Do Afrodyty, którą z pewnym zdziwieniem widzimy niedaleko od Aresa, a nawet i w stadle z Hefajstosem, ośmielimy się teraz zbliżyć jako do wielkiej bogini. Jest to patronka piękności, miłości i płodności. Genezę jej imienia, Aphrodite, etymologowie uważają za niepewną, chociaż łatwo zrozumieć pokusę dosłuchania się w nim wyrazu aphros, „piana”. Bardzo dawno temu Grecy ulegli owej pokusie. Już w „Teogonii” (w. 188–195) czytamy o tym, jak bogini narodziła się z piany otaczającej rodne części Uranosa, odcięte przez Kronosa i rzucone w morze.
Kiedy tylko on odciął te części stalowym sierpem
I z lądu je rzucił do burzącego się morza,
Przez długi czas fale niosły je, a dokoła
Biała zebrała się piana z nieśmiertelnego ciała,
Z niej zaś wyrosła dziewczyna. Najpierw się zbliżyła
Do świętej Kytery, potem do śródmorskiego Cypru.
I oto stanęła bogini pełna czci i przepiękna,
A trawa bujnie rosła pod jej kształtnymi stopami.
Dalej powiada Hezjod, że bogowie i ludzie Afrodytą ją nazywają, ponieważ w pianie (en aphro) ukształtowała się, Kyterejką z powodu zbliżenia się do wyspy Kytery, Cypryjką zaś z rodu (Kyprogenes), bo „urodziła się na osaczonym falami Cyprze”. Czczono Afrodytę w całym greckim świecie, lecz świątynie w Pafos i Amatos na Cyprze cieszyły się szczególną sławą. Jeśli Homer nieraz nazywa Afrodytę Kiprydą (Kypris, Kypridos; jak my to często odtwarzamy: Cyprydą), jest to jeden z tropów wskazujących, którędy przyszła ona do Grecji. Prastary był też kult bogini na leżącej u południowo-wschodniego wybrzeża Peloponezu wyspie Kyterze. Jak twierdzą w swoich dziełach Herodot (1, 105) i Pauzaniasz (1, 14, 7), właśnie tą drogą, przez Cypr i Kyterę, przywędrował ze Wschodu, z Askalonu i innych miejsc, kult bogini, którą nazywają oni Aphrodite Urania, „Niebiańską Afrodytą”. Mówiąc, iż cześć jej przynieśli Asyryjczycy i Fenicjanie, każą się nam domyślać związku greckiej patronki miłości z asyryjską Mylittą, fenicką Astarte, syryjską Derketo. Tamte wschodnie boginie miłości może odsłoniły przed Grekami niejedną cechę owej boskiej władczyni i sposobu hołdu, jaki należy jej oddawać. Lecz dzisiejsi badacze starają się też ujrzeć choćby pierwszy jej zarys w religii plemion nad Morzem Egejskim, czy to przed nadejściem przodków Greków, czy już po ich osiedleniu się. Domysły takie owinęły się na przykład wokół imienia Ariadne, które spotykamy w dziejach Tezeusza; nie można zaiste wykluczyć, iż miano to, etymologicznie greckie (Ari--adne, „bardzo święta”), zanim stało się własnością córki Minosa i Pasyfae, oznaczało w świecie egejskim boginię, której jeszcze nie nazywano Afrodytą, ale może promieniało z jej oblicza takie niepokojące światło, jakie Grecy zawsze będą dostrzegali u „lubiącej uśmiech” (albo „śmiech”, ale bezgłośny), philomeides, władczyni.
U Homera Afrodyta jest już Olimpijką, żoną Hefajstosa, a córką Zeusa i Dione, wspomnianej jednak tylko w jednym miejscu. Przywołajmy ten epizod „Iliady” (w. 311–430), w którym z gąszcza bitwy pod Troją Afrodyta ucieka na Olimp do kolan Dione (która mieszka tu chyba tylko jako jedna z drugorzędnych żon najwyższego władcy), epizod – przy całej powadze wojny (bogowie, jednak, trzeba to powiedzieć, boją się jeno guzów i ran, jak też upokorzenia, bo śmierć im nie grozi) – zabawny, dobrze więc przystaje do bogini „lubiącej śmiech”. Ledwie Dione musnęła dłonią rankę na ręce córki, zaraz bóle ustały. Atena, stojąc obok Hery i przyglądając się tej scenie, szyderczo rzekła do Zeusa, iż Afrodyta zapewne usiłowała namówić którąś z kobiet z obozu greckiego, aby poszła do tak drogich tej bogini Trojan i głaszcząc dziewczynę przymilnie zadrasnęła się o złotą spinkę peplosu. Uśmiechnął się władca i rzekł do Afrodyty: „Dziecko moje, nie dla ciebie czyny wojenne. Ty pilnuj godnych pożądania zaślubin. O tamto wszystko zażarty Ares i Atena się zatroszczą”.
W PASTERSKIM SZAŁASIE
Złota Kipryda, jak czytamy w starym homeryckim „Hymnie do Afrodyty”, wszystkich ugina, tylko wobec trzech istot jest bezsilna: wobec Ateny, Artemidy i Hestii. Spośród innych bogów nawet Zeus rażący piorunami nieraz ulega jej woli i łączy się z wybrankami śmiertelnymi. Dlatego też samą Afrodytę postanowił on poddać pragnieniu śmiertelnego związku. Wsączył jej w duszę miłość do trojańskiego księcia Anchizesa, który pasł bydło na halach Idy, a z postaci był zaiste podobny do nieśmiertelnych bogów. Zobaczywszy go, Afrodyta poleciała najpierw do swojej świątyni w Pafos na Cyprze. Tu Charyty wykąpały ją i namaściły cudownie wonnym olejkiem i odziały w kosztowne szaty. Znowu pośród obłoków na niebie pośpieszyła w pobliże Troi. Gdy szła przez Idę, łasiły się do niej wilki, lwy, niedźwiedzie, lamparty, a ona sprzyjała ich łączeniu się parami w cienistych wąwozach. Zanotujmy w przelocie, że rozpoznajemy tu dosyć wyraźnie Afrodytę jako jedną z egejskich bogiń płodności.Doszła wreszcie do szałasu Anchizesa. Młody pasterz, którego towarzysze właśnie chodzili za bydłem, grał na lirze. Bogini, aby go nie przestraszyć, ukazała się jako zwykła, chociaż bardzo ładna dziewczyna. Chłopiec zarówno jej wzrost i urodę, jak i zachwycające szaty dobrze zauważył. Przemówił dwornie, pytając, czy ma do czynienia z Artemidą, z Leto, ze złotą Afrodytą, Temidą czy może Ateną. Albo z jedną z Charyt? Odpowiedziała złudnie, że jest tylko śmiertelniczką, córką króla frygijskiego, mówiącą po trojańsku, bo miała niańkę z Troi. Niedawno tańczyła z rówieśnicami, aż tu ją nagle z ich grona porwał i uniósł Hermes, zapowiadając, iż ma być żoną Anchizesa i matką jego dzieci.Jeszcze dalej rozsnuwając złudę, wzywa go, by ją powiódł do rodzinnego domu, a do jej rodziców posłał gońca po posag. Anchizes zaś w tym momencie kocha już ją bezmiernie (wersy 153–167):
„Bodajbym zaraz potem, o pani do bogiń podobna,
Jak twoje łoże podzielę, zstąpił do domu Hadesa”.
Tak mówiąc, wziął ją za rękę. Lubiąca uśmiech bogini,
Z odwróconą twarzą, z oczami w dół spuszczonymi,
Podeszła cicho do łoża, które już przedtem dla księcia
Było pokryte miękkimi szatami. Na wierzchu położył
Skóry niedźwiedzi i głucho ryczących lwów, które
On sam polując zabił w owych wysokich górach.
A kiedy już byli oboje przy owym schludnym łożu,
Anchizes najpierw jej odpiął jasne szpile i broszki
Kunsztownie splecione, i kolczyki, i naszyjniki.
Potem rozwiązał przepaskę, potem jasne szaty
Zdjął i wszystkie ułożył na zydlu wybitym srebrem.
Z woli bogów i według przeznaczenia przy nieśmiertelnej
Położył się śmiertelny, nie bardzo wiedząc, co czyni.
W porze zaś, kiedy pasterze zganiają woły i owce z bujnych łąk do zagród, Afrodyta otuliła Anchizesa miękkim snem, a sama wtedy przywdziała bogate szaty. Już nie taiła swojej boskości. W pełni ustrojona, stanęła przy łożu, a była tak wysoka, że jej głowa sięgała do powały szałasu. Twarz promieniała pięknością nieśmiertelną. Bogini zbudziła Anchizesa ze snu. – „Wstań, synu Dardanosa! Popatrz teraz, czy jestem taka, jak przedtem”. – Kiedy ujrzał piękność niesamowitą, w trwodze zakrył twarz derką. I tak ją błagał (w. 185–190):
Gdym po raz pierwszy, bogini, zobaczył ciebie na oczy,
Od razu wiedziałem, żeś boska. Lecz ty nie rzekłaś mi prawdy.
Jednak przez Zeusa trzymającego egidę, o, błagam,
Niechże nie wiodę omdlałego życia wśród ludzi,
Zlituj się! Bo zazwyczaj krzepkim nie może być mężem,
Ktokolwiek obok bogini nieśmiertelnej był w łożu.
Odpowiedziała mu na to Afrodyta: „Anchizesie, najświetniejszy z ludzi śmiertelnych, nie dręcz się trwogą. Nie doznasz zła od żadnego z bogów, bo jesteś im miły. Będziesz też miał miłego syna, który zapanuje nad Trojanami, a po nim potomkowie jego na zawsze. Będzie się zwał Aineias, ponieważ straszny ból (ainon achos) odczułam, że ległam w łożu śmiertelnego człowieka; lecz i tak ludzie z twego rodu są pięknością i wzrostem najpodobniejsi do bogów”. – Tymi słowami bogini przynajmniej trochę przytłumiła zgrozę przekroczenia granicy między boskością a ludzkością.
„Dziecko, jakie się w moim łonie poczęło ze śmiertelnego człowieka – zapowiedziała osobliwa oblubienica Anchizesa – wychowają górskie nimfy, które mieszkają tu, w matecznikach tej wielkiej i świętej góry. Nie zaliczają się one ani do grona śmiertelnych, ani nieśmiertelnych. Żyją długo, jedząc niebiański pokarm i rozkosznie tańcząc pośród nieśmiertelnych. Z nimi sylenowie i bystrooki zabójca Argosa [Hermes] łączą się w miłości na dnie błogich pieczar. Kiedy rodzi się taka nimfa, razem z nią wyrasta z płodnej ziemi sosna albo dąb, wspaniałe drzewa królujące wysoko w górach; ludzie mówią, iż są to święte miejsca nieśmiertelnych i nigdy tych pni nie śmie tknąć topór śmiertelny. Lecz kiedy zbliża się mojra [wyrok] śmierci, najpierw więdnie takie drzewo, łuszczy się jego kora, opadają gałęzie, i w końcu życie nimfy i życie drzewa żegna się ze słonecznym światłem jednocześnie”.
„Takie właśnie nimfy wychowają mojego syna, a kiedy już będzie chłopięciem, tu go przyprowadzą. Więcej ci powiem: za pięć lat przyjdę tu sama znowu, z moim synem. Kiedy go zobaczysz, tę przepiękną latorośl, napełni cię radość. Tak podobny będzie on do bogów. Od razu go zabierzesz do wietrznego Ilionu. Jeśli zaś jakikolwiek śmiertelny zapyta cię, w czyim łonie on się począł, pamiętaj, co masz odpowiedzieć: że jest dziecięciem jednej z nimf podobnych kwiatom, mieszkających w matecznikach tej góry. Gdybyś się zaś głupio przechwalał, że ległeś obok pięknie wieńczonej Kyterejki, Zeus cię gniewny porazi ciosem dymiącego pioruna. Wszystko już powiedziałam ci. Bacz teraz, pilnuj się, nie śmiej mnie nazwać, pamiętaj o gniewie bogów”. – Rzekłszy to, bogini od razu uleciała w targane wichrami przestworze, autor zaś przejmującego hymnu pozdrawia władczynię i kończy utwór.
Granica i przerażenie
Być może zapamiętaliśmy z hymnu, że dla Afrodyty sam fakt, iż położyła się obok człowieka śmiertelnego, jest „strasznym bólem”, ainon achos. Przymiotnik ainon, z akcentem na końcowej sylabie, i związany z nim przysłówek ainos, z długim „o”, wyrażają przerażenie. Przekroczenie granicy dzielącej boskość od ludzkości przeraża po obu stronach: przeraża zarówno bogów, jak ludzi. Trwoga człowieka wobec niesamowitej piękności i w ogóle wobec wszystkiego, co nie jest na ludzką miarę, zastępuje nam drogę w wielu greckich mitach. Przypomnijmy teraz scenę z „Iliady” (3, 146 i n.), gdy najdostojniejsi Trojanie siedzą nad Skajską Bramą i patrzą na pole i na armię grecką w szczególnej porze: toczą się bowiem pertraktacje i zabłysnęła niejaka nadzieja, że zamiast wojny nastanie pokój. A oto z drugiej strony, z miasta, nadchodzi ku nim Helena, całej tej wojny przyczyna.
Patrzał tam Priam dostojny, Pantoos i Tymojtes,
Lampos, Klitios, i Hiketaon, latorośl Aresa,
Ukalegon też i Antenor, obaj roztropni,
Cała starszyzna narodu była nad Skajską Bramą.
Z powodu wieku już nie walczyli, ale w obradach
Nie mieli sobie równych, podobni do dźwięcznych świerszczy,
Które siedzą na drzewie, a świergot ich szemrze wśród liści.
Tacy właśnie przywódcy trojańscy siedzieli na baszcie.
Skoro zaś zobaczyli Helenę ku baszcie idącą,
Takie do siebie półgłosem mówili słowa skrzydlate:
„Nie ma się co oburzać, że Trojanie i zbrojni Achaje
Przez tyle czasu cierpią mozoły dla takiej niewiasty:
Strasznie do nieśmiertelnych bogiń podobna jest z twarzy.
Ale chociaż jest taka, niech wraca w nawie do swoich,
Niech nie zostaje na naszą i naszych dzieci niedolę”.
Helena „strasznie jest podobna”, ainos eoiken, do bogiń. Nie ma więc powodu do oburzenia, u nemesis, że toczy się o nią wojna. Priam do samej Heleny przemawia życzliwie i łagodnie. Nie jej to wina przecież, że jest tak piękna. Król Troi mówi do Heleny:
Podejdźże bliżej, drogie dziecko, usiądź tu przy mnie.
Stąd zobaczysz dawnego męża, krewnych, przyjaciół.
Nie mam do ciebie żalu, sprawcami są bowiem bogowie,
Którzy wzniecili wojnę achajską, we łzy tak bogatą...
Niesamowicie piękna jest Helena, ponieważ grecki pieśniarz widzi ją t a m, za przepaścią „ciemnych wieków” (po upadku kultury mykeńskiej), o których tak naprawdę nie wiadomo, co się w nich działo. Tam zaś, w zapadłej w mrok epoce, wszystko było nieporównanie piękniejsze niż jest teraz. Ale groźna moc Afrodyty trwa i teraz, jak wtedy się przejawiała. Opowiadano o przykładach tej mocy. Jak przyczyniła się do rozpętania wojny o Troję. Jak moc Afrodyty razem z mocą Artemidy rozdarły nieszczęsnego Hippolitosa, którego tragedia należy do dziejów Tezeuszowych. Wiele opowieści prowadzi nas we wschodnie regiony obszaru śródziemnomorskiego, zwłaszcza na Cypr. Król tej wyspy, Pygmalion, w którym James Frazer dopatruje się kapłana kultu Afrodyty-Astarte, znany jest nam z „Biblioteki” Apollodorosa, lecz o wiele lepiej z tego, co rozsnuł czarodziej Owidiusz w „Przemianach” (10, 243–299), więc znowu nie wiemy, ile tu starej wieści, a ile nowego zmyślenia.
Ze wstrętem obserwując kobiety, które za to, że nie chciały czcić Afrodyty, bogini zepchnęła w nieobyczajność, Pygmalion wszelkich żywych niewiast unikał, a ponieważ był artystą, wyrzeźbił sobie cudny posąg kobiety ze śnieżnie białego eburnu (kości słoniowej), całował go i tulił, drżał, czy kiedy paznokciem nie zadrasnął zimnego ciała kochanki. Jeszcze nie pojmując nawet, iż on się w tej eburnowej dziewczynie zakochał, podczas dorocznego święta bogini na najmilszej jej wyspie prosił bogów o oblubienicę – nie śmiał powiedzieć: „eburnową”, więc przynajmniej „do eburnowej podobną” (w. 276). Bogini, która jak niepojęcie groźna, bywa też niepojęcie łaskawa, znała jego intencję. Gdy wrócił do pałacu, gdzie posąg leżał na najmiększym posłaniu, wyrzeźbiona kobieta nagle ożyła pod jego dłońmi i wyciągnęła do niego ręce. Sama bogini zaszczyciła swoją obecnością królewskie wesele. Po dziewięciu miesiącach urodziła się córka, Pafos, która nada miano głównemu miastu Cypru. Jej mężem (według Apollodorosa, 3, 14, 3) albo synem (według Owidiusza) był król Cypru Kinuras.
Eros
Towarzyszący zaś tak często Afrodycie Eros jest postacią, której interpretacja nie jest prostą. U Homera jego imię jest rzeczownikiem pospolitym, oznacza nie osobę, lecz tylko obezwładniające pragnienie, by posiąść coś, czego się nie ma. Tak pojęty eros – nie zawsze wiemy, kiedy pojęcie tylko, a kiedy osoba – miota się w liryce greckiej VII i VI wieku przed Chr. Mówi się o nim nieraz jako o wielce groźnym, przebiegłym, spadającym niespodziewanie, nagle, nie do sprostania, okrutnym; czytamy to u Alkmana, Ibykosa, Safo, Teognisa. W utworach Anakreonta, podobnie jak w malowidłach na wazach, bije on zakochanego batem, a nawet siekierą. W innych malowidłach wazowych albo na gemmach porywa i unosi w ramionach dziewczynę. U Ibykosa i u Safo ofiary Erosa drżą w jego władzy jak w wichrze. Powiada Safo:
Eros potrząsnął moim
Sercem, jak górski wicher na dęby wpada.
A w najsłynniejszym przechowanym fragmencie spośród jej zaginionych utworów czytamy:
Eros, rozprzęgający ciało, znowu mną kołuje,
Słodko-gorzkie, nie do sprostania, coś co wpełza
na mnie...
To „słodko-gorzkie” będzie odtąd określeniem mocy Erosa. Zbliżyliśmy się więc już nieco do rozumienia tego bóstwa. Ale właśnie w tym miejscu trzeba przypomnieć, że Erosa czczono prawdopodobnie wcześniej od przypisania mu związku z Afrodytą i wcześniej od nawiedzania ludzi w eposach homeryckich przez bezosobową siłę zwaną eros.Jeszcze u Hezjoda nie ma mowy o tym, żeby Eros był synem Afrodyty. Nie, jest starszy od niej, jest pierwotną siłą kosmiczną, chyba nawet nie stworzoną przez jakiekolwiek inne moce, lecz istniejącą od początku. Razem z uosobionym Chaosem, Gają i Tartarem należy do grona bogów najstarszych („Teogonia”, 116-122), jest on też w tym ustępie „najpiękniejszym z nieśmiertelnych bogów”. Filozofowie już we wczesnej epoce komentowali jego działanie we wszechświecie. Przypomnijmy teorię Empedoklesa o zmaganiu się miłości (nazywanej przez filozofa z Akragas mianem philotes) ze sporem (neikos). W tym samym V wieku przed Chr. Parmenides z Elei w swoim planie wszechświata znajduje miejsce dla kosmicznego Erosa, prawdopodobnie jako dla mocy godzącej sprzeczności.W poezji jednak żyje też inny Eros, nie taki olbrzymi, lecz również bardzo piękny. Ujarzmia i porywa, ale czyni to jakby się bawiąc. Jest młody, cudownie urodziwy, przeważnie skrzydlaty. Splata sobie wieńce z róż, które są jego, jak i Afrodyty, ulubionymi kwiatami. W sztuce i poezji epoki hellenistycznej i późniejszej staje się on z upływem wieków coraz bardziej figlarny i coraz młodszy (aż przemieni się w późnych czasach antycznych w kapryśne dziecko). O jego łuku i strzałach, potem – w poezji i sztuce – tak słynnych, słyszymy po raz pierwszy u Eurypidesa, w „Ifigenii w Aulidzie” (w. 543–557), gdzie chór młodych kobiet z Chalkidy w jednej ze swych pieśni głosi, iż szczęśliwy jest ten, komu Afrodyta udziela umiaru i skromności i kto dzięki temu potrafi uniknąć jednej z dwóch strzał Erosa: jedna z nich niweczy życie, a druga sprawia spokojne szczęście. Innym jego orężem jest płonąca pochodnia. Eros rani swoje ofiary grotami albo przypieka je żagwią. Zaczepia niemal wszystkich bogów (Apollina, jak nam opowiedział Owidiusz, poraził beznadziejną miłością do Dafne, mszcząc się za Febowe szyderstwa), a tym bardziej ludzi. W utworach hellenistycznych nieraz gra w orzechy, czyli w antyczny bilard, z bratem Anterosem, czyli „Miłością-Odwzajemnioną”, albo z Ganimedesem na Olimpie. W tych późnych wyobrażeniach jest on oczywiście zawsze synem Afrodyty (z ojca Aresa albo Hermesa) i także jej płata figle. Karany przez matkę, często odbywa pokutę. Niekiedy, w wizjach poetyckich i plastycznych, Eros rozszczepia się w wiele Erosów; nie tylko wobec niego kategoria liczby jest w mitologii względna.Wśród wszystkich jednak przemian w pojmowaniu tego bóstwa prawdopodobnie nigdy nie zapominano o bólu, jaki się wyraża już w samym jego imieniu. Czasownik erasthai znaczy: pragnąć tego, czego się nie ma. Eros to odczucie braku, ból tego odczucia. Cyprian Norwid (w „Fortepianie Szopena”) powie bardzo po grecku:
O! Ty, co jesteś Miłości-profilem,
Któremu na imię Dopełnienie...
Tę, co w Sztuce mianują Stylem,
Iż przenika pieśń, kształci kamienie...
O! Ty – co się w Dziejach zowiesz Erą,
Gdzie zaś ani historii zenit jest –Zwiesz się razem: Duchem i literą,
I „consummatum est”...
O! Ty – Doskonałe–wypełnienie,
Jakikolwiek jest Twój, i gdzie?... znak –
Czy w Fidiasu? Dawidzie? czy w Szopenie?
Czy w Eschylesowej scenie
Zawsze – zemści się na tobie: BRAK!...
– Piętnem globu tego – niedostatek:
Dopełnienie?... go boli!...
On – rozpoczynać woli
I woli wyrzucać wciąż przed się – zadatek!
– Kłos?... gdy dojrzał jak złoty kometa,
Ledwo że go wiew ruszy,
Deszcz pszenicznych ziarn prószy,
Sama go doskonałość rozmieta...
Jeśli Ksenofontowe i Platońskie przypisy do rozróżniania „Afrodyty-Całej-Rzeszy” i „Niebiańskiej” wydają się przynajmniej częściowo oparte na nieporozumieniu, główna część „Uczty” Platona jest jednak czymś zupełnie innym i nieporównanie wyższym. Jest wielkim komentarzem teologicznym, a może raczej przypowieścią, cyklem przypowieści o wypisanej już w samym imieniu naturze Erosa.
Skarb, który nas jednoczy
Podczas jednej z bitw pod Troją Apollo mówi do Diomedesa („Iliada”, 5, 440–442):
Opamiętaj się, Tytydo, i cofnij się, i nie próbuj
Równać się z bogami, bo nie są do siebie podobne
Te rody: bóstw nieśmiertelnych i ludzi chodzących
po ziemi.
Ród boski nie jest podobny, homoion, do rodu ludzi, albowiem bogowie są wyższymi istotami, po prostu. We wszechświecie, zdaniem Greków, są różne istoty, jedne z nich są wyższe, inne niższe. Jesteśmy my, są byty wyższe od nas, są też niższe od nas. Gdyby zapytać Greka z epoki archaicznej albo klasycznej o nasze miejsce między bogami a bytami niższymi, pewnie by powiedział: „My patrzymy na bogów, jak może psy na nas”. – Czy bogowie są dla nas dobrzy? – „A my czy jesteśmy dobrzy dla psów? Nie tak bardzo. Nie możemy zresztą dzielić ich doli, bo nie możemy zniżyć się do nich”.Ale te niepodobne do siebie rody są zarazem podobne, o czym chyba myślał Hezjod, gdy mówił do brata, Persesa („Prace i dnie”, 106–108):
Jeżeli zechcesz, inne wyłożę ci teraz słowo
Składnie i umiejętnie, a ty przechowaj je w sercu,
Jak z jednego są szczepu bogowie i śmiertelni ludzie.
Co to znaczy, że są z jednego szczepu, homothen? Bogowie mają kształt ludzki. Bogowie są piękni. Te przeświadczenia Greków świecą u samego początku ich sztuki. Bogowie mają kształt ludzki, będąc w tym bezmiernie piękni. Dlatego wykuwa się i ryje takiego Hermesa, takiego Apollina, jacy do dziś zatrzymają nas i porażają. Kształt jest ludzki, bo dla Greków najpiękniejsze, przed wszystkim piękne, piękne po prostu są: postać ludzka i twarz ludzka. W sztuce greckiej tajemnica metafizyczna przejawia się nie tyle w krajobrazach ziemi i morza, nie tyle w rozgwieżdżonym niebie, ile w uśmiechu kor attyckich w muzeum na Akropolu.
Oprócz postaci i twarzy, ludzkich i boskich, piękna jest dla Greków kompozycja, to, co można by nazwać milczącą formą. Niewiele ze sztuki i literatury antycznej przechowało się do naszych czasów, lecz przynajmniej w takich dziełach, jak fryzy Fidiaszowe z Partenonu, epos Homerowe i teatr trzech tragików, widzimy triumf kompozycji, formę milczącą przez to, że tak wzgardliwie wzniesioną ponad wrzawę i chaos. I tak pełną życia. Sztuka i literatura grecka nie są ani radosne, ani smutne; są ponad strefą, do której można by stosować takie określenia.
W tej tradycji nie brak dotknięcia absolutu. Gdzie powinniśmy szukać go? W nie wyjaśnionych nigdy do końca zagadkach Mojry, w przepaści, jaka się otwiera pod osaczającą nas, gdy obcujemy z mitologią, nierozwiązalnością wewnętrznych sprzeczności życia i nierozwiązalnością (która jest jak stuknięcie w twardy mur) wielkich starć mitycznych, jak Prometeusza z Zeusem, Antygony z Kreonem. I pod zapierającym dech w piersi zdzieraniem zasłon w tylu tragicznych mitach. Dotknięcie absolutu jest na pewno w miłości Demeter i Kore. A także w niewzruszonym milczeniu greckiej formy w sztuce i literaturze.
Cześć dla tego dziedzictwa winna polegać na wykorzystaniu pouczeń, jakie z niego wynikają. Są to pouczenia gorzkie i ciepłe, wymagające i krzepiące. Już „Iliada”, uwydatniając wzniosłość zmagania się Achillesa z losem, zarazem ukazuje klęskę jego samotnej dumy i jej niższość wobec szarej troski Hektora o rodzinę i ojczyznę. Ciepłą tę treść greckiej sztuki, literatury i wiary podejmuje i wiernie niesie w dalsze wieki i w dzieje państwa i cywilizacji rzymska „Eneida” i kultura łacińska. Jest to zachęta do cierpliwego męstwa, wolnego od skargi, przeciwstawionego niepojętemu, a często przerażającemu światu. Oto dziedzictwo antyczne, tak wielkie, że niełatwo jest sprostać mu. Ale wytrwale się o to staramy.
Zygmunt Kubiak (urodzony 30 kwietnia 1929 - zmarł 19 marca 2004) – tłumacz (m.in. poezji greckiej i rzymskiej, angielskich romantyków, Kawafisa), krytyk, eseista. Ostatnio opublikował: „Przestrzeń dzieł wiecznych” (1993), „Kawafis Aleksandryjczyk” (1995), „Brewiarz Europejczyka” (1996). Tekst powyższy złożony jest z fragmentów nowej „Mitologii grecko-rzymskiej”, napisanej dla Wydawnictwa Świat Książki. Cytaty z literatury greckiej i rzymskiej w przekładzie Zygmunta Kubiaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz