Za wychowanie prawidłowe my uważamy nie takie, które ujawnia bogactwo i piękno tkwiącej w języku rytmiki, lecz takie, które daje zdrowe nastawienie umysłu, wyposażonego w rozum oraz trafne mniemanie o tym, co jest dobre i złe, piękne i brzydkie. Kto sam inaczej myśli, inaczej swych uczniów poucza, jest, jak mi się zdaje, jednakowo daleki tak od prawidłowego wychowania, jak i od tego, aby sam stał się człowiekiem pożytecznym. I gdyby ten rozdźwięk między myślą i słowem zdarzał się tylko w rzeczach małego znaczenia, byłby on, co prawda, zły, ale do pewnego stopnia znośny; skoro jednak nawet w rzeczach największej wagi ten czy ów inaczej sam myśli, sprzecznie zaś z tym, co myśli, poucza, to czy nie jest to postępowanie handlarzy i przy tym nie handlarzy uczciwych, lecz najgorszych, co najbardziej ten towar zachwalają, którzy uważają za najlichszy, i za pomocą tych pochwał przyciągają i oszukują tych, na których pragną własną lichotę przerzucić. Wszyscy więc zgłaszający się do nauczania czegokolwiek bądź powinni być ludźmi o charakterze uczciwym i posiadać w swej duszy przekonania nie kłócące się z tym, co czynią oni publicznie. Takimi właśnie w stopniu jeszcze większym powinni być, jak sądzę, ci wszyscy, którzy dla celów literackich z młodzieżą obcują, występując zrazu w roli objaśniaczy autorów dawnych, potem retorów i gramatyków, a zwłaszcza mówców popisowych; ci bowiem na uwieńczenie wszystkiego pragną być nauczycielami nie tylko wymowy, ale i obyczajności oraz tego, co u nich nosi nazwę „filozofii obywatelskiej". Czy to prawda, czy nie, zagadnieniu temu dajmy na razie pokój. Teraz zaś. pochwalając dążenia tych ludzi do celów tak pięknie zapowiedzianych, pochwaliłbym ich jeszcze goręcej, gdyby tylko nie kłamali i nie pozwalali zrobić im zarzutu, że co innego sami rnają na myśli, a o czym innym uczniów swych pouczają. Co więc [z tego wynika]? Przecież dla Homera i Hezjoda, Herodota i Tukydidesa, Demostenesa, Lysiasa i Izokratesa bogowie byli początkodawcami wszelkiej cywilizacji; czyż ludzie wymienieni nie uważali siebie za święty dar: w oczach jednych Hermesa, w oczach drugich — muz? Jest więc według mnie niedorzecznością, że powyżsi tłumacze ich dzieł odmawiają czci boskiej tym istotom, którym pisarze ci ją składali. A jednak mimo tej niedorzeczności ja nie twierdzę wcale, że powinni oni obcować z młodzieżą dopiero po zmianie swego stanowiska, lecz zostawiam im możność wyboru: nie uczyć tego, co nie uważają oni za pożyteczne — chcąc zaś uczyć, przede wszystkim czynem i swym uczniom dowodzić, że ani Homer, ani inny z autorów, dziś im objaśnianych,... (2) i potępiwszy bezbożność, nierozum i błędność ich o bogach twierdzeń. Ponieważ ludzie ci żyją z objaśniania pism dawnych, za co pobierają płacę, sami przez to się niejako przyznają, że zdolni są do wielce hańbiącego zysku i dla garści pieniędzy zniosą wszystko. Aż do obecnej chwili wiele było przyczyn nieodwiedzania świątyń — i zewsząd grożące niebezpieczeństwo dostarczało usprawiedliwienia skrywającym swe najprawdziwsze bogów pojmowanie. Odkąd jednak bogowie dali nam swobodę, wydaje mi się niewłaściwe, żeby ludzie ci tego o bogach uczyli, czego sami nie uważają za słuszne. Lecz skoro oni uważają za mądrych tych, których są sami tłumaczami i jakby prorokami, to przede wszystkim niech współzawodniczą z nimi w głębokiej czci dla bogów, jeśli natomiast mniemają, że ludzie ci co do istot uchodzących za godne czci najwyższej byli w błędzie, to niech chodzą do kościołów Galilejczyka, aby objaśniać Mateusza i Łukasza...
Wyście ustanowili prawo, aby nie spożywać mięsa bydląt ofiarnych, ja zaś pragnę, aby — jak Wy byście powiedzieli, ,,na nowo odrodziły się Wasze uszy i język (2)... aby przeciwnie, dane nam było [w ofiarach tych] uczestniczyć zawsze — mnie i każdemu, kto wespół ze mną dobrze myśli i czyni".
W sposób powyższy ustanowione zostaje jedno wspólne prawo dla nauczycieli i profesorów. Uczęszczanie jednak do nich nikomu z młodzieży nie jest wzbronione. Nie jest bowiem ani naturalne, ani rozsądne przed młodzieżą, która nie wie jeszcze, dokąd ma się skierować, zamykać drogę najlepszą, i to z obawy, że wrócą mimo ich woli ku wierzeniom ojczystym.
Co prawda, byłoby może słuszne uzdrawiać i ich także tak, jak się robi z umysłowo chorym, tj. wbrew ich woli, lecz słuszne jest także okazać wyrozumiałość dla wszystkich dotkniętych tą chorobą: należy bowiem, jak myślę, oświecać, nie zaś karać pozbawionych rozumu.
(1) Jest to raczej edykt z 362 r. aniżeli list, choć zapewne rozsyłany był on w formie listu. Wywołał gwałtowną replikę, ze strony pisarzy chrześcijańskich (np. św. Ambrożego, Przeciw Symmachowi, św. Augustyna, Wyznania VIII 5, por. Ammian. Marcell. XXII 10, 7) przeciw Julianowi. Edykt ten był głównym narzędziem walki Juliana z chrześcijaństwem, który spodziewał się, że zamknie nim drogę chrześcijanom do nauki, a tym samym pozbawi możności konkurowania z wyznawcami dawnej wiary.
(2) Luki w tekście spowodowane są opuszczeniem drażliwych miejsc przez kopistów chrześcijańskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz