Obserwatorzy

niedziela, 27 lipca 2008

O Wielopolskim

W 2. Numerze “Pro Fide, Rege et Lege” z br. znalazł się ciekawy tekst Red. Naczelnego dra Artura Górskiego “Nie w morzu krwi, lecz w pocie czoła – rzecz o Aleksandrze Wielopolskim”. Ten sam, tyle że okrojony tekst, ukazał się na łamach “Naszego Dziennika”, wywołując ostrą, emocjonalną reakcję profesora Jerzego Roberta Nowaka. Nie należy się temu dziwić Wielopolski wzbudzał i będzie wzbudzać rozmaite emocje i oceny potomnych. Ważne by były one podyktowane racjami rozumowymi, a nie uczuciami, które okazać się mogą zawodne. Piszący te słowa też swojego czasu poczynił tekst (pt. “Bronię Wielopolskiego” dla “Myśli Polskiej” w styczniu ubiegłego roku), będący próbą zdarcia z tej nietuzinkowej postaci, jaką był Margrabia Wielopolski, warstwy plwocin, brudu i błota nagromadzonego przez lata, rzucanego przez kolejne pokolenia patriotycznych Polaków. Pisałem, iż “największy bodaj udział w upadku Wielopolskiego mieli sami jego rodacy. To prawda, że nie miał on zwyczaju głaskać tych, którzy sprzeciwiali się jego koncepcji. Jest to jednak w pełni zrozumiałe, bowiem w sytuacjach niebezpiecznych, grożących wybuchem nie stosuje się oględnych środków zapobiegawczych”. Następnie porównałem Margrabiego do surowego ojca, który próbował (“przy użyciu wszelkich środków, jakimi dysponuje”) uratować swe dzieci od niebezpieczeństwa. “Nie daje się dzieciom cukierków – pisałem – kiedy te wolą odurzające narkotyki”. Myślę dziś jednak, że było to zbytnim brązowaniem Wielopolskiego – ojca, który bądź co bądź dopuścił do tego, że jego dzieci w ogóle sięgnęły po “narkotyki”. Dobry ojciec powinien wiedzieć, co robią jego pociechy, zawczasu chronić je przed takim niebezpieczeństwem. Tymczasem Wielopolski popełnił błąd, którego konsekwencje były tragiczne dla wszystkich, nie wyłączając jego samego. Margrabia pogardzał i nienawidził Polaków, jak ojciec, który bądź to pogardza swoim dzieckiem (za ubiór, poglądy, uczesanie – to nie ważne), nie starając się w ogóle go zrozumieć, bądź nienawidzi, kiedy to dziecko, czy już młodzieniec, robi coś, co ojcu przynosi wstyd i hańbę. Taki ojciec sam się dyskwalifikuje. Podobnie i w polityce. Polityk, który ma świetne koncepcje, ale nie potrafi wcielić ich w życie, jest kiepskim politykiem. Takim nieudanym typem polityka był niestety Margrabia. Żadne frazesy o słuszności jego programu nie zmienią tego, iż w rezultacie jego program zawiódł – i nie z winy tylko powstania (inni wolą zwać je rewolucją), “czerwieńców”, ale i jego samego.
Wielopolski nie był skuteczny ani jako dyplomata (już w Londynie w czasach rewolucji listopadowej Talleyrand chwaląc inteligencję młodego polskiego arystokraty, Wielopolskiego, stwierdził jednak, iż dyplomaty to z niego nie będzie), ani jako kierownik nawy państwowej przed wybuchem antyrosyjskiego powstania 1863 roku. Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, iż w ocenie tak ziemskiej dziedziny, jaką jest polityka, skuteczność liczy się przede wszystkim - o tym nie powinniśmy nigdy zapominać.
Trzeba zgodzić się z Dmowskim, że nawet “przy najlepszym planie zbawienia ojczyzny, mieć pretensję, że są tacy w ojczyźnie, co nas nie rozumieją, czy nie chcą rozumieć, co nam przeszkadzają – jest rzeczą śmieszną. Polityka nie jest tylko sztuką myślenia, ale i działania. Trzeba nie tylko się zdobyć na dobrą myśl, ale umieć ją w płodny czyn wcielić. Ten tylko może w polityce coś zrobić, kto nie boi się zwalczać przeszkód stojących mu na drodze. Smutna i godna politowania jest rola tych, którzy mówią: chciałem dobrze, ale mi nie pozwolili. Nieprawdą jest, że dla Polski można coś zrobić, ale z Polakami nigdy”. Wielopolski zwalczał przeszkody stojące mu na drodze, zgoda, ale robił to albo nieumiejętnie, albo za późno. Postępował tak jakby nie znał własnego społeczeństwa, jego duszy i instynktów. Nie koncepcja Wielopolskiego była zła, wadliwa, szkodliwa i niebezpieczna, jak twierdzą niektórzy, ale jej wykonanie. Była to fuszerka, gdyby tak nie było, to koncepcja jego zostałaby zrealizowana z korzyścią i dla niego, i dla Polski. Albowiem “żałosnym fiaskiem musi się skończyć każda polityka wbrew opinii publicznej” (J. Milewski). Tymczasem Wielopolski chciał robić “politykę polską” wbrew Polakom (niedostatecznie uświadomionym co do jej celów); nie nadając polskiemu społeczeństwu właściwej organizacji politycznej, bo przecież na równouprawnionych Żydach - i tylko na nich - oprzeć się nie mógł! Co więcej Wielopolski uprawiał politykę nieustannie drażniąc polską opinię publiczną. To zauważył nawet człowiek takiego formatu jak arcybiskup Feliński. Wielopolski sam będąc Słowianinem i Polakiem, zlekceważył sobie słowiańską i polską duszę, którą przecież łatwiej złamać niż ugiąć. Taki sam był Margrabia, ktoś musiał ulec. W rezultacie przegrali wszyscy i Wielopolski, i polscy powstańcy. Kto zwyciężył? Warto w tym miejscu zacytować Jana Łukasza Borkowskiego, który pisać postanowił, jak twierdzi, “bo w historii ludów wszystkie nieszczęścia mają swoją ciągłość. Jedna katastrofa wypływa z drugiej i sądzę, że powstanie nasze z roku 1863 – tyle dla nas smutne w następstwa, w historii ogólnej jest dużego znaczenia. Od niego zaczyna się wielkość Niemiec, bo powstanie nasze ułatwiło wojnę i zwycięstwom Szlezwiku – czego następstwem były: Sadowa, Sedan – a w dalszym ciągu obecna wojna” (zob. “Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”, pod red. S. Kieniewicza, Warszawa 1967, s. 173). O gdybyż tak daleko widzieć mogli nasi insurgenci już przed powstaniem!
Wymyślanie Margrabiemu, który znał ówczesne położenie Polski, a nie potrafił zapobiec katastrofie, nic już dzisiaj nie pomoże. Dość już takich było patriotów, ciskających w jego stronę epitety i inwektywy. Rzecz w tym, by poznać wreszcie i jego mocne strony - godne prawdziwego męża stanu, a nade wszystko - trzeźwą ocenę sytuacji międzynarodowej i na niej zbudowaną koncepcję polityczną. Do niej przecież po latach nawiązać miał polski obóz narodowy - Narodowa Demokracja, która nadała polskiemu społeczeństwu – wszystkich zaborów – polityczną organizację. Endecja potrafiła jakoś (z pewnymi wyjątkami oczywiście) przekonać ogół Polaków, co do konieczności oparcia się o Rosję. Potrafiła uleczyć nas z samobójczych wypadów powtarzających się periodycznie i naród w ręce Paskiewiczów i Stołypinów oddających. Nie kto inny, ale przywódcy endecji, co prawda śladem konserwatystów, wystąpili ze “straceńczą odwagą Miniszewskich” - ale w jakże zmienionych warunkach ! – z krytyką naszych zrywów przeciwko Rosji. Mogli sobie na to pozwolić, bo mieli własną organizację (polską - tak naprawdę niezależną od obcych wpływów) i grunt mentalny przez nią przygotowany. Można też było, jak się okazało, uleczyć gros Polaków z “choroby na Moskala”. Przy czym równie dobrze “pacjentem” tym mógł być i polski arystokrata, i polski chłop czy mieszczanin. Stąd nasuwa się nam wniosek, iż nie można robić polskiej polityki bez Polaków, wbrew ogółowi polskiemu i drażniąc Polaków. Taka polityka musi przynieść - jeśli nie katastrofę - to na pewno złe owoce. Taką niestety była polityka Margrabiego Wielopolskiego. Koncepcja, jak już powiedziano właściwa, nie znalazła dla swej realizacji skutecznych środków – te użyte przez Margrabiego – całkowicie zawiodły. Dlatego pochylmy czoła nad tym co było wielkie w Margrabim Wielopolskim, ale i nie brązowmy go, albowiem w działaniu, pomimo dobrych intencji, Wielopolski się nie sprawdził, i jako polityk nie może być wzorem do naśladowania dla potomnych. Nie znaczy to wcale, że rację mieli powstańczy kauzyperdzi i ich należałoby naśladować! Wręcz przeciwnie – tam nie było żadnej myśli – poza niewątpliwą gotowością do ofiar i bohaterstwem godnym najwyższej pochwały. Rzecz w tym, by polski heroizm miał i polityczne zastosowanie – w naszym, a nie obcych, wrogich Polsce potęg interesie. W przeciwnym wypadku zawsze to będzie heroizm dla polskiej sprawy nieużyteczny, zmarnowany, a wręcz szkodliwy!
Co więcej - casus Wielopolskiego uczy nas, że politykowi nie wolno, pod żadnym pozorem, nie doceniać przeciwnika, choćby nawet ukrywał się bez broni - w lasach, a nade wszystko, jeśli jest politykiem polskim, nie powinien nigdy tracić wiary w Polskę i Polaków!
Swego czasu Jerzy Łojek (zdecydowany krytyk wszelkich poczynań Wielopolskiego - z czym trudno się zgodzić) nawoływał, a było to już ponad 40. lat temu, by “ wybrać raz na zawsze, konkretnie, zdecydowanie i konsekwentnie, do jakich tradycji historycznych nawiązujemy, jakie idee kontynuujemy, za czyich spadkobierców się uważamy”. Sam proponował Jasińskich, Łukasińskich, Dembowskich, Kamieńskich, Dąbrowskiego i Traugutta wreszcie. Dla Stanisława Augusta, Wielopolskich, Dmowskich, Bocheńskich nie było już miejsca w Łojkowej tradycji historycznej - mieli być wyrzuceni poza jej nawias - jako przedstawiciele polskiej “reakcji” i “quislingizmu”. Z taką rewolucyjną wizją naszej historii – wszyscy zdrowo myślący – zgodzić się nie mogą. Chcemy czerpać z naszych “tradycji powstańczych – jak mawia Aleksander Bocheński – tylko bohaterstwo i zdolność do bezgranicznych ofiar, bez której to zdolności nie może być żadnej polityki w ogóle. Odrzucamy “namiętne” (...) planowanie polityczne, i tu wybieramy tradycje zimnej, ostrożnej, odpowiedzialnej i dalekosiężnej kalkulacji politycznej Czartoryskich, Poniatowskich, Lubeckich, Wielopolskich, Gołuchowskich i Dmowskich”. Synkretyzm taki, jaki zaproponował autor “Dziejów głupoty w Polsce”, może nam wyjść tylko na dobre!





Brak komentarzy: