Żałosny upadek Gibsona-katolika. "Gibson ma kłopoty nie tylko z samokontrolą seksualną i dobrym wychowaniem, ale i alkoholem, i narkotykami, które to nałogi popychały go do samobójstwa. Jest gwałtownikiem, który szybciej powie lub zrobi, niż pomyśli". Czy katolicyzm prowadzi do upadku? Na nic bowiem 2000 lat umoralniającej ewangelizacji; 28 lat katolickiego małżeństwa? Wszystko na marne??
"Obserwujemy to zjawisko w katolickiej Polsce. W święta i niedziele zobaczymy tłumy w kościołach, często jednak motywem decydującym o uczestnictwie w nabożeństwach jest strach przed doczesnymi konsekwencjami — pozagrobowe już chyba dawno zeszły na plan dalszy. Żeby tylko nie spotkać się z nieprzyjemnym ostracyzmem sąsiadów; inwektywą: bezbożnik, dlatego dobrze jest udawać, że się jest wierzącym i praktykującym katolikiem. Chociaż nikt nie będzie nam wybijał zębów za niezachowanie postu, jak za czasów arcykatolickiego króla Bolesława — zwyczaj ten i tak już bez zewnętrznego przymusu jakoś tak wszedł wielu Polakom w krew siłą naśladowczego przyzwyczajenia niczym mycie zębów wieczorem i rano; za otwarte przyznawanie się do niewiary nikt nie będzie skazywał nas na śmierć, jak za Jana III Sobieskiego, obłuda i hipokryzja jednak pozostała jako zasadniczy rys chrześcijaństwa. Dlatego w społeczeństwie na wskroś katolickim, jak nasze, zawsze lepiej uchodzić za letniego katolika niż uczciwego „bezbożnika" czy ideowego ateistę. Jeśli więc coś nadal żyje w katolicyzmie — to tylko obrzędowość, hipokryzja i obłuda; religia jako system etyczny obejmujący swoim zasięgiem ogół społeczeństwa, tak naprawdę nie istnieje — i pomimo fizycznego przymusu w przeszłości — nigdy wcześniej nie istniała".I w Polsce mamy podobne, spektakularne przykłady: Kazika Marcinkiewicza i szefa LPRu, Orzechowskiego, co kasuje inne samochody po pijaku...
"Obserwujemy to zjawisko w katolickiej Polsce. W święta i niedziele zobaczymy tłumy w kościołach, często jednak motywem decydującym o uczestnictwie w nabożeństwach jest strach przed doczesnymi konsekwencjami — pozagrobowe już chyba dawno zeszły na plan dalszy. Żeby tylko nie spotkać się z nieprzyjemnym ostracyzmem sąsiadów; inwektywą: bezbożnik, dlatego dobrze jest udawać, że się jest wierzącym i praktykującym katolikiem. Chociaż nikt nie będzie nam wybijał zębów za niezachowanie postu, jak za czasów arcykatolickiego króla Bolesława — zwyczaj ten i tak już bez zewnętrznego przymusu jakoś tak wszedł wielu Polakom w krew siłą naśladowczego przyzwyczajenia niczym mycie zębów wieczorem i rano; za otwarte przyznawanie się do niewiary nikt nie będzie skazywał nas na śmierć, jak za Jana III Sobieskiego, obłuda i hipokryzja jednak pozostała jako zasadniczy rys chrześcijaństwa. Dlatego w społeczeństwie na wskroś katolickim, jak nasze, zawsze lepiej uchodzić za letniego katolika niż uczciwego „bezbożnika" czy ideowego ateistę. Jeśli więc coś nadal żyje w katolicyzmie — to tylko obrzędowość, hipokryzja i obłuda; religia jako system etyczny obejmujący swoim zasięgiem ogół społeczeństwa, tak naprawdę nie istnieje — i pomimo fizycznego przymusu w przeszłości — nigdy wcześniej nie istniała".I w Polsce mamy podobne, spektakularne przykłady: Kazika Marcinkiewicza i szefa LPRu, Orzechowskiego, co kasuje inne samochody po pijaku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz