nad nią chwili zadumy, modlitwy – i niech to będzie nasza, nic nie kosztująca nas, zapłata. Wobec takich ludzi bowiem jak Karol Marcinkowski wciąż mamy nie spłacony dług wdzięczności.
Chyba byłby to nadmierny optymizm liczyć na to, że nasz bohater znajdzie naśladowców wśród współcześnie żyjących Polaków. Jeśli nawet nie znajdzie, to może chociaż trochę zweryfikują oni swą dotychczasową postawę życiową; pamiętając, że dzięki takim ludziom jak Karol Marcinkowski naród nasz przetrwał nawet te najgorsze czasy.
Już jako student medycyny w Berlinie (w Wielkim Księstwie Poznańskim nie było polskiego uniwersytetu przez cały okres zaborów) Marcinkowski, pochodzący z Poznania - mieszczańskiej rodziny, związał się z tajną, patriotyczną organizacją młodzieżową “Polonia” (powstała pod hasłem: “Wolność i Ojczyzna” w maju 1819 r.). Najważniejszym celem organizacji było “zachowanie narodowości” wśród obcych, Niemców. Jak sam Marcinkowski wyjaśniał (po aresztowaniu – w więzieniu odezwała się nieuleczalna choroba płuc): “Pod zachowaniem narodowości rozumiałem tylko to, że każdy Polak tak się kształcić powinien, aby nie stracił charakteru narodowego, a tym sposobem narodowość nigdy nie zaginęła”.
Po uwolnieniu z więzienia i obronie dysertacji doktorskiej (namiestnik W. Ks. Poznańskiego, Antoni Radziwiłł, wstawiał się za Marcinkowskim i innymi młodymi konspiratorami u władz niemieckich) przybył Marcinkowski do Poznania w aureoli męczennika sprawy narodowej (pół roku przebywał w więzieniu, gdzie nadwerężył swe i tak słabowite zdrowie). Był jedynym w Poznaniu lekarzem – Polakiem. Wkrótce stał się popularny w całym Poznaniu. Był bardziej pracowity i ofiarny od niemieckich lekarzy. Dzięki temu zaskarbił sobie zaufanie i wdzięczność wszystkich warstw – od najzamożniejszych obywateli miasta po miejską biedotę – Polaków i Niemców.
W 1830 r., gdy tylko dowiedział się o powstaniu listopadowym, pośpieszył do Warszawy, gdzie wszedł na ochotnika do szwadronu jazdy poznańskiej - jako prosty ułan (twierdził, iż “nie zna nic świętszego nad powinność poświęcenia sił swoich ojczyźnie”). Bohatersko walczył pod Grochowem, otrzymując potem za gorliwość w służbie i wojenne męstwo krzyż Virtuti Militari. Następnie jako lekarz pracował w służbie sanitarnej, co nie przeszkodziło mu wziąć udziału w zbrojnej wyprawie na Litwę - jako szef sztabu generała Chłapowskiego. Dopiero w lipcu 1831 r. z całym swym korpusem – w beznadziejnym położeniu – złożył broń na granicy pruskiej.
Zmuszony był - wraz z tysiącami kolegów – emigrować. Spędził parę miesięcy w Szkocji i w Londynie, a następnie z górą dwa lata w Paryżu. Na Zachodzie uderzała go naiwność wielu polskich polityków emigracyjnych, oczekujących od mocarstw zachodnich wybawienia Królestwa z niewoli rosyjskiej. Mierziło go rozbicie polityczne Polaków; mawiał: “Tak to i w nieszczęściu jeszcze nas niezgoda cechuje”.
Marcinkowski był przekonany, że “każdy [tam] być powinien, gdzie sprawie ogólnej najużyteczniejszym być może: w kraju (...). Tym większa zasługa, im trudniejsze położenie (...) Zasilać własnym przykładem odrętwiałe [...] współbraci umysły, zachęcać do potrzebnej na czas jeszcze niejaki wytrwałości i oporu przeciw niszczącym narodowość [naszą] nieprzyjaciół zamachom”. Obawiał się czy starczy Polakom rozsądku, obecność w kraju “rozsądnych dla zapobieżenia przedwczesnym lub bezsilnym wybuchom” uznawał za potrzebę chwili. Na emigracji dopiero zrozumiał, że Polacy mogą liczyć wyłącznie na siebie. Od tego też czasu zaczął głosić swe (i dla rodaków) przesłanie: “zaniechajmy liczyć na oręż – mawiał – na zbrojne powstanie, na pomoc obcych mocarstw i ludów, a natomiast liczmy na siebie samych, kształćmy się na wszystkich polach, pracujmy nie tylko w zawodach naukowych, ale także w handlu, przemyśle, rękodzielnictwie, stwórzmy stan średni, usiłujmy podnieść się moralnie i ekonomicznie, a wtenczas z nami liczyć się będą”.
Powrócił - za zgodą władz niemieckich – do Poznania, pozostając jeszcze pod nadzorem policji. Obserwowano każdy jego ruch (policja pruska obliczyła, że w ciągu 16 miesięcy od powrotu 200 razy opuszczał miasto), czekano być może na jakiś nieopatrzny krok. Tymczasem Rada Miejska Poznania (złożona w większości z Niemców!) prosiła króla pruskiego o ułaskawienie Marcinkowskiego; stwierdzała m.in., że polski lekarz “nie ogranicza się tylko do udzielania rad (cisną się zawsze niezliczone tłumy do jego mieszkania po radę), lecz daje także ubogiemu pieniądze, by mógł kupić sobie lekarstwa, i nie dosyć na tym, nawet na kupienie żywności ofiarowuje datki”.
W działalności społecznej Marcinkowski odciął się całkowicie od masońskich wpływów obozu Czartoryskiego, z którym się związał na emigracji – “głęboko, twardo, hermetycznie”. Uważał bowiem, że cel tego obozu (kolejne powstanie – “partyzancka wojna”) nie może dobrze służyć sprawie polskiej. Zbliżył się jednak do ziemiaństwa wielkopolskiego. Najwybitniejsi przedstawiciele ziemiańscy tacy, jak Maciej Mielżyński i Gustaw Potworowski, poparli Marcinkowskiego nie tylko swoim autorytetem, ale i pieniężnymi środkami. Podobnie jak i oni “Doktor Marcin” stawiał sobie za cel swej publicznej działalności – podźwignięcie rolnictwa wielkopolskiego, pomoc dla rodzimego kupiectwa, rzemiosła i przemysłu, a także wykształcenie polskiej inteligencji. Cele te były niezwykle ambitne i szczytne. Środkami do nich wiodącymi miały być dwie instytucje o wiekopomnym znaczeniu – powstałe z inicjatywy Marcinkowskiego - Bazar Poznański i Towarzystwo Naukowej Pomocy (z roku 1841). Celem Bazaru – jak czytamy w “Przewodniku Rolniczo-Przemysłowym” z 1843 r. (rok VI, nr 13, s. 158-8) - “było obudzić w krajowcach chęć do przemysłu i handlu, wykształcić ich w kupiectwie i wspierać w początkach zawodu”. Natomiast Towarzystwo Naukowej Pomocy miało “wydobywać z mas ludu zdatną młodzież, a wykrywszy jej talent, obrócić ją na pożytek kraju, dając pomoc i stosowny kierunek jej wykształceniu”.
W poznańskiej “Gazecie Polskiej” (1848) podkreślano, że to właśnie Marcinkowski jako “pierwszy zwrócił uwagę na stugłową hydrę germanizmu, która szerząc się coraz dalej panowanie swoje, niszczyła swym oddechem pierwiastek polski; zwrócił uwagę na to, że pierwiastek polski, bezbronnym będąc, ulegnie w walce przeciw zbrojnemu”. Sam Marcinkowski w swoim przemówieniu w Radzie Miejskiej Poznania (był jednym z radnych) – na rok przed swoją śmiercią (zmarł 7 listopada 1846 r.) – podkreślał publicznie, że “interesy polskiej ludności są narażone, gdy włada nimi obca narodowość, toteż żąda ona prawa naturalnego i gwarantowanego, że będzie słusznie reprezentowana”.
Niecałe 20 lat później (1902) następca Bismarcka, kanclerz Bernhard von Bülow, z niepokojem stwierdzał: “W mieście i na wsi, gdziekolwiek rzucicie okiem, znajdziecie teraz polskich lekarzy, polskich adwokatów, polskich kupców i rzemieślników, którzy w oparciu o znany związek Marcinkowskiego i przy bezwzględnym bojkocie niemieckich parcowników, utwalili swoje stanowisko i opierając się na nim, prowadzą fanatyczmną agitację narodową“. To było pokłosie pracy “doktora Marcina” i innych ofiarnych społeczników Wielkopolski. Dzięki nim wszystkim “stugłowa hydra germanizmu” nie zdołała zdusić polskości.

O SŁOWIAŃSKIM CHARAKTERZE POLAKÓW I ROSJAN

„Nasze cechy osobnicze zależą od genów – chemicznych instrukcji dotyczących tego, jak powinniśmy się rozwijać i funkcjonować. (...) Dzięki genom dziedziczymy nie tylko „rodową twarz”, ale także wiele innych cech naszej fizjologii, psychiki i zachowania... „ - pisze biolog Robin Baker w swej kontrowersyjnej „Wojnie plemników” (Poznań 1999). Biologicznie jako zbiorowość – naród - jesteśmy Słowianami (oczywiście z przymieszkami obcymi, jak każdy naród na tym świecie). Dziedziczymy więc biologiczno-charakterologiczne (psychiczne) cechy naszych słowiańskich przodków (ową „słowiańską duszę”). Charakterem też przypominamy inne narody słowiańskie, w tym naród (etniczny) rosyjski (pomimo zdecydowanie większej u niego przymieszki „krwi azjatyckiej”).
***
Cywilizacyjnie Słowiańszczyzna jest od wieków podzielona; z grubsza biorąc – na Zachód i Wschód. Jednak pomimo różnic cywilizacyjnych (i religijnych) Słowianie (do dzisiaj!) wykazują zadziwiające podobieństwa.
Już bizantyjski cesarz Maurycy (w traktacie militarnym „Taktika” z VII w. po Chr.) zauważył, iż Słowianie „będąc anarchicznego usposobienia i nienawidząc się wzajemnie, nie znają szyku wojennego. (...) Gdy bowiem zajdzie pomiędzy nimi różnica zdań, wówczas albo w ogóle nie mogą dojść do zgody, albo nawet jeśli się pogodzą, to postanowienia ich zaraz inni przekroczą”. Zdarzało się w sytuacjach nadzwyczajnych - wobec zagrożeń zewnętrznych – że Słowianie potrafili niekiedy przynajmniej wymuszać jednomyślność na swych rozkrzyczanych wiecach, jak to było np. u Wieletów, gdzie okładano kijami nieprawomyślnych.
Ta tradycyjna, słowiańska kłótliwość i zawiść, a także owa „wzajemna nienawiść” sprawiała, że trzeba było niekiedy wzywać obcych rządców kraju, jak to było u Rusów, zapraszających skandynawskich Waregów, czy u Słowian południowo-zachodnich rządzonych w VII wieku przez frankijskiego kupca Samona (prawdopodobnie Galla z pochodzenia). Stąd się wziął stereotyp zanarchizowanego Słowianina, niezdolnego do stworzenia sprawnej organizacji państwowej, zresztą nie do końca prawdziwy, ale funkcjonujący np. w tzw. europejskim podręczniku historii (w krajach członkowskich „jedenastki”). Kłótliwość, warcholstwo, niechęć do podporządkowywania się „swoim”, zawiść – to jednak stałe cechy charakteru słowiańskiego – jakby niereformowalne. Tylko pod żelaznymi rządami wybitnych, aczkolwiek azjatycko okrutnych indywidualności Słowianie byli zdolni dokonywać niemal cudów zdyscyplinowania i (wymuszonej raczej) lojalności. Dzięki takim rządom powstało największe imperium słowiańskie, Rosja, korzystające z doświadczeń swych niegdysiejszych pogromców – Mongołów. Losy naszego „demokratycznego” państwa, szczycącego się swą „złotą wolnością”, potoczyły się zupełnie inaczej – od wielkiej potęgi (choć nie był to tylko sen o potędze) do całkowitego upadku w państwowym niebycie...
***
Rosja przypomina dziś pod wieloma względami Polskę. Polacy – pod wieloma względami Rosjan, choć rozdzieleni politycznie – we wrażych stosunkach .
My, jak i Rosjanie, marzymy o silnym państwie, dobrobycie, ładzie i porządku, o ukróceniu złodziejstwa grosza publicznego (choć nie tylko)... Mimo różnic cywilizacyjnych, religijnych, obyczajowych w charakterze narodowym Polaków i Rosjan przebija wyraźnie – jak na palimpseście - owa słowiańskość.
Gościnność jest cechą najbardziej bodaj charakterystyczną naszych narodów; stąd też owa łatwość asymilowania obcych – nawet Murzynów z dalekiej Afryki (np. Puszkin). Stąd i usposobienie współczujące; gotowość do pomocy innym, do dzielenia się tym, co się samemu posiada, nawet jeśli się samemu nie ma zbyt wiele.
Choć Rosjanie mogą mówić za Dostojewskim, że niemal wszystko, czym się szczycą, wyrosło z prawosławia, to jednak nikt nie zaprzeczy, że wywiedziona stąd (przez Tiutczewa) „zdolność do samozaparcia i samopoświęcenia”, jest także cechą charakteryzującą nasz naród (mit „Chrystusa narodów” czy „Winkelrieda”) – bynajmniej nie ukonstytuowaną przez chrześcijaństwo wschodnie.
My, jak i Rosjanie („Rosjanin nie potrafi się obejść bez serdecznego kontaktu z Bogiem” L. Tichomirow), traktujemy wiarę religijną jako główną podporę charakteru. Nawet przysłowia świadczą o podobnym podejściu do życia. Rosjanin powie o ubóstwie:
Ubóstwo nie hańbi.
Poddaj się biedzie – i bieda się podda.
Im więcej zmartwień, tym bliżej Boga.
Cierpliwość lepsza niż ratunek.
A Polak mu wtóruje:
Nie ten ubogi, który mało ma,
ale ów, który więcej mieć pragnie.
Ubogi przyszedł – Chrystus przyszedł.
Cierpliwość najlepsze lekarstwo.
Cierpliwy wszystko wytrwa.

Podobnie jak Rosjanie mamy zadziwiającą łatwość rozstawania się z życiem; ów epicki spokój w obliczu śmierci (np. u L. Tołstoja) – u nas np. bohaterowie Trylogii Sienkiewicza.
Tak samo jak Rosjanie nie przywiązujemy aż takiej wagi do bogactwa, zadowalając się umiarkowanym dostatkiem. Swobodnie moglibyśmy przyjąć za własne owe rosyjskie przysłowia:

Kto na małym nie poprzestaje, ten dużego nie godzien.

Będziesz żył nad stan, niczego się nie dorobisz.

A jakże wspólne są naszym narodom takie cechy, jak:
- otwartość i szczerość;
- naturalna, niewymuszona prostota zachowania (sięgająca nawet granic prostodusznej naiwności);
- brak próżności;
- jowialność;
- niezwykła łatwość nawiązywania kontaktów interpersonalnych;
- wrażliwość;
- wszechstronne zdolności;
- otwartość i śmiałość decyzji...

Czechow („W drodze”) zauważył u Rosjan niezwykłą ufność, dociekliwość i głębię myśli, ale „wszystko to rozpada się w pył w zetknięciu z beztroską, lenistwem i marzycielską lekkomyślnością”. To samo można powiedzieć i o nas - Polakach. Podobnie jak Rosjanie, miast trzeźwego pojmowania rzeczywistości, i my żywimy się sennymi marzeniami, fantazjami i romantyczno-mesjanistycznymi urojeniami. Nie umiemy przewidywać, jesteśmy zaskoczeni skutkami własnych nieprzemyślanych postępków; ulegli wobec losu, na ogół łatwo godzimy się z niepowodzeniami.
Tak jak Rosjanie „pracujemy nie systematycznie, lecz zrywami” (W. Kluczewski). „Praca Rosjanina (etnicznego) nie ma w sobie prężnego, równomiernego napięcia; nie jest systematyczna i rytmiczna”, jak zauważył rosyjski działacz społeczny S. S. Masłow. Nie inaczej wygląda praca (etnicznego) Polaka. Ów brak systematyczności (tak charakterystyczny np. dla Niemców), wytrwałości, wewnętrznej dyscypliny – to podstawowe „słowiańskie” wady Polaków i Rosjan. „(Już nie wspominając o straszliwym pijaństwie prowadzącym do odczłowieczenia). Często nie potrafimy skupić całej woli na tym, co istotne. A niekiedy i samej woli nam nie starcza” (A. Sołżenicyn).
Rosjanie, zupełnie jak Polacy, są przekonani o sprzedajności ludzi prawa (nasze przysłowie: Byś miał najsprawiedliwszą, a nie miał kalety, albo lisa w zanadrzu, albo wuja w prawie – przegrasz); wierzymy bardziej w „żywą sprawiedliwość” (rosyjskie - Niechby wszystkie prawa przepadły, byle tylko ludzie prawdą żyli). Tak samo w Polsce, jak i w Rosji korupcja jest piramidalna – na mongolskim poziomie (gdzie nam do Skandynawów!).
Wreszcie jak współcześni Rosjanie zniechęciliśmy się do skorumpowanej polityki i działalności publicznej. Mamy dość tych wszystkich mafii i bandytyzmu. A „nasze” tęsknoty piłsudczykowskie świadczą, że tak, jak wschodni Słowianie wypatrujemy „męża Opatrznościowego”, który zrobi porządek w kraju – pogoni tych wszystkich „rozpanoszonych szujów i łajdaków”...
Pomimo wszystkich podobieństw - od współczesnych Rosjan różnimy się nie tylko religią, cywilizacją, historią, tradycją i obyczajem - tym, że my jesteśmy w NATO, a oni nie; że „my” chcemy do unii, a oni nie; ale także tym, że oni oczekują cudu ze strony rządzących (może Putin?), my jakbyśmy zatracili wszelkie złudzenia i nadzieje (kto jeszcze wierzy w AWS czy SLD?). Jednocześnie tak samo, jak oni, wydajemy się być bezradni i ulegli wobec losu. Rządzący sobie rządzą, a lud biedę klepie - czasami tylko maszeruje i wykrzykuje w jałowych – nic nie znaczących manifestacjach...
Tekst sprzed kilku dobrych lat...

HERMES i Henryk Waniek

Henryk Waniek jest artystą, którego dzisiaj określa się mianem multimedialnych. Malarz, pisarz, filozof, scenograf, krytyk sztuki, eseista. Jego prace malarskie charakteryzują nawiązania do tradycyjnych symboli magii: okien, kielichów, drabin, diabłów, tęczy, spadających gwiazd. Wpisane w geometryczne figury odkrywają przed odbiorcą sferę duchową. Książki Henryka Wańka to specyficzna mikstura eseistyki, literatury pięknej, w której tropy prowadzą do postaci rzeczywistych, historycznych i mitologicznych, filozoficznych bajek i publicystyki. Jako publicysta pisze często o Śląsku. Mówi, że czyta w Śląsku jak w księdze i zdaje tylko sprawozdanie z tej lektury. Słynna jest jego deklaracja obywatelstwa śląskiego. Z twórcą rozmawiamy przy okazji wydania jego najnowszej książki „Sprawa Hermesa”. Powieść ta w przewrotny sposób opowiada o losach Hermanna Daniela Hermesa (kaznodziei, nauczyciela, autora rozpraw i hymnów, wysokiego urzędnika pruskiego za czasów Fryderyka II i Fryderyka III, rodem z małego śląskiego miasteczka Petznick, dzisiaj Piaśnice), który w Niebie ponownie sądzony jest za swoje ziemskie sprawki.

Ultramaryna: Postać Hermesa często przewija się w pana twórczości. Co pana w niej fascynuje, że tak często pan do niej powraca?

Henryk Waniek: Hermes jest bogiem-symbolem, w którym skupiają się tropy moich zamiłowań oraz skłonność do wędrowania. Emblematy Hermesa nie tylko zachęcają do otwierania przestrzeni, ale także spinają czas współczesny z minionym, a więc zachęcają do zadomowienia się w kulturze dawnej, niedawnej i nadchodzącej, jako całości. Ale na to pytanie można odpowiadać w nieskończoność. Nie da się wyczerpać w jednej, krótkiej odpowiedzi, bo Hermes jest nadzwyczaj pojemnym archetypem i istnieje w niezliczonych wcieleniach.

Βλάσης Γ. Ρασσιάς - Wlasis G. Rassias

Wlasis G. Rassias (gr. Βλάσης Γ. Ρασσιάς, ur. 22 kwietnia 1959 w Atenach) - grecki pisarz, publicysta i znawca antycznej kultury greckiej, autor kilkunastu pozycji książkowych poświęconych starożytnym religiom politeistycznym ze szczególnym uwzględnieniem przedchrześcijańskiej religii starożytnej Grecji, współzałożyciel i redaktor kilku greckich czasopism prasy niezależnej promujących rekonstrukcjonizm helleński, m. in. Speakout (1979), Anichti Poli (gr. Ανοιχτή Πόλη, 1980-1993), Diipetes (gr. Διιπετές, 1991-2005). Współzałożyciel Światowego Kongresu Religii Etnicznych. Od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku udziela wykładów na temat religii starogreckiej, zarówno w Grecji, jak i za granicą. Blisko związany z Najwyższą Radą Hellenów.


źródło: wikipedia

Strona domowa Wlasisa: http://www.rassias.gr/