Obserwatorzy

czwartek, 19 czerwca 2008

Jerzego Prokopiuka "HERMES – wysłannik bogów"


„Kto chce tego świata wygranej i łaski jego boga Hermesa, ten niech nie mówi „nie” także stracie, albowiem nie ma jednego bez drugiego”.

Walter F. Otto

Nowa książka Jerzego Prokopiuka: „HERMES – wysłannik bogów”


Jaki jest Hermes, jaki jawi się Jerzemu Prokopiukowi – autorowi wydanej niedawno rozprawy pt. „HERMES – wysłannik bogów” (nakładem Wydawnictwa Constanti), który sam będąc jego sługą[1] wobec imienia tego Boga nie może przejść obojętnie? Z pewnością Hermes autora (Jerzy Prokopiuk konsekwentnie posługuje się nie egipskim, choć Thotowi przypisuje pierwszeństwo objawienia się ludzkości, lecz greckim imieniem Boga) jest prawdziwie bosko-helleńskim Hermesem, jakiego znamy z greckich mitów i homeryckiego hymnu. Taki, jakiego podziwiamy patrząc na starożytne rzeźby Praksytelesa i Lizypa i inspirowane nimi ich późniejsze odwzorowania. Nie jest to zoomorficzny Thot - pół Ibis, pół człowiek czy hinduski Ganesza z głową słonia, którego atrybuty, lecz nie boska postać, także odpowiadają Bogu zrodzonemu w Arkadii. Hermes w rozprawie Prokopiuka jest właśnie tym Hermesem, jakiego znamy najlepiej i jaki jest nam najbliższy z racji swej bosko-ludzkiej postaci.


Thot był pierwszy?

Hermes – pisze autor – „objawił się najpierw w starożytnym Egipcie jako bóg Thot, dopiero potem w Azji Mniejszej i w starożytnej Grecji jako Hermes, później w Rzymie jako Merkury, z kolei u Germanów i Skandynawów jako Wotan i Odyn, wreszcie zaś w świecie alchemii jako Merkuriusz” (s. 9). Jest to pogląd dość popularny wśród hermetyków, czczących pamięć mitycznego i wybitnego człowieka, który stał się bogiem, Hermesa Trzykroć Wielkiego – Trismegistosa utożsamianego z Thotem i greckim Hermesem. Niemniej co do zasadności tej chronologii można mieć wątpliwości. Szkoda, że autor nie odwołał się w tym kontekście do znanej rozprawy polskiego filologa i historyka klasycznego prof. Tadeusza Zielińskiego pt. „Hermes Trzykroć – Wielki (Hermes Trismegistos). Studium z cyklu: Współzawodnicy chrześcijaństwa”, choć nawiasem mówiąc zamieścił ją w bibliografii swojej książki i zacytował w innym miejscu (dotyczącym traktatu Poimandres). Profesor Zieliński twierdził mianowicie, iż hermetyzm ma swoje źródło nie w Egipcie, lecz w mitycznym miejscu narodzin syna Zeusa i Mai, tj. Arkadii (tutaj narodziła się pierwotna - hermetyczna kosmogonia i eschatologia). „Sąd ten popiera pośrednio również R. Reitzenstein stwierdzając, że „według poglądu greckiego egipski Hermes przyszedł właśnie z Arkadii”.[2] Zatem Hermes musiał objawić się najpierw w miejscu swoich narodzin, jak mówi mit, tj. w Helladzie, na północno-wschodnim Peloponezie – Arkadii, a nie w Egipcie, gdzie jego kult na dobre dotarł dopiero wraz z aleksandryjską falą hellenizacji (epoka hellenistyczna) i tam też został utożsamiony z egipskim Thotem i Anubisem.


Turms, Merkury, Odyn...

Jerzy Prokopiuk opisuje poszczególne fazy rewelacji Hermesa wśród wielu etnosów i ich kultur. Omawia Thota i Trismegistosa – hellenistycznego, synkretystycznego boga (lub proroka), który w późnej starożytności uchodził za zwiastuna jedynego Boga i stwórcy świata. To właśnie kult Hermesa Trzykroć Wielkiego – podkreśla autor - dał początek nurtowi ezoterycznemu, religijnemu i filozoficznemu, zwanemu hermetyzmem. Szczególną popularność ów hermetyzm przeżywał w dobie odrodzenia wartości antycznych w XVI-XVII w. w związku z przetłumaczeniem na łacinę Corpus Hermeticum przez Marsilia Ficina. Nigdy jednak nie stał się masowym ruchem religijnym, jak chrześcijaństwo rozmaitych obrządków.

Odpowiednikiem czy „reinkarnacją” Hermesa był w Italii etruski Turms – bóg funkcjonujący jako psychopompos, czyli odprowadzający dusze zmarłych w zaświaty, oraz rzymski – Merkury. Natomiast w Skandynawii i u Germanów odpowiednikiem Hermesa był Odyn (Wotan).

Jerzy Prokopiuk nie pomija milczeniem także Merkuriusza – patrona alchemii, Antychrysta, „ciemnego brata Chrystusa” – „naturze zbuntowanej przeciwko duchowi” – któremu swoją specjalną rozprawę zatytułowaną „Duch Merkuriusz” poświęcił ojciec psychologii archetypów C. G. Jung.

Homo hermeticus i jego przemiana

A jaki jest ów człowiek hermesowy – homo hermeticus? Prokopiuk twierdzi, iż w każdej inaminacji Hermesa naczelną jego cechą jest pośredniczenie. Nie jest to bóg wojny, jak Ares-Mars, a więc Wojownik, ale bóg pokoju, negocjacji - Pośrednik. „Jako jestestwo – pisze autor – paradoksalnie jest zarazem jednią, dwójnią i trójcą, jak również wielością. Pojawia się także – w symbolowej wieloznaczności – już jako bóg, już to jako diabeł czy demon, a również jako trickster (szelma). Wreszcie, łączy w sobie charakter transcendentny z immanentnym: jest duchem w naturze” (s. 42).

Ostatni rozdział książki „Hermes – wysłannik bogów” Jerzy Prokopiuk poświęcił opisaniu przemianie duchowej człowieka hermesowego. „Misja – przeznaczenie (i los) – twierdzi autor – bohatera hermesowego – zresztą jak każdego bohatera – to przygoda zwana procesem indywiduacji. (...) Dla samego bohatera tego procesu jego przygoda oznacza płytszą lub głębszą transformację jego indywidualności i osobowości” (s. 48-49). Nagrodą czekającą u kresu tej ścieżki jest, jak twierdzi Prokopiuk– „redeifikacja lub deifikacja człowieka – boskie nadczłowieczeństwo za życia i nieśmiertelność po tzw. śmierci. („Eliksir wypity ze źródła młodości”, w „raju Hermesa”). Jednakże apoteoza człowieka hermesowego nie jest ostatecznym kresem drogi inicjacyjnej” (s. 54) – dodaje. Człowiek taki musi bowiem powrócić „z wieczności w czas: ze świata boskiego do ludzi” (tamże).

Rozważania takie są na pewno krzepiące (redeifikacja czy deifikacja); któż bowiem ze śmiertelników, nawet tych najpotężniejszych, mógłby być szczęśliwszy od pammegistos, czyli największego Hermesa? Lecz, co tu dużo mówić, metafizyka taka z wielką trudnością trafia do (samo)świadomości racjonalnego sceptyka. Sceptyk ów bowiem doskonale zdaje sobie sprawę z marności ludzkiego losu, nieobcej także władcom tego świata, trapionego chorobami, starością i śmiercią, w niczym nie przypominającego pełnego chwały życia wiecznie młodego (neos) i nieśmiertelnego (athanatos) Boga-Hermesa.

Niemniej „HERMES - wysłannik bogów” Jerzego Prokopiuka jest rozprawą niezwykłą, choćby z racji tego, że napisaną z prawdziwą pasją „człowieka hermesowego”. Co prawda autor ma swoje przekonania i wierzenia, dla niektórych z pewnością dość osobliwe, lecz nie narzuca ich innym.

Książka to z pewnością nie dla wszystkich, tak jak nie dla większości – a tylko dla wybranych – są dary Hermesa.

Wojciech Rudny


[1] W jednym z wywiadów Jerzy Prokopiuk określił siebie jako „sługa Hermesa”. Jerzy Prokopiuk to znany religioznawca, filozof, psycholog, gnostyk, antropozof ; tłumacz i popularyzator literatury humanistycznej; autor wielu esejów - publikowanych w pismach naukowych i prasie kulturalnej. Od lat sześćdziesiątych prowadzi też działalność odczytową. Twórca i redaktor naczelny Gnosis.
[2] Roman Bugaj, Hermetyzm, Ossolioneum 1991, s. 14.
Pomijając jednak kwestię, kto był pierwszy Thot czy Hermes i czy alchemia utrzymuje przy życiu ducha hermesowego, sam za Ginette Paris mógłbym powiedzieć, iż „wiem, że wolę Hermesa Złodzieja, Trickstera (Przecherę), Przewodnika Dusz i Boga Komunikacji niż Po Trzykroć Wielkiego Hermesa”. Hermesa takiego, jakim był on wedle wyobrażeń starożytnych Pelazgów – arkadyjskich autochtonów – i Hellenów. Zob. Ginette Paris, Pagan Grace. Dionysos, Hermes, and Goddess Memory in Daily Life, Spring Publications, INC, Putnam, Connecticut, 2006, s. s. 115.

niedziela, 15 czerwca 2008

św. Ambroży o tych, którzy korzyści doczesne uważają za coś dobrego


„Oni... korzyści doczesne uważają za coś dobrego, my natomiast za coś szkodliwego, kto bowiem jak ów bogacz korzysta tutaj z majątku, ten na tamtym świecie cierpi męki, natomiast Łazarz, który tu znosił nędzę, tam doznaje pociechy” (Ambroży, De officiis ministrorum, I, 9, 29)

Yuri Slezkine o MERKURIANACH

Hindusi, muzułmanie, Sikhowie, dżiniści i katolicy z Goa z różnych sekt - wszyscy stali się baniyas, handlowcami. Podobnego wyboru dokonali libańscy i syryjscy chrześcijanie (i część muzułmanów), którzy udali się do Afryki Zachodniej, Stanów Zjednoczonych, Ameryki Łacińskiej i na Karaiby. W większości zaczynali jako wędrowni handlarze ("koralowi ludzie" z afrykańskiego buszu czy mescates z brazylijskiego interioru), następnie otworzyli stałe sklepy, by wreszcie zająć się przemysłem, bankierstwem, handlem nieruchomościami, transportem, polityką i rozrywką. Dokądkolwiek trafili, mieli spore szansę spotkać się z konkurencją m.in. Ormian, Greków, Żydów, Hindusów i Chińczyków.

Wszyscy oni zajmowali się nie produkcją pierwotną - raczej dostarczaniem towarów i usług miejscowej ludności rolniczej i pasterskiej . Czerpali z zasobów ludzkich, nie naturalnych, a ich specjalnością były "sprawy zagraniczne". Byli następcami - lub heroldami - Hermesa (Merkurego), boga tych, którzy nie pasą trzód, nie uprawiają ziemi i nie parają się mieczem, patrona tych, którzy łamią reguły, przekraczają granice, pośredniczą, protektora tych, którzy żyją ze swego rozumu, biegłości i sztuki.

W wielu historycznych panteonach byli podobni Hermesowi zwodniczy bogowie, w większości społeczeństw istnieli ludzie (gildie, plemiona) szukający ich aprobaty i opieki. Ich królestwo było ogromne, wewnętrznie jednak zwarte, gdyż mieściło się w całości na peryferiach. Imię Hermesa wywodzi się od greckiego słowa oznaczającego stos kamieni, a początki jego kultu łączyły się głównie ze znakowaniem granic. Podopieczni Hermesa komunikowali się z duchami i obcymi, jako magicy, przedsiębiorcy pogrzebowi, kupcy, posłańcy, ofiarnicy uzdrowiciele, jasnowidze, minstrele, rzemieślnicy, tłumacze i przewodnicy - a wszystkie te rodzaje działalności były ściśle powiązane wzajemnie, bo czarownicy przynosili wieści, przynoszący wieści bywali czarownikami, rzemieślnicy - konstruktorami i handlarzami, a handlarze - czasem czarownikami i dostarczycielami wieści. Podziwiali ich, ale też bali się i gardzili nimi ich wytwarzający żywność i przywłaszczający ją sobie (arystokratyczni) gospodarze - ci na Olimpie jak i poza nim. Wszystko, co sprowadzali z dalekich krajów, mogło być cudowne, ale było też zawsze niebezpieczne - Hermes miał monopol na podróże powrotne do Hadesu, Prometeusz - inny zręczny patron rzemieślników - przyniósł najwspanialszy i najniebezpieczniejszy dar, boski kowal Hefajstos stworzył Pandorę - pierwszą kobietę, źródło wszystkich kłopotów i pokus tego świata, zaś dwoma rzymskimi bogami pogranicza byli (poza Merkurym) Janus o dwóch twarzach, patron początków, którego imię znaczy "wejście", i Sylwanus strzegący dzikiego (silvaticus) świata za progiem.

Każdy ekonomiczny podział pracy łączy się ze zróżnicowaniem wartości; oprócz podziału według płci istnieje drugi - zapewne głębszy - na producentów żywności i tych, którzy z nich żyją, oraz na usługodawców. Do Apollina i Dionizosa należą zwykle ci sami ludzie - raz trzeźwi i pogodni, raz zaś pijani i szaleni. Wyznawcy Hermesa nie są ani tacy, ani tacy. Uważa się ich za zręcznych i przebiegłych, odkąd nowo narodzony Hermes ukradł Apollinowi stado bydła, wynalazł lirę i zrobił sobie "nieopisane, nieprawdopodobne, cudowne" sandały.

Hermes nie miał nic prócz rozumu; Apollo, jego protekcjonalny starszy brat i przeciwieństwo, miał większość rzeczy na świecie, gdyż był opiekunem i trzód, i upraw. Jako patron producentów żywności posiadał większość ziemi, sterował upływem czasu, chronił żeglarzy i wojowników, był natchnieniem prawdziwych poetów. Był męski i wiecznie młody, sprawny fizycznie i subtelny duchem, natchniony i dostojny - najwszechstronniejszy z wszystkich bogów i najbardziej wielbiony. Różnica między nim i Dionizosem - podkreślana przez Nietzschego - jest nieznaczna, gdyż wino jest tylko jednym z niezliczonych płodów ziemi i morza, nad którymi sprawuje władzę Apollo (dionizjanie to świętujący apollinianie, rolnicy po żniwach). Od merkurian różni ich to, co dzieli producentów żywności od twórców pojęć i artefaktów. Merkurianie są zawsze trzeźwi, nigdy dostojni.

Trafiając do wielkiego świata, apollinianie stwierdzają, że merkurianie są szczególnie niepokorni i oskarżają ich niezmiennie o wspieranie swoich, nepotyzm, klanowy partykularyzm i inne grzechy, które były (i są w wielu kontekstach) uważane za cnoty. Oskarżenia takie mają wiele wspólnego ze starą zasadą odbicia: jeśli światowość jest czymś dobrym, to obcy nie są światowcami (chyba że należą do kategorii szlachetnych dzikusów, zachowanych jako memento dla reszty z nas). Jeszcze więcej wspólnego mają one z rzeczywistością: w rozwiniętych społeczeństwach rolniczych (żadna inna preindustrialna społeczność nie miała kosmopolitycznych skłonności), a z pewnością w społeczeństwach nowoczesnych, wędrownych usługodawców łączą silniejsze więzy i solidarność grupowa niż ich osiadłych sąsiadów. Dotyczy to większości nomadów, ale zwłaszcza merkurian, dysponujących niewieloma możliwościami i żadnymi narzędziami egzekwowania. Jak pisał Pierre van den Berghe: "Grupy z silną strukturą rozbudowanych więzi rodzinnych i silną władzą patriarchalną zapewniającą spoistość rodziny rozszerzonej, konkurują nader skutecznie w zawodach opartych na pośrednictwie z grupami cech tych pozbawionymi".

Bez względu na to czy "korporacyjne pokrewieństwo" jest przyczyną czy skutkiem usługowego nomadyzmu, większość wędrownych usługodawców rozwinęła taki system. Rozmaite ludy romskie składają się z blisko spokrewnionych klanów (vitsi), dzielących się następnie na połączone silnymi więzami duże rodziny, często oddające swoje zarobki w zarządzanie najstarszego z członków; co więcej, wędrowne tabory i terytorialne kumpanie dzielą między siebie tereny podlegające eksploatacji, a działalnością gospodarczą i życiem społecznym zawiaduje głowa jednej z rodzin.

Hindusi z Afryki Wschodniej uniknęli niektórych obowiązujących na subkontynencie ograniczeń zawodowych i wymogów statusu ("wszyscy jesteśmy baniyas, nawet ci, którzy nie mają dukas [sklepów]"), jednak zachowali endogamię, tabu nieczystości i ekonomiczne funkcje dużej rodziny. W Afryce Zachodniej wszystkie firmy Libańczyków to firmy rodzinne. To "oznacza, że klienci (niekoniecznie ich rozumiejąc) mogli liczyć na ciągłość rodzinnego biznesu. Syn będzie honorował długi ojca i będzie oczekiwał spłacenia pożyczki u niego zaciągniętej. Spoistość rodziny była czynnikiem społecznym decydującym o sukcesie gospodarczym libańskich kupców: władza męża nad żoną i dziećmi zapewniała firmie sprawne [i tanie!], bo de facto jednoosobowe, zarządzanie, a zarazem siłę grupy". Ubezpieczenia od klęsk żywiołowych, możliwości ekspansji, różne formy kredytowania i regulację społeczną zapewniały rozleglej sze sieci pokrewieństwa, a niekiedy i cała libańska społeczność. Podobnie chińska diaspora zyskiwała dostęp do kapitału, opieki społecznej i zatrudnienia dzięki członkostwu w askryptywnych, endogamicznych, scentralizowanych i zwykle zamkniętych terytorialnie organizacjach, określonych przez nazwisko klanowe, rodzinną wieś, okręg i dialekt. Organizacje te tworzyły towarzystwa kredytu obrotowego, gildie kupieckie, stowarzyszenia dobroczynne i izby handlowe, które organizowały życie gospodarcze, gromadziły i udostępniały informacje, rozstrzygały spory, zapewniały opiekę polityczną oraz finansowały szkoły, szpitale i różne formy działalności społecznej. W wersji przestępczej ciała takie ("gangsterskie szczypce") stanowiły mniejsze klany albo funkcjonowały jako sztuczne acz kompletne rodziny, ze skomplikowanymi rytami przejścia i systemami opieki społecznej (w istocie wszystkie trwalsze "mafie" były odgałęzieniem bądź skuteczną imitacją społeczności wędrownych usługodawców).

Klanowość to lojalność wobec ograniczonego, wyraźnie określonego kręgu (rzeczywistych lub fikcyjnych) krewnych. Lojalność rodzi zaufanie do swoich i odporność na obcych, pozwalające wędrownym usługodawcom przetrwać i w pewnych warunkach odnosić spektakularne sukcesy w obcym otoczeniu. "Udziela się kredytu i gromadzi kapitał z założeniem, że zobowiązania będą dotrzymane; władza delegowana jest bez obawy, że podwładni będą zabiegać o własne interesy kosztem interesów pryncypała". Jednocześnie wyraźnie określeni obcy nie mają wstępu do społeczności: "Od obcego możesz się domagać, ale od brata nie będziesz żądał odsetek". Klanowość to lojalność w oczach obcych.

Przez większość ludzkiej historii wydawało się oczywiste, kto ma przewagę. Merkurianie mogli wiedzieć więcej o apollinianach niż apollinianie o merkurianach (i o sobie samych), jednak ta wiedza była siłą bezsilnych i zależnych. Hermes potrzebował sprytu, bo Apollo i Zeus byli wielcy i potężni. Kiedy nadarzała się okazja, mógł szydzić i zwodzić, ale zwykle używał sandałów i liry, żeby załatwiać sprawy, bawić lub pełnić honory domu.

Potem wszystko zaczęło się zmieniać - Zeus został ścięty, wielokrotnie, lub wyszedł na głupca, Apollo stracił głowę, a Hermes wkręcił się na same szczyty - nie w tym sensie, że odtąd Inadanie panowali nad Tuaregami, tylko w tej mierze, w jakiej Tuaregowie musieli stać się bardziej podobni Inadanom. Nowoczesność na tym polegała, że wszyscy stawali się wędrownymi usługodawcami - ruchliwi, pomysłowi, elokwentni, zmieniający zajęcia i wyćwiczeni w obcości. Było to w istocie tym trudniejsze, że i Tuaregowie, i Inadanie zmuszeni byli naśladować Ormian i Żydów, którym przekraczanie granic ułatwiał ogromnie (każdym na swój sposób) zwyczaj spisywania wszystkiego.

Niektórzy merkurianie posługujący się (jak nigeryjski lud Ibo) głównie przekazem ustnym dostosowali się do zmian, inni (jak Cyganie) oferowali nadal usługi kurczącemu się światu kultury ludowej i drobnej przedsiębiorczości wyrzutków. Niektóre społeczności apollinian okazały się chętne i zdolne do przejścia na merkurianizm - inni cofali się przed tą perspektywą, przegrywali lub stawiali opór. Jednak nikt nie mógł powiedzieć, że go to nie dotyczy i nikt nie umiał prześcignąć piśmiennych, a więc nowoczesnych merkurian - dawnych i nowych - w ich statusie. Żydom i Ormianom, nadreprezentowanym (mimo dyskryminacji) wśród przedsiębiorców i wolnych zawodów w Europie i na Bliskim Wschodzie, dorównywali pod tym względem, a nawet ich przewyższali m.in. Chińczycy w Azji Południowo-Wschodniej, Parsowie w Indiach, Hindusi w Afryce i Libańczycy w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach. Osadziwszy się po przybyciu Portugalczyków w roli pośredników handlowych, zostali Parsowie w brytyjskich Indiach czołowymi finansistami, przemysłowcami i miejskimi przedstawicielami wolnych zawodów - jak najsławniejszy i odnoszący najwięcej sukcesów Dżamasetdżi Nasarwandżi Tata. Parsem był także czołowy dziewiętnastowieczny hinduski polityk ("nasz hinduski staruszek" Dadabhai Naorodżi), podobnie jak ideolog wojującego nacjonalizmu Bhikhaidżi Rustom Gama, wszyscy trzej hinduscy członkowie brytyjskiego parlamentu, pierwszy hinduski baronet, pierwszy premier Prezydencji Bombajskiej, "niekoronowany król Bombaju", "kartoflany król Bombaju", wschodni pionier produkcji kawy, pierwszy Hindus, który przeleciał z Europy do Indii, najsłynniejszy hinduski mason, najbardziej zachodni muzycy (w tym Zubin Mehta) oraz wszyscy członkowie pierwszej ogólnoindyjskiej drużyny krykieta. W 1931 roku czytać i pisać umiało 79 procent Parsów (i 73 procent kobiet) w porównaniu do 51 procent hinduskich chrześcijan i 19 procent wyznawców hinduizmu i muzułmanów. Podobne spisy można sporządzić dla wszystkich piśmiennych merkurian (choć w niektórych dziedzinach uznawali oni za roztropne trzymać się z dala od publicznej polityki).

(...)

Zdecydowanie największą i najszerzej ze wszystkich rozsianą merkuriańską społecznością we współczesnym świecie jest diaspora chińska. W większości zamieszkuje ona Azję Południowo-Wschodnią, gdzie przerzucając się z handlu obnośnego, lichwy i drobnego rzemiosła na banki, krawiectwo i przetwórstwo rolne napotkała stosunkowo małą konkurencję i zyskała niemal pełną dominację na rynkach (często skrywaną za różnymi lokalnymi przedsięwzięciami). U schyłku XX wieku etniczni Chińczycy (stanowiący niecałe 2 procent populacji) kontrolowali około 60 procent prywatnej gospodarki Filipin, w tym według Amy Chua "cztery największe linie lotnicze i niemal wszystkie banki, hotele, centra handlowe i korporacje". Opanowali "przewozy morskie, przemysł tekstylny, budownictwo, handel nieruchomościami, przemysł farmaceutyczny, rękodzieło, produkcje komputerów osobistych, jak również krajowe sieci hurtowni [...] i sześć na dziesięć anglojęzycznych gazet wychodzących w Manili, w tym tę o najwyższym nakładzie". Podobnie było w Indonezji (ponad 70 procent gospodarki prywatnej, 80 procent spółek notowanych na giełdzie w Dżakarcie, wszystkie wielkie korporacje i wszyscy miliarderzy), Malezji (około 70 procent kapitału rynkowego) i Tajlandii (wszystkie 70 najpotężniejszych grup biznesu oprócz trzech: Banku Armii, Biura Własności Koronnej i korporacji tajsko-hinduskiej). W postkomunistycznej Birmie i właściwie już postkomunistycznym Wietnamie etniczni Chińczycy szybko odzyskiwali wysoką pozycję ekonomiczną; w Rangunie i Mandalaj posiadali większość sklepów, hoteli i nieruchomości, a w mieście Ho Chi Minh kontrolowali jakieś 50 procent rynku i zdominowali przemysł lekki, import i eksport, centra handlowe i banki prywatne. Pokolonialna Azja Południowo-Wschodnia stała się częścią ponadnarodowej gospodarki chińskiej diaspory, z centrami w Hongkongu, na Tajwanie i w Kalifornii.

Nie ma zgody co do tego, dlaczego okazało się, że niektórzy przesiedlający się apollinianie chcą i potrafią zamienić się w merkurian. Dlaczego chińscy i japońscy chłopi, przebywszy morze, łatwo stają się przedsiębiorcami? Dlaczego bez względu na środowisko, z jakiego pochodzą, większość osiedlających się w Afryce Hindusów staje się baniyas? l dlaczego libańscy wieśniacy pozostawali głusi na apele rządu brazylijskiego (który potrzebował wolnych farmerów do zagospodarowania południa, pracowników fizycznych zastępujących niewolników i robotników fabrycznych dla uprzemysłowienia kraju), podejmując się niebezpiecznej roli przemierzających dżunglę handlarzy?

Niektórzy badacze próbowali więc odkryć "etykę protestancką" w zaratusztrianizmie, dżinizmie, judaizmie, konfucjanizmie czy religii rodu Tokugawów. Jednak trudność polegała na tym, że więcej jest wędrownych usługodawców niż ewentualnych protestantów. Można doszukiwać się cech specyficznie merkuriańskich w upaństwowionym chrześcijaństwie armeńskich gregorian czy u libańskich maronitów (większość pierwotnych arabskich imigrantów w obu Amerykach), ale trudno utrzymywać, jakoby przedsiębiorczość osmańskich Greków brała się z ich prawosławia, albo że za nadreprezentację Amerykanów włoskiego pochodzenia w tak merkuriańskich zajęciach, jak rozrywka, zorganizowana przestępczość czy handel detaliczny w wielkomiejskich gettach, odpowiada rzymskokatolicka wiara. Sam Max Weber zniechęcił zapewne niektórych kontynuatorów, podkreślając zasadniczą różnicę między kapitalizmem opartym na regułach a przedsiębiorczością plemienną i sugerując, że niektóre "kalwińskie" elementy judaizmu były nie tyle źródłem merkantylnej inspiracji, ile stosunkowo późną adaptacją do warunków wygnania.

W innym podejściu wskazuje się na wpływ regionalnych obyczajów handlowych na lokalne postawy wobec zysku oraz powszechną znajomość merkuriańskiego etosu, a nawet pewną doń sympatię. Według, na przykład, Thomasa Sowella "od stuleci ekonomicznie strategiczne usytuowanie Bliskiego Wschodu na skrzyżowaniu szlaków handlowych między Europą i Azją sprzyjało rozwojowi wielu portów handlowych i wielu ludów kupieckich, wśród których wybijali się Żydzi, Ormianie i Libańczycy". To samo dotyczy zdaniem Sowella emigrantów chińskich, "pochodzących z południowych Chin, regionu stawiającego równie wysokie wymagania, gdzie umiejętności handlowe należały do sztuki przeżycia na terenach geograficznie niesprzyjających rozwojowi przemysłu, lecz obfitujących w porty handlowe". To samo może równie dobrze dotyczyć niektórych hinduskich i wschodnioazjatyckich merkurian, ale innych najwyraźniej nie. Na przykład diaspory koreańska i japońska garnęły się najchętniej do roli pośredników, sprawdzając się w nich o wiele lepiej niż większość przybyszów z takich centrów handlowych jak akwen bałtycki czy śródziemnomorski.

Najpopularniejszym chyba wytłumaczeniem sukcesów merkurianizmu jest "korporacyjne pokrewieństwo", mające promować zaufanie i posłuszeństwo wewnątrz grupy, ograniczając zarazem grono potencjalnych beneficjentów. Innymi słowy, nepotyzm może przysłużyć się kapitalizmowi, o ile tylko prawa i obowiązki siostrzeńców i bratanków są jasno zdefiniowane i usankcjonowane religijnie. W rzeczy samej, niemal wszystkie przedsiębiorstwa ormiańskie, koreańskie, libańskie, hinduskich emigrantów i amerykańskich Włochów to spółki rodzinne. Nawet w największych imperiach handlowo-przemysłowych chińskiej diaspory, z biurami w Londynie, Nowym Jorku, Los Angeles i San Francisco, jak w domu bankierskim Rothschildów, oddziałami lokalnymi kierują zwykle synowie, bracia, bratankowie lub zięciowie założycieli. Jedyną prawdziwą wiarą merkurian jest wedle tej teorii kult "rodzinności" (który na obcej ziemi może ogarniać szerszą wspólnotę krwi i wreszcie cały - wybrany - naród). Jeśli istotą konfucjanizmu jest "apoteoza rodziny", to zachowanie licznych włoskich emigrantów w obu Amerykach da się przypisać temu, co Francis Fukuyama nazywa "włoskim konfucjanizmem".

Kłopot ze ściśle socjobiologicznymi wyjaśnieniami nepotyzmu w przedsiębiorczości (jak to, które zaproponował niedawno Pierre van den Berghe) jest taki, że niektóre z najbardziej udanych merkuriańskich przedsięwzięć - niemieckich i japońskich, także sycylijska mafia - nie opierały się na więzach krwi. Zaadaptowały one raczej rodzinny model i metaforę, tworząc trwałe i spójne quasi-rodziny - od, jak w Japonii, szkół fechtunku zbudowanych na relacji mistrz-uczeń po konglomerat gospodarczy zaibatsu ("klika finansowa"). W rezultacie najlepszymi, jak się wydaje, nowymi kandydatami do merkuriańskich ról są grupy najbardziej przypominające dawne merkuriańskie plemiona.

Główną cechą wszystkich aspirujących do tej roli jest połączenie spójności wewnętrznej z odrębnością od tego, co na zewnątrz - im silniejsza spójność, tym silniejsza odrębność i im silniejsza odrębność, tym silniejsza spójność, od czegokolwiek by zacząć. Najlepszą gwarancją jednego i drugiego jest surowa, ideologiczna rodzinność (plemienność), biologiczna lub adopcyjna, którą wzmacniać może - a nawet zastępować - silne poczucie boskiego wybrania i kulturalnej wyższości. Sekty millenarystyczne niewymagające celibatu są zawsze endogamiczne, a więc są potencjalnymi plemionami, zaś endogamiczne plemiona, traktujące serio swój los i swoją obcość, stają się też sektami.


Usługowy nomadyzm w jego najnowszych wydaniach - dawny i nowszy, pisemny i ustny - był zawsze, bez względu na pochodzenie, czymś zagrażającym. Nieuzbrojeni merkurianie, obcy wewnętrzni, są zagrożeni w tej mierze, w jakiej są właśnie obcymi - zwłaszcza dlatego, że segregacja terytorialna (w leśnych obozowiskach, faktoriach handlowych czy etnicznych enklawach) jest warunkiem koniecznym ich dalszej egzystencji jako wędrownych usługodawców pośród tradycyjnych producentów żywności. W kręgu ludów bezpaństwowych chronią ich własne nadnaturalne moce i specjalizacja, na którą mają wyłączność; gdzie indziej chronią ich - albo nie - elity pobierające podatki, które korzystają z ich umiejętności.

Dzieje większości wędrownych usługodawców to z jednej strony sporadyczne, oddolne pogromy, a z drugiej stan bezustannej ambiwalencji, kiedy rozmaite rządy oscylowały między mniej lub bardziej ustalonym, oficjalnym zdzierstwem a nieprzewidywalnymi konfiskatami, nawracaniem, wymuszoną emigracją i egzekucjami. Cyganów, postrzeganych zwykle w Europie jako naród pasożytniczy i niebezpieczny (rozrywka była jedynym "cygańskim" zajęciem, które podlegało regulacjom fiskalnym), prześladowano więc nieustannie, choć rzadko z przekonaniem. Piśmiennych merkurian uważano często za tyleż niezbędnych, co niebezpiecznych, a mimo to zezwalano im na pobyt (w tym zapewniano ochronę państwa i różne formy gospodarczego monopolu), uznając ich zarazem za obcych (w tym godząc się na ich fizyczną separację, samorząd religijny i administracyjną autonomię).

Byli użyteczni ze względu na swój sukces gospodarczy - dostrzegalny sukces gospodarczy prowadził do zwiększenia obciążeń podatkowych, szerzenia się agresji i ponawianych pretensji miejscowych konkurentów. Tak czy inaczej, względy długofalowej użyteczności mogły ustępować pilnemu zapotrzebowaniu na dochód finansowy lub politycznego kozła ofiarnego; zdarzało się niekiedy, że porzucano je całkiem na rzecz religijnego uniwersalizmu albo biurokratycznej przejrzystości. Przykładowo, na hiszpańskich Filipinach w 1596 roku deportowano 12 tysięcy Chińczyków, w 1603 roku zmasakrowano około 23 tysiące, w 1639 roku kolejne 23 tysiące, po czym w 1662 roku około 20 tysięcy; w 1755 roku wszyscy nienawróceni na chrześcijaństwo Chińczycy zostali wygnani (wielu nawrócono); w 1764 roku zabito 6 tysięcy; a w 1823 roku wskutek nałożenia specjalnych podatków rozgorzały walki, a wielu ich uczestników trafiło do więzienia.

Jak się zdawało, pochód nacjonalizmu i komunizmu prowadził do ostatecznego rozwiązania. Jeśli wszystkie narody mają prawo do własnego państwa i jeśli wszystkie państwa reprezentować mają narody, wszyscy obcy wewnętrzni stają się potencjalnymi zdrajcami. Można było - albo nie - zezwolić im na asymilację, ale coraz mniej było prawomocnych argumentów za dalszym odróżnianiem się i specjalizacją. W państwie narodowym przestano odróżniać obywatela od członka narodu ("kultury") - nienależący do narodu byli obcymi, a więc nieprawdziwymi obywatelami. Ale jeśli, z drugiej strony, proletariusze wszystkich krajów mieli dziedziczyć Ziemię i jeśli prawdziwymi proletariuszami mieli być robotnicy przemysłowi (i ewentualnie ich chłopscy sojusznicy), wędrowni usługodawcy musieli zostać wydziedziczeni jako "pachołki burżuazji" albo po prostu burżuje. Niektórzy merkurianie zostawali komunistami (w opozycji do etnicznego nacjonalizmu), a inni merkuriańskimi nacjonalistami (w opozycji do jednego i drugiego), ale zarówno nacjonalizm, jak i komunizm były z gruntu apollińskie, więc w rezultacie liczni merkurianie, którzy uszli z życiem, stali się apollinianami merkuriańskiego pochodzenia albo obywatelami "odrodzonego" Izraela czy Armenii (bardziej apollińskich - i bardziej wojowniczych - niż sam Apollo).

Wiosną 1903 roku, wkrótce po antyżydowskich zamieszkach w Kiszyniowie, rząd Haiti zakazał obcokrajowcom handlu detalicznego i nie ruszył ręką podczas kolejnych, będących tego efektem antylewantyńskich pogromów. Przez dwa lata miejscowe gazety (w tym stworzony specjalnie na ten użytek "L'Antisyrien") złorzeczyły "lewantyńskim potworom" i "potomkom Judasza", wzywając niekiedy do "l'extripation des Syriens". Trzeba było nacisku obcych mocarstw (których przedstawiciele sami nie mieli jasnego zdania w kwestii lewantyńskiej), by zapobiec pełnemu wcieleniu w życie polecenia ekspulsji z marca 1905 roku. Około 900 uchodźców opuściło kraj. Za Atlantykiem libańska społeczność Freetown w Sierra Leone spędziła w 1919 roku osiem tygodni pod opieką władz w ratuszu i dwóch innych budynkach, gdy rabowano i niszczono ich własność. W rezultacie Brytyjskie Biuro Kolonialne rozważało powszechną deportację "w pokoju", jednak wybrało dalszą ochronę. Jakieś dwadzieścia lat później komisarz ds. kultury nowego premiera Tajlandii wygłosił szeroko opublikowaną mowę, w której, odniósłszy się do antysemickiej polityki Hitlera, stwierdził, mając na myśli etnicznych Chińczyków (do których sam należał): "Był najwyższy czas, żeby Syjam rozważył, jak postąpić z własnymi Żydami". Jak napisał król Vajiravudh w broszurce pod tytułem Żydzi wschodu, "w kwestiach pieniędzy Chińczycy są wyzbyci moralności i łaski. Oszukają cię uśmiechając się z lubością na myśl o swej przenikliwości".

Niemal powszechne potępienie prób "wyplenienia" Ormian i Asyryjczyków w Turcji i Żydów i Cyganów w Europie nie zmniejszyło specjalnie anty mer kuriańskiego zapału. W odzyskujących niepodległość państwach afrykańskich "afrykanizacja" oznaczała między innymi dyskryminację hinduskich i libańskich przedsiębiorców i urzędników. W Kenii usunięto ich jako "azjatów", w Tanzanii jako "kapitalistów", a tu i tam jako "krwiopijców" i "pijawki". W 1972 roku prezydent Ugandy Idi Amin wygnał około 70 tysięcy Hindusów, którym odebrał majątki, powiadając im kiedy odjeżdżali, że "nie mieli w tym kraju żadnego interesu poza tym, żeby ciągnąć za wszelką cenę jak najwyższe zyski". W 1982 roku po próbie puczu w Nairobi nastąpił wielki pogrom Hindusów, w którym splądrowano około pięciuset sklepów i zgwałcono co najmniej dwadzieścia kobiet.

W postkolonialnej Azji Południ0wo-Wschodniej ludzie chińskiego pochodzenia stali się celem tych samych kreujących naród wysiłków. W Tajlandii nie wolno im było wykonywać dwudziestu siedmiu zawodów (1942 r.), w Kambodży osiemnastu (1957 r.), a na Filipinach niesłabnąca, wymierzona w "obcych" legislacja ograniczyła ich prawo posiadania i dziedziczenia pewnych dóbr, a także wykonywania większości wolnych zawodów - sprawiało to, że trudniej było im uniknąć statusu "obcych". W latach 1965-1967 zakaz prezydenta Sukarno prowadzenia przez obcych handlu detalicznego na indonezyjskich obszarach wiejskich spowodował natychmiastową ucieczkę około 130 tysięcy Chińczyków, a w latach 1965-1967 antykomunistycznej kampanii generała Suharto towarzyszyły powszechne antychińskie wystąpienia - masakry na wielką skalę, deportacje, wywłaszczenia i prawne dyskryminacje. Chińczycy z Azji Południowo-Wschodniej, jak wiele innych współczesnych społeczności merkuriańskich, byli mocno nadreprezentowani wśród komunistów i kapitalistów - w oczach niektórych miejscowych ugrupowań bywali ucieleśnieniem wszelkiej kosmopolitycznej nowoczesności. W roku 1969 w antychińskich rozruchach w Kuala Lumpur zginęło niemal tysiąc osób. W 1975 roku wejście Pol Pota do Phnom Penh spowodowało śmierć około 200 tysięcy Chińczyków (połowa ogółu etnicznych Chińczyków, liczba w przybliżeniu dwukrotnie wyższa od liczby ofiar śmiertelnych wśród miejskich Khmerów), a w latach 1978-1979 setki tysięcy wietnamskich Chińczyków uciekły z Wietnamu do Chin jako "boat people". Koniec stulecia przyniósł koniec prezydentowi Suharto, który pozamykał chińskie szkoły i zakazał używania chińskich liter (oprócz kontrolowanej przez rząd gazety), polegając zarazem na finansowym wsparciu chińskich konsorcjów. Masowe demonstracje, które doprowadziły do upadku reżimu, przemieniły się w potężne antychińskie wystąpienia. Według naocznego świadka ">>Serbu [...] serbu [...] serbu>> [tzn. atakować], krzyczały masy Setki ludzi przeszły więc spontanicznie do sklepów. Szyby i blokady padły i zaczęło się plądrowanie. Masy nagle oszalały. Kiedy rzeczy dostały się w ich ręce, podpalono domy i tych, którzy w nich byli. Gwałcono dziewczęta". Po dwóch dniach doszło do spalenia ponad pięciu tysięcy domów, zbiorowego zgwałcenia ponad stu pięćdziesięciu kobiet i ponad dwóch tysięcy ofiar śmiertelnych.

Słowo "antychińskość" nie istnieje ani w języku angielskim ani w żadnym innym oprócz chińskiego (a nawet i po chińsku termin ten, paihua, ma ograniczone zastosowanie i nie jest powszechnie przyjęty). Najpowszechniejszym sposobem opisania roli - i losu - indonezyjskich Chińczyków jest nazwanie ich "Żydami Azji", a najstosowniejszym angielskim (oraz francuskim, holenderskim, niemieckim, hiszpańskim, czy włoskim) słowem określającym to, co wydarzyło się w maju 1998 roku w Dżakarcie, jest "pogrom" - rosyjskie słowo oznaczające "rzeź", "grabież", "zamieszki", "brutalną napaść na określoną grupę", używane głównie w antyżydowskich kontekstach. Nie było nic niezwykłego w społeczno-ekonomicznym położeniu Żydów w średniowiecznej i wczesnonowożytnej Europie, jednak w szczególny sposób stali się oni synonimem usługowego nomadyzmu, gdziekolwiek się pojawiał. Wszyscy merkurianie reprezentowali sztuki miejskie pośród wiejskich zajęć, a większość merkurian piśmiennych okazała się głównymi beneficjentami i kozłami ofiarnymi drogo okupionego triumfu miasta, ale tylko Żydzi - piśmienni merkurianie Europy - stali się uniwersalnym synonimem merkurianizmu i nowoczesności. Stulecie powszechnego merkurianizmu stało się wiekiem Żydów, bo zaczęło się w Europie.

W XIX wieku większość Żydów Europy Środkowowschodniej przeniosła się do wielkich miast, by uczestniczyć w uwalnianiu z oków Prometeusza (jak David Landes wygodnie dla nas nazwał rozwój kapitalizmu). Czynili to na własny sposób - po części dlatego, że inne drogi pozostawały zamknięte, ale również dlatego, że ich własna była bardzo skuteczna i dobrze przetarta (Prometeusz, zanim został męczennikiem kultury, był podobnym Hermesowi oszustem i manipulatorem). Gdziekolwiek trafiali, częściej niż nie-Żydzi pracowali na własny rachunek, częściej zajmowali się handlem, z wyraźną preferencją niezależnych ekonomicznie firm rodzinnych. Większość żydowskich pracowników najemnych (w Polsce była to pokaźna mniejszość) pracowała w żydowskich sklepikach, a większość żydowskich banków, w tym Rothschildów, Bleichröderów, Todesków, Sternów, Oppenheimów i Seligmanów była spółkami rodzinnymi; bracia i kuzyni - często ożenieni z kuzynkami - prowadzili ich oddziały w różnych częściach Europy (kobiety ożenione z obcymi i powinowaci byli często wykluczeni z interesu). Na początku XIX wieku trzydzieści z pięćdziesięciu dwóch prywatnych berlińskich banków było w posiadaniu rodzin żydowskich; sto lat później wiele z tych banków stało się spółkami akcyjnymi zarządzanymi przez Żydów, niekiedy blisko spokrewnionych z pierwotnymi właścicielami, a także ze sobą nawzajem. Największe niemieckie banki - spółki akcyjne - w tym Deutsche Bank i Dresdner Bank, założono z udziałem finansistów żydowskich, podobnie Creditanstalt Rothschildów w Austrii i Credit Mobilier Pereire'ów we Francji (w Republice Weimarskiej z pozostałych banków prywatnych, tj. niebędących spółkami akcyjnymi, niemal połowa należała do rodzin żydowskich).

W Wiedniu epoki fin de siècle 40 procent dyrektorów banków publicznych było Żydami lub osobami pochodzenia żydowskiego, Żydzi też (niektórzy ze starych bankowych klanów) zarządzali wszystkimi - poza jednym - pod ochroną należycie utytułowanych ziemian zwanych Paradegoyim. Między 1873 a 1910 rokiem, w dobie rozkwitu politycznego liberalizmu, udział Żydów w radzie wiedeńskiej giełdy (Börsenrath) utrzymywał się na poziomie 70 procent; w 1921 roku w Budapeszcie Żydzi stanowili 87,8 procent grających na giełdzie i 91 procent członków stowarzyszenia pośredników walutowych. Wielu z nich miało tytuły szlacheckie (stając się w pewnym sensie Paradegoyim). Kilka rodzin żydowskich odniosło spektakularny sukces w przemyśle (Rathenauowie w elektrotechnice, Friedlander-Fuldowie w kopalniach węgla, Mondowie w przemyśle chemicznym, Ballinowie w budownictwie okrętowym), na niektórych obszarach (jak Węgry) wysoki był udział Żydów we własności przemysłowej, niektóre też dziedziny gospodarki (tekstylia, żywność, działalność wydawnicza) były silnie "żydowskie". Główny jednak wkład Żydów w rozwój przemysłu polegał, jak się zdaje, na jego finansowaniu i menedżerskiej kontroli za pośrednictwem banków. W Austrii spośród 112 dyrektorów zatrudnionych w przemyśle, którzy w 1917 roku zajmowali jednocześnie więcej niż siedem dyrektorskich posad, połowę stanowili Żydzi związani z wielkimi bankami, na Węgrzech w okresie międzywojennym - ponad połowę, przy czym zapewne aż 90 procent całego przemysłu było pod kontrolą kilku blisko spokrewnionych żydowskich rodzin bankierskich. W 1912 roku 20 procent wszystkich milionerów (co najmniej 10 milionów marek) w Wielkiej Brytanii i w Prusach było Żydami. W latach 1908-1911 w całych Niemczech Żydzi stanowili 0,95 procent ludności i 31 procent najbogatszych rodzin (ze "wskaźnikiem nadreprezentacji w elitach gospodarczych" wynoszącym 33, według W.D. Rubinsteina najwyższym w świecie). W 1930 roku około 71 procent najbogatszych węgierskich podatników (o dochodach ponad 200 tys. pengö) było Żydami. I oczywiście Rothschildowie - "bankierzy świata" i zarazem "królowie Żydów" - byli najbogatszą rodziną XIX wieku, zostawiając innych daleko w tyle.

Ogólnie mówiąc, Żydzi stanowili mniejszość wśród bankierów, bankierzy byli mniejszością wśród Żydów, a żydowscy bankierzy zbyt zażarcie rywalizowali ze sobą i za bardzo wiązali się z niestałymi i wrogimi sobie reżimami, żeby wywierać stały, bezproblemowy wpływ polityczny (Heine powiedział o Rothschildzie i Fuldzie, że to "dwaj rabini finansów, ostrzej się zwalczający niż Hillel i Szammaj" [Dwaj skłóceni ze sobą teolodzy żydowscy, żyjący na przełomie I wieku p.n.e. i w I wieku n.e. w Jerozolimie]). Mimo to jest oczywiste, że jako grupa Żydzi europejscy świetnie się odnaleźli w nowym porządku ekonomicznym, że przeciętnie wiodło im się lepiej niż nie-Żydom i że niektórym udało się przełożyć merkuriańską biegłość i merkuriański familizm na znaczną władzę ekonomiczno-polityczną. Przed pierwszą wojną światową państwo węgierskie zawdzięczało względną stabilność czynnemu poparciu potężnej elity biznesu, która była nieliczna, spójna, powiązana małżeństwami i w przeważającej części żydowska. Nowe cesarstwo niemieckie zostało zbudowane nie tylko "krwią i żelazem", jak twierdził Otto von Bismarck, lecz także dzięki złotu i finansowej biegłości, którymi służył głównie bankier Bismarcka - i Niemiec - Gerson von Bleichröder. Rothschildowie zbili majątek pożyczając rządom i spekulując rządowymi obligacjami. Kiedy zatem członkowie rodziny mieli w jakiejś dziedzinie zdecydowany pogląd, rządy ich słuchały (choć oczywiście nie zawsze się zgadzały). W jednym z najzabawniejszych epizodów Rzeczy minionych i rozmyślań Aleksandra Hercena "Jego Wysokość" James Rothschild zmusza szantażem cara Mikołaja I do oddania pieniędzy, które ojciec rosyjskiego socjalizmu otrzymał od swej niemieckiej matki, posiadaczki chłopów pańszczyźnianych.

Jednym środkiem awansu były pieniądze, innym wykształcenie. Oczywiście pieniądze i wykształcenie ściśle się ze sobą wiązały, ale proporcje mogły znacznie się różnić. W całej nowoczesnej Europie oczekiwało się, że edukacja da pieniądze; tylko Żydzi uważali niemal powszechnie, że pieniądze dadzą wykształcenie. Byli stale nadreprezentowani w szkołach otwierających drogę do karier zawodowych, ale szczególnie uderza nadreprezentacja dzieci żydowskich kupców. W Wiedniu epoki fin de siècle Żydzi stanowili około 10 procent ludności i około 30 procent uczniów klasycznego gimnazjum. W latach 1870-1910 Żydzi stanowili około 40 procent absolwentów gimnazjów w śródmieściu Wiednia, a wśród dzieci kupców - ponad 80 procent. W Niemczech 51 procent naukowców żydowskich miało ojców przedsiębiorców. Droga Żydów z getta do wolnych zawodów wiodła przez sukces w handlu.

Głównym przystankiem na niej był uniwersytet. W latach osiemdziesiątych XIX wieku Żydzi liczyli tylko 3-4 procent ogółu ludności Austrii, ale aż 17 procent studentów uniwersyteckich i jedną trzecią słuchaczy Uniwersytetu Wiedeńskiego. Na Węgrzech, gdzie Żydzi stanowili około 5 procent ludności, zajmowali jedną czwartą miejsc na uniwersytetach i 43 procent w Politechnice Budapeszteńskiej. W Prusach w latach 1910-1911 stanowili jeden procent ludności, około 5,4 procent studentów uniwersyteckich i 17 procent studentów Uniwersytetu Berlińskiego. W 1922 roku na Litwie, która właśnie odzyskała niepodległość, na Uniwersytecie Kowieńskim uczyło się 31,5 procent studentów żydowskich (choć odsetek ten nie utrzymał się długo z powodu oficjalnej polityki uprzywilejowywania Litwinów). W Czechosłowacji udział Żydów wśród studentów uniwersyteckich (14,5 procent) był 5,6 razy wyższy niż w całej populacji. Kiedy porównuje się Żydów z nie-Żydami będącymi w podobnym położeniu społeczno-ekonomicznym, przepaść zmniejsza się (choć wciąż jest uderzająca), tyle że nie-Żydzi w podobnym położeniu społeczno-ekonomicznym byli w Europie Środkowowschodniej zawsze względnie nieliczni. Na znacznych obszarach Europy Wschodniej właściwie całą "klasę średnią" tworzyli Żydzi.

Ponieważ stanowiska w administracji państwowej były z reguły niedostępne dla Żydów (a może i z powodu preferowania przez większość z nich pracy na własny rachunek), większość studentów żydowskich wybierała "wolne" zawody, pasujące do wychowania merkuriańskiego i - tak się składało - kluczowe dla funkcjonowania nowoczesnego społeczeństwa: medycynę, prawo, dziennikarstwo, nauki ścisłe, kształcenie wyższe, rozrywkę i sztukę. W Wiedniu przełomu stuleci Żydzi stanowili 62 procent adwokatów, połowę lekarzy i dentystów, 45 procent wykładowców na uczelniach medycznych i jedną czwartą wykładowców w ogóle, a wśród zawodowych dziennikarzy od 51,5 do 63,2 procent. W 1920 roku 59,9 procent węgierskich lekarzy, 50,6 procent adwokatów, 39,25 prywatnie zatrudnionych inżynierów i chemików, 34,3 procent wydawców i dziennikarzy oraz 28,6 procent muzyków uznawało się za Żydów w sensie wyznaniowym (liczby te byłyby prawdopodobnie dużo wyższe, gdyby uwzględnić nawróconych na chrześcijaństwo). W Prusach w 1925 roku Żydzi stanowili 16 procent lekarzy, 15 procent dentystów i jedną czwartą wszystkich adwokatów, a w międzywojennej Polsce około 56 procent lekarzy z praktyką prywatną, 43,3 procent prywatnych nauczycieli i wychowawców, 33,5 procent adwokatów i notariuszy, oraz 22 procent dziennikarzy, wydawców i bibliotekarzy.

Ze wszystkich zarejestrowanych przedstawicieli wolnych zawodów, którzy służyli jako kapłani i prorocy nowych, świeckich prawd, najoczywistszymi, najbardziej rzucającymi się w oczy, najbardziej zmarginalizowanymi i najbardziej wpływowymi merkurianami byli ludzie mediów - bardzo często Żydzi. Na początku XX wieku w Niemczech, w Austrii i na Węgrzech większość gazet o zasięgu ogólnokrajowym oprócz chrześcijańskich i antysemickich należała do Żydów, którzy nimi kierowali, wydawali i redagowali, stanowiąc większość personelu (w Wiedniu nawet prasę chrześcijańską i antysemicką redagowali niekiedy Żydzi). Jak ujął to Steven Beller, "w epoce, kiedy prasa była jedynym mniej lub bardziej kulturalnym środkiem masowego przekazu, prasa liberalna była w większości żydowska".

Najznaczniejszymi merkurianami w Cesarstwie Rosyjskim byli oczywiście Niemcy. Po reformach Piotra Wielkiego zaczęli (zupełnie jak greccy fanarioci i Ormianie w imperium osmańskim) wieść prym wśród carskich urzędników, w życiu gospodarczym i w wolnych zawodach. Bazując na swej etnicznej i religijnej autonomii, powszechnej umiejętności czytania i pisania, silnych instytucjach wspólnotowych, poczuciu wyższości kulturalnej, międzynarodowych powiązaniach rodzinnych i najróżniejszych starannie pielęgnowanych umiejętnościach technicznych i językowych, Niemcy stali się - dosłownie - ucieleśnieniem nieustającej westernizacji Rosji. Wśród rosyjskich Niemców bałtyckich odsetek posiadaczy dyplomów uniwersyteckich był najwyższy w Europie (w latach trzydziestych XIX wieku ze 100 tysięcy rosyjskich Niemców bałtyckich jeden tylko uniwersytet w Dorpacie ukończyło 300 osób); mało tego, Niemcy stanowili około 38 procent absolwentów najbardziej ekskluzywnej szkoły w Rosji, gimnazjum w Carskim Siole, oraz porównywalny odsetek absolwentów Imperialnej Szkoły Jurysprudencji. Od końca wieku XVIII do początku XX Niemcy stanowili od 18 do ponad 33 procent najwyższych funkcjonariuszy państwa carskiego, zwłaszcza na dworze, w korpusie oficerskim, w służbie dyplomatycznej, policji i administracji terenowej (w tym na nowo skolonizowanych terenach). Według Johna A. Armstronga przez cały wiek XIX rosyjscy Niemcy "dźwigali mniej więcej połowę ciężaru cesarskiej polityki zagranicznej. Równie wymowny jest fakt, że nawet w 1915 roku (w czasie pierwszej wojny światowej i antyniemieckich nastrojów) 16 z 53 najwyższych urzędników Minindieł [MSZ] nosiło niemieckie nazwiska". Jak napisał w 1870 roku jeden z nich, "mogliśmy strzec pilnie europejskich interesów Rosji, ponieważ niemal ze wszystkimi naszymi posłami do najważniejszych krajów kontynentu byliśmy po imieniu". W 1869 roku w St. Petersburgu 20 procent urzędników Departamentu Policji w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych figurowało w wykazach jako Niemcy. W latach osiemdziesiątych XIX wieku spośród rosyjskich Niemców (1,4 procent ogółu ludności Rosji) rekrutowało się 62 procent wyższych urzędników Ministerstwa Poczty i Handlu i 46 procent Ministerstwa Wojny. Jeśli sami nie należeli do elity, służyli rosyjskim ziemianom jako guwernerzy, administratorzy i księgowi. Niemiecki zarządca posiadłości ziemskiej był w Rosji centralnej odpowiednikiem żydowskiego dzierżawcy w strefie osiedlenia.

Nie wszyscy pretorianie - czy "carscy mamelucy", jak pewien słowianofil nazwał rosyjskich Niemców - byli merkurianami (postrzeganymi jako tacy w odróżnieniu do obcych najemników) i - oczywiście - nie wszyscy merkurianie służyli jako mamelucy (choć większość się do tego nadawała, gdyż główną kwalifikacją była widoczna obcość i wewnętrzna zwartość). Niemieccy baronowie z prowincji bałtyckich nie byli merkurianami, podobnie jak niemieccy kupcy z niemieckiego miasta Rygi i sprowadzeni w głąb kraju liczni niemieccy chłopi. Nie ma jednak wątpliwości, że "Niemcy", jakich znała większość Rosjan w miastach, to typowi merkuriańscy pośrednicy i usługodawcy - rzemieślnicy, przedsiębiorcy i ludzie wolnych zawodów. W 1869 roku 21 procent wszystkich petersburskich Niemców związanych było z branżą metalową; 14 procent stanowili zegarmistrze, jubilerzy i inni wykwalifikowani rzemieślnicy; kolejne 10-11 procent to piekarze, krawcy i szewcy. W tym samym roku Niemcy (około 6,8 procent ludności Petersburga) stanowili 37 procent miejskich zegarmistrzów, 25 procent piekarzy, 24 procent właścicieli zakładów włókienniczych, 23 procent właścicieli zakładów metalowych, 37,8 procent majstrów przemysłowych, 30,8 procent inżynierów, 34,3 procent lekarzy, 24,5 procent nauczycieli i 29 procent guwernerów. Niemki stanowiły 20,3 procent średniego personelu medycznego (asystentki, farmaceutki, pielęgniarki), 26,5 procent nauczycielek, 23,8 procent gospodyń i guwernantek i 38,7 procent nauczycielek muzyki. W 1905 roku niemieccy poddani cara stanowili 15,4 procent zarządców w przemyśle w Moskwie, 16,1 procent w Warszawie, 21,9 procent w Odessie, 47,1 procent w Łodzi, 61,9 procent w Rydze. W roku 1900 w całym imperium rosyjscy Niemcy (1,4 procent populacji kraju) stanowili 20,1 procent założycieli przedsiębiorstw i 19,3 procent ich zarządców (nadreprezentacja zdecydowanie najwyższa wśród wszystkich grup etnicznych). Znaczna część najważniejszych rosyjskich instytucji naukowych (łącznie z Akademią Nauk) i korporacji (od lekarzy po geografów) obsadzona była Niemcami i mniej więcej do połowy XIX wieku, a w niektórych przypadkach znacznie dłużej, dominował w nich język niemiecki.

W latach 1897-1915 cesarstwo rosyjskie opuściło około miliona 288 tysięcy Żydów, z czego większość (ponad 80 procent) udała się do Stanów Zjednoczonych. Ponad 70 procent wszystkich żydowskich imigrantów w USA pochodziło z Rosji; prawie połowę wszystkich emigrantów z Rosji do USA stanowili Żydzi (na odległym drugim miejscu Polacy - 27 procent, na trzecim Finowie - 8,5 procent). Żydzi rosyjscy mieli najwyższy wskaźnik emigracji (stosunek liczby emigrantów do populacji kraju, z którego przybyli) ze wszystkich imigrantów w Stanach Zjednoczonych; w szczytowym okresie 1900-1914 blisko 2 procent żydowskich mieszkańców strefy osiedlenia opuszczało corocznie kraj. Przytłaczająca większość nigdy nie wróciła: rosyjscy Żydzi mieli najniższy wskaźnik powrotów ze wszystkich grup imigranckich w USA. Wyjeżdżali całymi rodzinami, by po przybyciu dołączyć do innej grupy krewnych. Według oficjalnych statystyk, w latach 1908-1914 "62 procent żydowskich imigrantów przybywających do Stanów Zjednoczonych miało przejazd opłacony przez krewnych, a 94 procent jechało połączyć się z rodziną". Jak pisał Andrew Godley: "Ponieważ koszty podróży i urządzenia się malały dzięki nieformalnym sieciom krewnych i znajomych, kolejni migranci łańcuszka mieli zwykle coraz pustsze kieszenie. Żydzi przywozili najmniej, bo spośród wszystkich imigrantów, oni najbardziej mogli liczyć na dobre przyjęcie. Gęstość związków społecznych wschodnioeuropejskich Żydów pokrywała koszta podróży i osiedlenia. Taka łańcuszkowa migracja umożliwiała wyjazd nawet najuboższym".

Nie wszyscy migrujący udawali się za granicę - nawet nie większość. W strefie osiedlenia Żydzi przenosili się z rejonów rolniczych do miasteczek, a stamtąd do miast. W latach 1897-1910 liczba Żydów mieszkańców miast wzrosła o prawie milion (czyli 38,5 procent, z 2 559 544 do 3 545 418). Liczba gmin żydowskich liczących ponad 5 tysięcy osób wzrosła ze 130 w 1897 roku do 180 w 1910 roku, a liczących ponad 10 tysięcy z 43 do 76. W 1897 roku Żydzi stanowili 52 procent ludności miejskiej Litwy i Białorusi (na drugim miejscu byli Rosjanie z 18,2 procent), a w szybko rozwijających się guberniach noworosyjskich, chersońskiej i jekaterynosławskiej, 85-90 procent Żydów mieszkało w miastach. W latach 1869-1910 liczba Żydów urzędowo zarejestrowanych jako mieszkańcy stołecznego St. Petersburga wzrosła z 6,7 do 35,1 tysiąca. Realnie mogła być znacznie wyższa.

Ale co zadziwiające i niezwykłe w społecznej i ekonomicznej transformacji Żydów rosyjskich, to nie wskaźnik migracji, wysoki także w Austrii, Niemczech i na Węgrzech, ani nawet "proletaryzacja", widoczna także w Nowym Jorku. Niezwykłe było to, jak była ona zwykła podług zachodnich kryteriów. Mimo pogromów, kwot i deportacji, rosyjscy Żydzi zabiegali o to, żeby stać się nowoczesnymi mieszkańcami miast z równym zapałem i powodzeniem, jak ich niemieccy, węgierscy brytyjscy czy amerykańscy koledzy - co znaczy, że z dużo większym zapałem i powodzeniem zamieniali się w kapitalistów, przedstawicieli wolnych zawodów, strażników mitu, a także rewolucyjnych intelektualistów niż większość ludzi wokół nich.

Żydzi dominowali w handlu strefy osiedlenia przez niemal cały wiek XIX. Żydowskie banki w Warszawie, Wilnie i Odessie należały do pierwszych instytucji kredytowych w imperium (w latach pięćdziesiątych XIX wieku w Berdyczowie działało osiem banków dysponujących odpowiednimi kontaktami). W 1851 roku Żydzi stanowili 70 procent kupców w Kurlandii, 75 procent w Kownie, 76 procent w Mohylewie, 81 procent w Czernihowie, 86 procent w Kijowie, 87 procent w Mińsku i po 96 procent na Wołyniu, w Grodnie i na Podolu. Szczególnie silna była ich reprezentacja w kręgach najbogatszej elity handlowej - w guberniach mińskiej i czernihowskiej oraz na Podolu, wszyscy kupcy "pierwszej gildii" ( odpowiednio - 55, 59 i 7) byli Żydami. Większość dzierżawiła pobór podatków, udzielała kredytów i uprawiała handel (zwłaszcza zagraniczny, mając de facto monopol na wymianę przygraniczną), ale przez całe stulecie stopniowo zyskiwały na znaczeniu inwestycje przemysłowe. Przed Wielką Reformą lat 1864-1874 przemysł zachodniej Rosji opierał się przeważnie na pracy pańszczyźnianych chłopów, którzy wydobywali i obrabiali surowce pochodzące z posiadłości szlacheckich. Początkowo Żydzi występowali jako bankierzy, dzierżawcy, zarządcy i sprzedawcy detaliczni, ale już w latach 1828-1832 aż 93,3 procent nieszlacheckich zakładów przemysłowych na Wołyniu (głównie włókienniczych i cukrowni) stanowiło ich własność. Opierali się na wolnej pracy najemnej, dzięki czemu byli bardziej elastyczni jeśli chodzi o lokalizację, bardziej innowacyjni i w efekcie skuteczniejsi. W cukrownictwie żydowscy przedsiębiorcy byli pionierami systemu kontraktów terminowych, posługiwania się rozległą siecią magazynów i składów oraz zatrudniania komiwojażerów na prowizji. W końcu lat pięćdziesiątych XIX wieku wszystkie zakłady włókiennicze w strefie osiedlenia oparte na pracy pańszczyźnianej wypadły z interesu. Tymczasem przedsiębiorcom żydowskim udało się zyskać lukratywne kontrakty rządowe, a to dzięki przyspieszeniu operacji, uruchomieniu powiązań międzynarodowych i zorganizowaniu siatki solidnych podwykonawców.