Obserwatorzy

czwartek, 31 grudnia 2009

Jestem głosicielem radosnej nowiny. Rozmowa z prof. Aleksandrem Krawczukiem



Jestem głosicielem radosnej nowiny





Z profesorem Aleksandrem Krawczukiem rozmawia Wojciech Jan Rudny








- Jak się Pan czuje widząc, że idee Renesansu, inaczej mówiąc odrodzenia antycznych wartości pogańskich (nie bójmy się tego słowa), które Pan głosił przez wiele lat, i nadal przecież głosi, wciąż żyją i mają także poza Panem swoich wiernych wyznawców w naszym kraju? Dodajmy, że obecnie pochwała antyku i pogańskiego stylu życia może zwiastować w Polsce kłopoty, bo przecież – to nawet wie każde dziecko – nie warto narażać się przedstawicielom dominującego w Polsce Kościoła katolickiego.



- Proszę Pana, ja jestem głosicielem radosnej nowiny: bogowie powrócili! I to da się ująć w czterech punktach: radość ciała; w tym  igrzyska, sport. Po drugie: radość seksu za obopólną zgodą. Seks jest zasługą w oczach bogów nieśmiertelnych – nie grzechem. Po trzecie: radość poznawania, czyli prawdziwy kult nauki. Wreszcieśmy zerwali z tym poglądem, że prawda ostateczna została objawiona.  My naszym słabiutkim umysłem, tą latareczką naszego rozumu, usiłujemy rozświetlić mroki, które nas otaczają. Na piętnaście wieków udało się chrześcijanom przerwać rozwój nauk. Bo jeśli jest prawda objawiona, to po co jej w ogóle szukać? Ale powoli, powoli od czasów Renesansu  my wracamy do tego, że jedyne co mamy to nasz rozum. I odkrywamy wspaniałość wszechświata. I wreszcie po czwarte: radość demokracji. Została ona stworzona przez Greków i zaszczepiona w Rzymie, gdzie przez wiele wieków była republika, samorząd. Otóż dzisiaj też głosimy, że demokracja jest najlepszym z możliwych ustrojem i powinna panować wszędzie – również w Kościele. Przy czym z Kościołem będzie najtrudniej, bo Kościół jest antydemokratyczny; teokracja i feudalizm – to jest przeżytek Średniowiecza.


-  Czy zgodzi się Pan z tym, że po 1989 r. możemy mówić w Polsce o recydywie saskiej saskiej? Z roku na rok widzimy przecież, jak katolicyzm usiłuje zawłaszczyć wszystkie sfery życia naszego narodu: religia katolicka wróciła do świeckich szkół, katoliccy księża są w nich nauczycielami wynagradzanymi przez państwo. Święci się nie tylko sale zebrań rad miejskich, ale i baseny, a nawet pojazdy mechaniczne… Buduje się coraz więcej kościołów, kapliczek... Batalia o krzyże wydaje się nawet przegrana, pomimo że jesteśmy w Unii Europejskiej… A ostatnio prezydent Łodzi wydawałoby się, że poważny człowiek, niejaki Jerzy Kropiwnicki,  zaproponował, żeby dzień legendarnych magów perskich, tzw. trzech króli, uczcić w Polsce pobożnym nieróbstwem. Pomimo że wprowadzenie kolejnego dnia wolnego od pracy spowoduje straty finansowe (szacowane na 5,7 mld zł) przedsiębiorstw i niestety dalsze redukcje etatów…



- W naszym państwie są pewne siły i tendencje zmierzające do utworzenia państwa wyznaniowo-policyjnego. To jest oczywiste, to widać gołym okiem.  Nawet Trybunał Konstytucyjny ulega tym naciskom. Idziemy w kierunku państwa wyznaniowo-policyjnego, ale może to potrwać jakiś czas, skazane jest jednak na niepowodzenie…



- Gdyby nie Unia Europejska pewnie byłoby jeszcze gorzej?



- No właśnie, jest jednak Unia; jest ta erozja systemu dokonująca się niejako samorzutnie od wewnątrz.



- Panie Profesorze przyzna Pan, że w Polsce niezwykle trudna jest droga, jaką Pan przebył, tj. od chrześcijaństwa do kultu bogów, nauki, radości życia i rozumu, słowem - pogaństwa?



- Jest bardzo trudną rzeczą oderwanie się od pewnych wręcz nawyków. Bo Kościół bardzo mądrze postępuje od najmłodszych lat wszczepia nam pewne nawyki, np. masz odmawiać taki paciorek, masz chodzić do kościoła, masz dać na tacę, masz się spowiadać – jeśli tego nie uczynisz, grozi ci... I teraz psychicznie sytuacja wewnętrzna ludzi jest taka, że jeśli zdarzy się coś dobrego, to zawdzięczam to łasce Boga. A jeśli zdarzy się coś złego, to skutkiem tego, że zaniedbałem pójść do kościoła, zaniedbałem się pomodlić… 


- Nie wydaje się Panu, że religia katolicka w Polsce jest właściwie tylko kwestią swoiście pojmowanej tradycji, konformizmu i zawsze brak było u nas jakiejś głębszej refleksji teologicznej?



- Podobnie jak u schyłku starożytności udział w obrzędach był dowodem przynależności do pewnej tradycji, wspólnoty; religia była kwestią tradycji, udziału w obrządkach, pewnego konformizmu społecznego. Natomiast nikogo nie interesowały spory teologiczne. I proszę zwrócić uwagę, że w Polsce nikogo teologia nie interesuje. Próbował wzbudzić zainteresowanie kwestiami teologicznymi Leszek Kołakowski, publikując książki pod bardzo takimi zaskakującymi tytułami: Czy Szatan może być zbawiony?, Czy Bóg jest szczęśliwy? Tego typu książki. Ale to nie wywołało nawet żadnego echa… 



- Panie Profesorze znam i takich młodych ludzi, którzy nie wierzą w to, czego uczy Kościół, ale brali udział w bierzmowaniu ze względu na… prezenty.



- Ja spotkałem chłopców, którzy pytali: a czy można by nie iść do komunii, a dostać prezenty?



- Zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że nasza polska i katolicka religijność jest bardzo płytka?



- Polska zawsze była krajem o płytkiej religijności w sensie teologicznym. Poważny stosunek do kwestii teologicznych mieli arianie, ale jak pan wie, zostali przegnani. Potem nastąpiła tylko religijność obrządkowa. Wie pan, jeśli chodzi o różnice między katolicyzmem a protestantyzmem można taki obraz pewien podać: w środkach komunikacji masowej  to się właściwie nie zdarza, żeby młody człowiek ustąpił miejsca starszemu. A to byłby przecież dobry uczynek w sensie chrześcijańskim. Natomiast, jeśli np. przejeżdża pan tramwajem koło kościoła, to bardzo wielu zdejmuje czapkę, żegna się. I to jest różnica między religią uczynku, a religią obrzędową. To jest najistotniejsza różnica między katolicyzmem, a ewangelicznym chrześcijaństwem. Kwestia praktyki. Religię trzeba praktykować. W gruncie rzeczy praktykującym jest ten, kto wykona dobry uczynek. A obrzędowcami są ci, którzy ograniczają religię tylko do gestów.



- Czyli w Polsce mamy jedynie obrzędowość?



- Wyłącznie, od wieków…



- Czy można zatem powiedzieć, że katolicyzm jest martwy jako pewien system etyczny, bo nie wpływa specjalnie na moralność swoich wyznawców?



-  Polacy jako naród bardzo katolicki zarazem należą do narodów o bardzo niskim poziomie społecznej moralności. Są niemoralni wręcz. Przez to, że kładzie się nacisk na obrzędowość. Za granicą, na Zachodzie Polak postrzegany jest jako pijak, złodziej… Ogólnie rzecz biorąc katolicyzm jest religią moralnie rozleniwiającą, a myślowo właściwie ogłupiającą. Bo co ma myślowo do zaoferowania?



- Czy wierzy Pan, że jest możliwe stworzenie religii w nawiązaniu do ideałów antycznych bądź rekonstrukcja dawnych wierzeń.



- Ona wróciła. Nie musimy jej nawet tworzyć.



- Mnie np. odmówiono publikacji wywiadu na portalu Racjonalista.pl z przedstawicielami greckiej grupy wyznaniowej, odwołującej się do dawnych bogów Hellady, modlącej się do nich. Racjonaliści niemal pukali się po głowie, kiedy przesłałem im ten wywiad… 



- Modlenie się do bogów to jest kwestia pewnego gestu, to nie ma wielkiego znaczenia. To jest kwestia pewnego ukłonu w stronę tradycji. Bardzo sympatycznego i mającego swój sens. Bo widzi pan: politeizm sam w sobie jest wartością. Bardzo groźną rzeczą jest monoteizm. Sama idea monoteizmu: jedna tylko prawda i koniec.
Proszę zwrócić uwagę, że my - dzięki politeizmowi - w starożytności nie mieliśmy żadnych wojen religijnych.

- Pojawiły się dopiero w momencie chrystianizacji Europy…

- Chrześcijaństwo, powiedzmy sobie szczerze, to jest religia obca – bliskowschodnia, azjatycka. Mówi się, że wniosła wielkie wartości. Jakie wielkie wartości? Dekalog? To znaczy, że przedtem w Grecji, Rzymie można było mordować? To było tak samo karane, jak wszędzie. Pierwsze przykazanie mówi: nie będziesz miał innych bogów przede mną. To jest przykazanie dla ludu Izraela. To jest ich bóg. A inni bogowie mogą być sobie. Poza tym niech pan zwróci uwagę na przykazanie „nie zabijaj”. Wkraczamy do Ziemi Świętej i co robimy? Zdobywamy Jerycho i mordujemy wszystkich i wszystko, nawet zwierzęta. Tak przykazał Pan, który przed chwilą mówił: nie zabijaj. Ale obcych możesz zabijać. Niech Pan zwróci uwagę, że katolicyzm wyrzucił drugie przykazanie. To, które mówi: Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach, pod ziemią!

- Można powiedzieć, że jest to zwycięstwo pogaństwa, też w Kościele. Prawda?

- Tak. Kościół musiał ustąpić i od tego się zaczęło. Wzięto z pogaństwa to, co jest najbardziej powierzchowne - np. kult obrazów, posągów - a nie wzięto tego, co jest najsympatyczniejsze: otwartość, tolerancja...



- Chyba cesarz Hadrian mówił, że chrześcijanie tak naprawdę to czczą tylko mamonę…



- Tak, niestety do tego to wszystko się sprowadza. Historycznie patrząc, tak naprawdę zawsze zwyciężają arcykapłani. Kościół zorganizowany. Jaki był w Izraelu i jaki jest obecnie. Ludziom to imponuje. I szaty, i piękno, i dostojeństwo, obrzędy... Patrzę na chrześcijaństwo ogólnie jako na religię obcą naszemu duchowi europejskiemu, nie wnoszącą nic właściwie nowego.



- Tylko w Polsce ciężko jest ludzi przekonać do takiego poglądu.



- Nie da się przekonać, bo wpojono, że to jest nasza tożsamość. To jest nieszczęście pewne, to utożsamienie z Kościołem, który prowadził zawsze swoją politykę. 



- Czy do Pana przemawiają ideały socjalistyczne, czy niespecjalnie?



- Wie pan, jak się patrzę na to, co się dzieje obecnie, to myślę, że jednak socjalizm miał swoje wartości. Proszę zwrócić uwagę, że w Polsce od 20 lat ludności ubywa. Dlaczego? Dlaczego w czasach PRL-u ludności przybywało? Dlatego, że było poczucie pewnej stabilności i pewnego bezpieczeństwa socjalnego. Była zapewniona praca, zapewniona opieka nad dziećmi: żłobek, przedszkole itd., zapewnione wczasy. To wszystko rzutowało na inne nastawienie. Im więcej będę miał dzieci, tym będzie lepiej. Krzywda mi się nie stanie. Żyło się ubogo, ale spokojnie i bezpiecznie. To wszystko nagle zostało przerwane. Polska obecnie należy – obok Słowacji – do krajów o żadnym wręcz przyroście demograficznym. Moi młodzi krewni, którzy pracują w Anglii mówią, że będą mieli  dzieci, ale w Anglii. Tam jest opieka nad dziećmi, a tutaj była w czasach PRL-u. Nie ma jej obecnie.



- Rola państwa ograniczyła się do poborcy podatkowego…



- I do wysprzedawania ruin po PRL-u. Ale jak się to skończy, nie wiadomo. Jest olbrzymi dług wewnętrzny. To je groźne. Mówi się, że w Polsce była komuna. Ale tak naprawdę nigdy nie mieliśmy komunizmu. Polska była jedynym krajem w bloku, gdzie nie było kolektywizacji. Była jedynym takim krajem, gdzie Kościół był taką potęgą.



- Początkowo religia była nawet w szkołach…



- Potem to zniesiono, ale to było dobre. Jak się wychodziło ze szkoły, to religia była czymś z własnego wyboru. To miało swoją wartość. A teraz stała się jednym z przedmiotów nauczania. Nic więcej. Przedmiotem, którego można unikać; nie chodzić. Tak samo się nie uczyć, jak matematyki, historii.


- Czy uważa Pan, że Kościół będzie w Polsce dążył do unicestwienia lub przynajmniej wyciszenia innych niż katolicki światopoglądów?



- Kościół ma taką dewizę: Totus tuus, cały twój. Każdy człowiek, całe społeczeństwo powinno być oddane Bogu.



- I zawsze wykorzystuje się postać Jezusa Chrystusa...


- To jest myślenie totalistyczne. Kościół nigdy z tego nie zrezygnuje. Ale z drugiej strony dokonuje się coś tak wewnątrz ludzi, tak samoczynnie, od dołu.  Wracamy do czasów, takich jak w czasach mojej młodości, przedwojennych. Być bardzo religijnym, to była sprawa ludzi starszych. Wśród ludzi młodych nie wypadało nawet być za bardzo religijnym.



- A Pan nie miał nigdy pokusy wrócić do chrześcijaństwa?



- Ja się czuję pogańskim chrześcijaninem. Ja nie neguję tego, czego nauczał Chrystus. To jest piękne. Czego nauczał? Łagodnie mówiąc, był krytycznie nastawiony wobec arcykapłanów i ówczesnego kleru. Dalej ostro krytykował religijność na pokaz. Głosił, jeżeli się modlisz, zamknij się w komórce swojej. Ale dziś w polskim katolicyzmie nikt nie potrafi się tak modlić! Ojcze nasz i zdrowaśki, ale własnymi słowami, kto potrafi? Odwykliśmy od tego. Chrystus nie był, jak pan wie, przyjacielem bogaczy. Za to wszystko zapłacił. Został z poduszczenia ówczesnych arcykapłanów skazany na śmierć przez Rzymian. Rzymianie poszli na to, bo w ogóle nie rozumieli,  o co chodzi w tych żydowskich sporach i konfliktach. 



- Ale Pan nie uczestniczy w praktykach religijnych?



- Proszę pana, ja się uważam za człowieka głęboko religijnego. Obecnie prawdziwie  religijni są ludzie zwani popularnie ateistami. Bo tylko ateista jest głęboko pokorny wobec zagadki, że w ogóle cokolwiek istnieje. On nie wyobraża sobie Boga na wzór i podobieństwo swoje, jako osobę. Ale rozumie ogrom tej zagadki. Przerażającej zagadki. To jest religijność. Człowiek prawdziwie religijny nie wie, co go czeka po śmierci, nawet się o tym nie myśli, chce żyć możliwie przyzwoicie. Ale jest pełen pokory wobec tej, jak powtarzam, zagadki, że w ogóle cokolwiek istnieje.


- Pracuje Pan nad najnowszą książką, która ma się wkrótce ukazać nakładem wydawnictwa „Iskry”. Czy może Pan powiedzieć coś więcej na jej temat?



- „Z Odyseuszem w zaświatach” jest to książka właściwie w całości napisana. To jest książka trochę autobiograficzna, poświęcona temu, co jest zawsze dla nas najważniejsze, zwłaszcza u schyłku życia. Jestem w tej chwili najstarszym historykiem w Krakowie. Proszę sobie wyobrazić, czego się doczekałem. Jestem jedynym z mojego pokolenia, już nawet właściwie nie mam do kogo zatelefonować…




- Ma Pan 88 lat, jest Pan w znakomitej formie, choć przeżył Pan aż dwie śmierci kliniczne. Jaka jest tajemnica Pańskiego zdrowia, tej wielkiej woli życia i długowieczności?



- Żyję sobie z łaski Bogów… Jest pięć takich czynników. Po pierwsze: dobre geny, na co nie mamy żadnego wpływu. Po drugie: postęp medycyny. Po trzecie: ciąg szczęśliwych przypadków. Po czwarte: to jest dobry klimat domowy, co zawdzięczam mojej żonie. Po piąte: pozytywny stosunek do życia. Z tych pięciu mamy wpływ całkowity tylko na ten ostatni.       





- Bardzo dziękuję Panu Profesorowi za rozmowę i życzę dużo zdrowia oraz dalszej tak niestrudzonej pracy w głoszeniu radosnej nowiny.









Kraków 29 grudnia 2009 r.
Rozmawiał: Wojciech Jan Rudny

środa, 30 grudnia 2009

Kto może należeć do rodzimej słowiańskiej wiary?


Zgodnie z postanowieniami starszyzny rodowej, zgromadzonej na II Rodowym Słowiańskim wiecu w Kobryniu na Białorusi (7 sierpnia 2004 r.), do rodzimej słowiańskiej wiary należą osoby które:

- genetycznie należą do ludów słowiańskich
- szanują tradycyjne słowiańskie obyczaje
- uznają rodzimowierczy światopogląd
- sławią odwiecznych Słowiańskich Bogów

Do rodzimej słowiańskiej wiary nie należą:

- genetycznie nie są Słowianami
- odrzucają wielobóstwo
- wyznają obce religie, zarówno monoteistyczne jak i politeistyczne
- czczą zmyślonych bogów
- wymyślają albo dokonują obrzędy nie mające żadnego związku z tradycją narodową
- przedstawiają siebie jako wyrazicieli jakichś proroków lub własnych nauk

Ja dodałbym jeszcze tych, co piszą w rodzimych językach, ale za pomocą zapożyczonych od obcych ludów alfabetów. Prawdziwy rodzimowierca powinien być niepiśmienny! Jakże można posługiwać się wynalazkami obcych ludów???  A swoją drogą, gdyby przeprowadzić badania genetyczne naszych rodzimowierców, ciekawych zapewne rzeczy dowiedzieliby się o sobie;)
W tym kontekście naprawdę jestem pełen podziwu dla współczesnych wyznawców greckich Bogów, którym obcy jest podobny szowinizm wyznaniowy bliskich mi niestety tylko genetycznie braci Słowian.


Tak naprawdę to wszyscy czcimy Bogów Olimpu znanych pod różnymi imionami. Na przykład szczególnie mi bliski Hermes-Merkury-Wotan-Odyn-Wołos-Weles narodził się w Arkadii, czy to się podoba słowiańskim rodzimowiercom, czy też nie. Tak mówi mit. Nawet Rzymianie - władcy świata czcili Hermesa pod imieniem Merkurego zgodnie z mityczną, helleńską tradycją. Dlatego pytam, czy to jest obcy Bóg także dla Słowian? Moja wizja politeizmu jest zupełnie inna i bliższa starożytnej tradycji, gdzie wyznawanie Mitry nie wykluczało wyznawania Zeusa-Jowisza, Dionizosa-Bachusa, czy Izydy. To jest właśnie istota POLI(-)TEIZMU! Natomiast to, co proponują nasi rodzimowiercy niestety nie jest zgodne z europejską tradycją tolerancyjnego, jakby nie było, POLIteizmu, czy bardzej po słowiańsku wieloBÓSTWA, bliskie jest natomiast ekskluzywizmowi, monopolowi na PRAWDĘ, wszelkich MONO-teizmów - źródła monowiary, katolicyzmu, komunizmu, faszyzmu i nazizmu. Czyli tego wszystkiego, czego politeista nie może w żadnym wypadku zaakceptować.


Wreszcie jako ludzie XXI wieku - wciąż pamiętający demony z przeszłości naszej Ojczyzny, kontynentu i świata - powinniśmy zwalczać nacjonalizm, szowinizm, rasizm, także wyznaniowy, jak największych wrogów WIELOBÓSTWA bogatego bogactwem całego świata. W tym przecież tkwi jego wielokształtne i wielobarwne piękno! Dlatego tolerancyjna deklaracja Rodzimego Kościoła Polskiego kładąca nacisk na kulturę, a nie na biologiczną przynależność - genetykę (związki między członkami własnego tylko plemienia są, jak wskazuje nauka, źródłem genetycznych chorób!) jest mi zdecydowanie bliższa, m.in dlatego, że o niebo lepsza i bardziej racjonalna.


Tradycja antyczna przekazała nam dwie drogi: drogę Sparty i Rzymu. Sparta odrzucała wszystko, co było obce, przede wszystkim genetycznie; Rzym wchłaniał wszystko, co było dla niego dobre, co potęgowało jego ziemską moc, niczego nie odrzucał. Sparta upadła, bo jej ekskluzywizm uczynił ją słabą... Rzym urósł do światowej potęgi. 


I dopiero, kiedy zawładnął Rzymem chrześcijańsko-katolicki monoteizm - Rzym upadł. Odrzucił bowiem to, co było przez wieki dla Rzymu dobre, przyniosło mu nieprzemijającą chwałę i potęgę. 

Trzech Króli w kontekście saskiej recydywy




















Niewątpliwie po 1989 r. możemy mówić w Polsce o saskiej recydywie. Z roku na rok widzimy przecież, jak katolicyzm usiłuje zawłaszczyć wszystkie sfery życia naszego narodu: religia katolicka wróciła do świeckich szkół, katoliccy księża są w nich nauczycielami wynagradzanymi przez państwo. Święci się nie tylko sale zebrań rad miejskich, ale i baseny, a nawet pojazdy mechaniczne… Buduje się coraz więcej kościołów, kapliczek... Batalia o krzyże wydaje się nawet przegrana, pomimo że jesteśmy w Unii Europejskiej… A ostatnio prezydent Łodzi wydawałoby się, że poważny człowiek, niejaki Jerzy Kropiwnicki,  zaproponował, żeby dzień legendarnych magów perskich, tzw. trzech króli, uczcić w Polsce pobożnym nieróbstwem. Pomimo że wprowadzenie kolejnego dnia wolnego od pracy spowoduje straty finansowe (szacowane na 5,7 mld zł) przedsiębiorstw i niestety dalsze redukcje etatów…  To już pewne, dzień trzech magów perskich od 2011 r. będzie dniem wolnym od... pracy. Bo przecież tradycyjnie i po sasku - nie jest ważne, czy Polska będzie biedna, czy bogata - byle katolicką była!





Swoją drogą jaka to niekonsekwencja Kościoła. Przecież Kościół z zasady zwalcza astrologię jako "zagrożenie duchowe", tymczasem trzem z magów-astrologów, a nie żadnym królom perskim!,  funduje święto - dzięki inicjatywie katolickiego patrioty Kropiwnickiego i polskiej demokracji w 2011 r. z dniem wolnym od pracy. Kompletne bezhołowie.

niedziela, 27 grudnia 2009

HERMES - Bóg prof. Aleksandra Krawczuka









Marcin: Z jakim antycznym bóstwem utożsamił by się Pan najchętniej ?


prof. Aleksander Krawczuk: Nie mam potrzeby się utożsamiać, utożsamiony zostałem z Hermesem. Urodziłem się w znaku Bliźniąt, tym znakiem opiekuje się Hermes, urodziłem się w środę, mercoledi, którą opiekuje się Hermes. Charakterystyka osób urodzonych pod znakiem Bliźniąt doskonale do mnie pasuje. Hermes to bóg intelektu, nauki, do którego stale się zwracam: Drogi Hermesie...

z CZATerii 12 maja 2003 r.

czwartek, 24 grudnia 2009

Aleksanser Krawczuk o triumfie cesarza Juliana Wielkiego, Bogach i współczesnym świecie. Wywiad "Polityki"







Co jest cudownego w świecie starożytnym? Potęga mitu?


Otóż głęboko się pani myli. Doczekałem właśnie czasów, które są największą radością mojego życia. Imperium Romanum odżywa na moich oczach. Unia Europejska, ta struktura bez granic, z jedną monetą, jest współczesnym Imperium Romanum. Prezydent Sarkozy łączy je na dodatek ze strefą śródziemnomorską, za co jestem mu wyjątkowo wdzięczny, bo to wyznacza historyczne granice imperium. Tego doczekałem ja, który przeżyłem wszystkie okropności ubiegłego stulecia zrodzone z nacjonalistycznego obłędu. Imperium Rzymskie powróciło. Powrócili też bogowie ze swoimi zasadami, powraca antyczny styl życia.

Też?

Absolutnie. Są trwałe wartości obyczaju antycznego. Jedna z nich mówi: dbaj o ciało, czyli trzymają się czysto, kąp się, uprawiaj sporty, igrzyska, olimpiady. Rok 1896, czyli odrodzenie olimpiad, jest jedną z przełomowych dat w historii. Gdyby pani widziała, jak się wzruszyłem, gdy wniesiono pochodnię olimpijską na Mount Everest. Pomyślałem, boże Zeusie, jaki musisz być dumny, że twój ogień płonie na najwyższej górze świata.

Świat akurat protestował przeciwko zniewoleniu Tybetańczyków.

Protestował ze względów politycznych, wykazując przy tym zresztą dużo hipokryzji. Świat nie upomina się na przykład o Kurdów, których jest zdecydowanie więcej. Takie są realia współczesnej polityki. Faktem jednak jest, że zasady antyczne wracają i wrastają w nasze w życie.

Na ten powrót czekaliśmy długo.

Owszem, prawie 15 wieków panowania religii bliskowschodniej, która żywi pogardę i podejrzliwość wobec ciała, ale jednak idea kultu ciała zwyciężyła. Druga zasada starożytna głosi, że seks za obopólną zgodą jest radosnym darem bogów. Ten pogląd też zwycięża. Nawet Kościół ma coraz większą tolerancję wobec seksu. To jest zwycięstwo bogów antycznych. Trzecia zasada głosi wolność badań naukowych, racjonalizm. Wszystko wolno badać, wszystko należy badać. Nawet ludzie wierzący starają się uzasadnić swoją wiarę w sposób racjonalny, przeżyciem, które nadaje sens istnieniu.

Czyli triumf starożytności?

Absolutny triumf. Napisałem książkę o Julianie Apostacie, niesłusznie zresztą nazwanym apostatą, bo on nie odstąpił od wiary, ale powrócił do wiary w bogów i starał się reformować starożytne wierzenia, które już wymierały. Zginął na terenie dzisiejszego Iraku w czerwcu 363 r., raniony włócznią. Legenda głosi, że umierając wołał: Galilae vicisti, Galilejczyku zwyciężyłeś, a jednak w ostatecznym rachunku to on okazał się zwycięzcą, bo jego świat wraca w całej krasie, tylko mało kto zdaje sobie z tego sprawę.

Pan wierzy w greckich bogów?

Podzielam pogląd mojego rówieśnika prof. Henryka Markiewicza, który w swojej autobiografii wyznał, że nie jest w stanie zrozumieć ludzi inteligentnych, o dużej wiedzy, którzy nagle budzą się i mówią, że są głęboko wierzący. Można mieć pokorę wobec Wielkiej Tajemnicy, że w ogóle cokolwiek istnieje, ale dogmat Trójcy Świętej, zmartwychwstanie? Można i nawet trzeba składać ukłony tradycji, ale niewiele więcej. W laboratorium jednego z fizyków, noblisty zresztą, ktoś zobaczył przybitą podkowę i pyta: Profesor wierzy w takie przesądy? Ten odpowiada, że nie wierzy, ale słyszał, że nawet jeśli się nie wierzy, to podkowa może pomóc. Taki jest właśnie mój stosunek do bogów. Odnoszę się do religii z szacunkiem, cała sztuka, muzyka to jest nasze dziedzictwo, inspiracja i je nadzwyczajnie cenię, aczkolwiek chciałbym, aby w tym pilnowaniu tradycji więcej było o Bogu czy bogach, a mniej prostego obrzędu i codziennego zaprzeczania ich naukom.

Czy bogowie starożytni byli sympatyczni?

Byli cudowni. Kochali, intrygowali, złościli się, mieli swoje przywary, byli po prostu ludzcy. Schiller pięknie powiedział, że w starożytności bogowie byli bardziej ludzcy, a ludzie bardziej boscy. Może jest w tym pewna przesada, ale chyba niewielka. W Europie za podstawę etyki, religii uchodzi Biblia, zwłaszcza dziesięcioro przykazań. Są one dość proste, bo skierowane do prostego ludu, do Izraela. Bóg z tych przykazań jest Bogiem Izraela. I są to przykazania względne. Napisano – nie zabijaj, ale jest też w Biblii rozkaz wymordowania wszystkich mieszkańców Jerycha. Jak to się ma do – nie zabijaj? Biblia jest okrutna. W tym samym czasie co Biblia powstaje „Iliada”, biblia świata starożytnego. Nie ma w niej żadnych wzniosłych przykazań, są bardzo ludzcy bogowie, z którymi trzeba dobrze żyć, a oni mają swoje upodobania, słabostki, często ich postępowaniem rządzi przypadek. „Iliada” jest eposem szlachetnym, rycerskim, w sposób realistyczny pokazuje okrucieństwo wojny, ale czyż sama wojna o kobietę, o piękną Helenę, nie jest czymś pięknym i zrozumiałym?

Jest jednak w „Iliadzie” także litość nad losem pokonanych. Rozmowa Andromachy z Hektorem przed jego pojedynkiem z Achillesem, kiedy oboje już wiedzą, że Hektor zginie, jest czymś tak prostym i ujmującym, zwłaszcza kiedy on pochyla się nad dzieckiem, które przestraszone pióropuszem na hełmie zaczyna płakać. „Iliada” to rzecz o tym, jak straszną rzeczą jest zaślepienie, bo to przecież gniew Achillesa jest powodem wielu wydarzeń, ale także o losie człowieka, wobec którego nawet bogowie są bezsilni. „Iliada” jest pierwszym zachowanym pomnikiem naszej literatury i często myśląc o niej, myślę zarazem o naszym pomnikowym dziele „Panu Tadeuszu”, znakomitej satyrze na szlachtę, której Mickiewicz nie lubił, bo był przez nią upokarzany. Czasem zastanawiam się, ale nawet boję się z tym zdradzać publicznie, czy nie jest to satyra na powstanie listopadowe?

Mówiąc o triumfie Imperium Romanum i antyczności, nie wspomniał pan o demokracji. Nam początki demokracji kojarzą się ze starożytnością. Ateny są wzorem.

Demokracja oczywiście wówczas była, ale ograniczona do mężczyzn i ludzi wolnych. Często stawia się pytanie, czy historia się powtarza? W zasadzie nie może się powtórzyć, bo wszystko się zmienia, zmienia się cała sceneria, nawet w kosmosie czy mikrokosmosie. Powtarzają się jednak pewne sytuacje. Mało kto zdaje sobie sprawę, że wszyscy wielcy przywódcy demokracji ateńskiej zostali uznani albo za agentów, albo za całkowicie skorumpowanych, nawet za zdrajców. Pierwszy przykład z brzegu to Milcjades, zwycięzca i bohater spod Maratonu, oskarżony o korupcję, omal nie skończył w więzieniu. Syn go wykupił. Temistokles, faktyczny zwycięzca spod Salaminy, gdyż to jego przebiegły plan dał Grekom triumf, został oskarżony, że był perskim agentem. Skazany na śmierć uciekał z Aten i wylądował rzeczywiście w Persji, a perski król, chyba na złość Grekom, otoczył go opieką.

Sprawa Temistoklesa miała zresztą bardzo pouczający aspekt. Po zwycięstwie pod Salaminą zatroszczył się o to, aby Ateny były otoczone murami, co bardzo nie podobało się Sparcie i prawdopodobnie właśnie Spartanie rozprzestrzeniali pogłoski o jego agenturalności. Ateńczycy wypędzili więc swojego wybitnego męża stanu, wodza, najpewniej z głupoty, bo ona jest nieśmiertelna. Czy bowiem porównanie Wałęsa – Temistokles nie przychodzi pani na myśl? U nas planowo wykańcza się niemal wszystkie autorytety i kto się z tego cieszy? Ale idźmy dalej. Perykles, wielki budowniczy Aten, został oskarżony o przywłaszczenie sobie niebotycznych sum, następnie oskarżono jego przyjaciela Fidiasza, a jego żonę Aspazję, że prowadzi dom schadzek. Czy dziś nie jest tak, że wszystko można powiedzieć o każdym, ktoś to kupi, powtórzy, użyje jako argumentu, nawet jeśli prawdy w tym nie ma?

Czasem rehabilitowano. Norwid pisał: „Coś ty Atenom zrobił Sokratesie, że ci ze złota statuę lud niesie, otruwszy pierwej”.

Uczeni, artyści zaplątani w politykę też stawali się jej ofiarami. Proces, w którym Sokrates został skazany na śmierć, miał wyraźne podłoże polityczne. Dziś powiedzielibyśmy, że prawica starła się z elementami bardziej postępowymi. Sokrates skazany został za deprawację młodzieży i kult obcych bogów.

Norwid pisał w tym samym wierszu: „Każdego z takich jak ty, świat nie może od razu przyjąć na spokojne łoże i nie przyjmował nigdy, jak wiek wiekiem, bo glina w glinę wtapia się bez przerwy”. Tak więc, mimo że ustroje zmieniały się, ich elementy pozostają niezmienne, bo charakter ludzki jest niezmienny.

Nie tylko ludzki, walka o władzę, o wpływy trwa również w stadach szympansów, co już dokładnie opisano. My jednak mówimy nie o stadzie, ale o cywilizacji w naszym mniemaniu wysublimowanej, takiej, w jakiej upatrujemy wzoru.

Co dobrego nam z tej demokracji ateńskiej zostało?

Arystoteles w swojej „Polityce” napisał, że prawdziwie zdrowy ustrój powinien się opierać na warstwie średniej, to jest zasada bezwzględnie obowiązująca. U nas warstwy średniej w Polsce przedrozbiorowej nie było, w czasach rozbiorów zaczęła się kształtować, a teraz jest jeszcze bardzo słaba. Tak więc już w starożytności ktoś mądrze, rozsądnie, w prostych słowach opisał odwieczną istotę demokracji. Takie zdania sprawiają, że możemy mówić o historii jako nauczycielce życia. Historia daje szersze spojrzenie, widzimy powtarzalność pewnych zjawisk i dostajemy przestrogi na przyszłość, odnoszące się do konsekwencji różnych działań. Pod warunkiem, że się historii uczymy.

Czterdzieści lat temu napisałem pierwszą polską książkę o królu Herodzie, w której przemyciłem tezę, że to bardzo mądry władca, gdyż będąc – z łaski Rzymu – panem małego kraju, postawił sobie za cel uzyskanie większej samodzielności. To mu się w znacznym stopniu udało dzięki temu, że udawał nadzwyczajną lojalność wobec Rzymu.

Gdy pan patrzy na nasze dzieje, czy jest coś, czego nas historia nauczyła?

Powinna była nas nauczyć skończenia z kultem powstań. Należy z najwyższym szacunkiem odnosić się do bohaterstwa ludzi, ale kult powstań jest zabójczy. Naród, który czci klęski, pielęgnuje własne kompleksy. Gdyby nie było powstania listopadowego, być może utrzymałoby się prawie niezależne państwo, Królestwo Polskie, które musiałoby oddziaływać na innych zaborców, aby Polakom dać więcej swobody. Nie piszę jednak historii alternatywnej. Cieszę się, że ten świat, któremu poświęciłem całe zawodowe życie, w tylu elementach powraca.

rozmawiała Janina Paradowska

Fragment wywiadu "Polityka" - nr 2 (2687) z dnia 10-01-2009; s. 29 Rozmowa Polityki: Powrót Imperium Romanum


• Prof. dr hab. Aleksander Krawczuk (ur. 7.06.1922 r.) – historyk epoki starożytnej, pisarz. Ukończył studia filologiczne i historyczne na Wydz. Filozoficznym UJ; wieloletni pracownik w Zakładzie Historii Starożytnej UJ; prof. zwyczajny od 1985 r. W latach 1986–1989 minister kultury i sztuki.

Autor licznych prac o czasach antycznych, m.in.: „Gajusz Juliusz Cezar”, „Herod król Judei”, „Wojna trojańska”, „Neron”, „Poczet cesarzy rzymskich”, „Poczet cesarzy bizantyjskich”.

JULIANA WIELKIEGO "APOSTATY" USTAWA DOTYCZĄCA POGRZEBÓW I GROBÓW













Konieczne jest dla nas, gdyśmy gruntownie obmyślili to, czemu teraz udzielić chcemy mocy prawa, odnowić znany stary zwyczaj, który mając na myśli dawni ludzie i ustawy dali nam dobre, i zrozumieli całą odległość dzielącą życie i śmierć, i przydzielili każdej z tych dziedzin uprawę odrębnych czynności, gdyż, zdaniem ich, śmierć jest nieprzerwanym spoczynkiem — to właśnie jest ów opiewany przez poetów „spiżowy sen"' — życie zaś, przeciwnie, wiele rzeczy bolesnych, wiele przyjemnych zawiera, a więc to poczucie lepsze, to wręcz odmienne. To więc wziąwszy pod uwagę, ludzie postanowili osobno zmarłym cześć należną oddawać, osobno też spełniać zadania życia codziennego. Uznawszy także bogów za początek i cel wszystkiego, byli przekonani, że my i żyjąc jesteśmy pod władzą bogów, i odchodząc stąd wyruszamy znów do bogów. Rozwodzić się dalej o tym, czy obie te dziedziny do tych samych należą bóstw, czy też odrębni bogowie zawiadują żywymi, odrębni zmarłymi, być może, nie warto. Jeśli jednak Helios jest sprawcą dnia i nocy oraz tym, który przez swe oddalenie powoduje zimę, przez przybliżenie lato, to w ten sposób staje się on także najstarszym z bogów samych, do którego [dąży] wszystko i z którego [powstaje] wszystko, i on także ustanowił odrębnych władców dla żywych i dla umarłych. I jednemu, i drugiemu trzeba więc po kolei oddawać cześć należną i w naszym życiu codziennym naśladować ten ład, który bogowie w to, co istnieje, wprowadzili. Śmierć więc jest spoczynkiem, spoczynkowi zaś noc odpowiada. Z tej przyczyny przystoi nam w nocy dokonywać tego wszystkiego, co do chowania zmarłych się odnosi, zwłaszcza że czynienie czegoś podobnego w ciągu dnia dla różnych powodów powinno być odrzucone. Wtedy bowiem jedni w tej, drudzy w innej sprawie krążą po mieście. Wszędzie pełno jest ludzi spieszących bądź do sądów, bądź na rynek lub z rynku, bądź siedzących przy uprawianym rzemiośle, bądź wreszcie dążących do świątyń dla utwierdzenia się w pokładanej w bogach nadziei. I wtedy właśnie jacyś nieznani ludzie, niosący na noszach trupa, przepychają się przez ten tłum zajętych ważnymi sprawami ludzi, co jest żadną miarą niedopuszczalne. Natykający się bowiem na to doznają bardzo przykrego wrażenia, gdyż jedni uważają to za złą wróżbę, drugim zaś, co szli do świątyni, nie wolno już potem do nich wstąpić nie umywszy się uprzednio: do bogów bowiem, co są sprawcami życia, rozkładowi zaś są całkowicie obcy, niepodobna nawet zbliżyć się po takim widoku. A nie wytknąłem większej jeszcze zmazy przez to, co się dzieje. Cóż to za zmaza większa? Oto bogów siedziby i święte ich obwody stoją wtedy otwarte, ludzie zaś niosący trupa przechodzą tuż przed świątynią, a odgłos ich skarg i jęków ponurych dociera aż do ołtarzy. Czyż nie wiecie, że przede wszystkim jak sprawy dnia i nocy są od siebie oddzielone, tak samo prawdopodobnie...  tak samo jednym jest odebrane, drugim poświęcone. Nie jest prawidłowe ani wdziewanie białej szaty w czasie żałoby, ani składanie umarłych do grobu przy świetle dnia. Znośniejsza jeszcze byłaby czynność powyższa, gdyby nie zawierała uchybienia względem żadnego z bóstw, ostatnie jednak nie uniknie zarzutu uchybienia bogom naraz
wszystkim, bo bóstwom olimpijskim przydziela się to, co do nich nie należy, od bóstw podziemnych (czy  jakkolwiek inaczej władcy i zawiadowcy dusz zwykli się nazywać) odbiera się to samo wbrew sprawiedliwości. Wiem przy tym, że ludzie w sprawach boskich aż do zbytku skrupulatni uważają za słuszne ofiary bogom podziemnym składać w nocy lub w każdym razie po godzinie dziesiątej. Jeżeli więc to właśnie jest lepszy czas dla służby tym bogom, nie wyznaczajmy w żadnym razie innego dla czci umarłych. Dla tych, co ulegają chętnie, te słowa wystarczą, jeśli jednak zdarzy się ktoś taki, że potrzebuje groźby i kary, to niech wie, że spadnie nań kara najcięższa, jeśli przed godziną dziesiątą poważy się opłakiwać i przenosić przez miasto ciało zmarłego. Niech więc to odbywa się po zachodzie i przed wschodem słońca. Dzień natomiast czysty niech będzie poświęcony czynnościom czystym i bogom olimpijskim!

(1) Zarządzenie to wiąże się z polityką Juliana nawrotu do dawnych obyczajów, choć pogrzeby nocne  dawno już wyszły z użycia, zwłaszcza że były przeciwne praktyce chrześcijańskiej.

JULIANA WIELKIEGO "APOSTATY" EDYKT O WYCHOWANIU








Za wychowanie prawidłowe my uważamy nie takie, które ujawnia bogactwo i piękno tkwiącej w języku rytmiki, lecz takie, które daje zdrowe nastawienie umysłu, wyposażonego w rozum oraz trafne mniemanie o tym, co jest dobre i złe, piękne i brzydkie. Kto sam inaczej myśli, inaczej swych uczniów poucza, jest, jak mi się zdaje, jednakowo daleki tak od prawidłowego wychowania, jak i od tego, aby sam stał się człowiekiem pożytecznym. I gdyby ten rozdźwięk między myślą i słowem zdarzał się tylko w rzeczach małego znaczenia, byłby on, co prawda, zły, ale do pewnego stopnia znośny; skoro jednak nawet w rzeczach największej wagi ten czy ów inaczej sam myśli, sprzecznie zaś z tym, co myśli, poucza, to czy nie jest to postępowanie handlarzy i przy tym nie handlarzy uczciwych, lecz najgorszych, co najbardziej ten towar zachwalają, którzy uważają za najlichszy, i za pomocą tych pochwał przyciągają i oszukują tych, na których pragną własną lichotę przerzucić. Wszyscy więc zgłaszający się do nauczania czegokolwiek bądź powinni być ludźmi o charakterze uczciwym i posiadać w swej duszy przekonania nie kłócące się z tym, co czynią oni publicznie. Takimi właśnie w stopniu jeszcze większym powinni być, jak sądzę, ci wszyscy, którzy dla celów literackich z młodzieżą obcują, występując zrazu w roli objaśniaczy autorów dawnych, potem retorów i gramatyków, a zwłaszcza mówców popisowych; ci bowiem na uwieńczenie wszystkiego pragną być nauczycielami nie tylko wymowy, ale i obyczajności oraz tego, co u nich nosi nazwę „filozofii obywatelskiej".  Czy to prawda, czy nie, zagadnieniu temu dajmy na razie pokój. Teraz zaś. pochwalając dążenia tych ludzi do celów tak pięknie zapowiedzianych, pochwaliłbym ich jeszcze goręcej, gdyby tylko nie kłamali i nie pozwalali zrobić im zarzutu, że co innego sami rnają na myśli, a o czym innym uczniów swych pouczają. Co więc [z tego wynika]? Przecież dla Homera i Hezjoda, Herodota i Tukydidesa, Demostenesa, Lysiasa i Izokratesa bogowie byli początkodawcami wszelkiej cywilizacji; czyż ludzie wymienieni nie uważali siebie za święty dar: w oczach jednych Hermesa, w oczach drugich — muz? Jest więc według mnie niedorzecznością, że powyżsi tłumacze ich dzieł odmawiają czci boskiej tym istotom, którym pisarze ci ją składali. A jednak mimo tej niedorzeczności ja nie twierdzę wcale, że powinni oni obcować z młodzieżą dopiero po zmianie swego stanowiska, lecz zostawiam im możność wyboru: nie uczyć tego, co nie uważają oni za pożyteczne — chcąc zaś uczyć, przede wszystkim czynem i swym uczniom dowodzić, że ani Homer, ani inny z autorów, dziś im objaśnianych,... (2) i potępiwszy bezbożność, nierozum i błędność ich o bogach twierdzeń. Ponieważ ludzie ci żyją z objaśniania pism dawnych, za co pobierają płacę, sami przez to się niejako przyznają, że zdolni są do wielce hańbiącego zysku i dla garści pieniędzy zniosą wszystko. Aż do obecnej chwili wiele było przyczyn nieodwiedzania świątyń — i zewsząd grożące niebezpieczeństwo dostarczało usprawiedliwienia skrywającym swe najprawdziwsze bogów pojmowanie. Odkąd jednak bogowie dali nam swobodę, wydaje mi się niewłaściwe, żeby ludzie ci tego o bogach uczyli, czego sami nie uważają za słuszne. Lecz skoro oni uważają za mądrych tych, których są sami tłumaczami i jakby prorokami, to przede wszystkim niech współzawodniczą z nimi w głębokiej czci dla bogów, jeśli natomiast mniemają, że ludzie ci co do istot uchodzących za godne czci najwyższej byli w błędzie, to niech chodzą do kościołów Galilejczyka, aby objaśniać Mateusza i Łukasza... 
Wyście ustanowili prawo, aby nie spożywać mięsa bydląt ofiarnych, ja zaś pragnę, aby — jak Wy byście powiedzieli, ,,na nowo odrodziły się Wasze uszy i język (2)... aby przeciwnie, dane nam było [w ofiarach tych] uczestniczyć zawsze — mnie i każdemu, kto wespół ze mną dobrze myśli i czyni".
W sposób powyższy ustanowione zostaje jedno wspólne prawo dla nauczycieli i profesorów. Uczęszczanie jednak do nich nikomu z młodzieży nie jest wzbronione. Nie jest bowiem ani naturalne, ani rozsądne przed młodzieżą, która nie wie jeszcze, dokąd ma się skierować, zamykać drogę najlepszą, i to z obawy, że wrócą mimo ich woli ku wierzeniom ojczystym.
Co prawda, byłoby może słuszne uzdrawiać i ich także tak, jak się robi z umysłowo chorym, tj. wbrew ich woli, lecz słuszne jest także okazać wyrozumiałość dla wszystkich dotkniętych tą chorobą: należy bowiem, jak myślę, oświecać, nie zaś karać pozbawionych rozumu.


(1) Jest to raczej edykt z 362 r. aniżeli list, choć zapewne rozsyłany był on w formie listu. Wywołał gwałtowną replikę, ze strony pisarzy chrześcijańskich (np. św. Ambrożego, Przeciw Symmachowi, św. Augustyna, Wyznania VIII 5, por. Ammian. Marcell. XXII 10, 7) przeciw Julianowi. Edykt ten był głównym narzędziem walki Juliana z chrześcijaństwem, który spodziewał się, że zamknie nim drogę chrześcijanom do nauki, a tym samym pozbawi możności konkurowania z wyznawcami dawnej wiary.
(2) Luki w tekście spowodowane są opuszczeniem drażliwych miejsc przez kopistów chrześcijańskich.

środa, 23 grudnia 2009

Australijska Partia Seksu protestuje przeciwko cenzurze


Jej przedstawiciele boją się, że testowany system cenzurujący zablokuje dostęp do legalnych stron ze zwykłą pornografią.
Mająca około trzech tysięcy członków Australijska Partia Seksu (ASP) jest zdecydowanie przeciwna rządowym planom wprowadzenia systemu cenzurującego serwisy internetowe. Zdaniem jej przedstawicieli Wielka Rafa Koralowa zablokuje dostęp do około czterech milionów stron internetowych przeznaczonych dla dorosłych. Uważają oni, że w demokratycznym państwie jest to niedopuszczalne.
Testowany od blisko dwóch lat system cenzurujący ma w zamyśle jego twórców uniemożliwić Australijczykom dostęp do stron zawierających treści niebezpieczne bądź nielegalne. Jest on przede wszystkim wymierzony w dziecięcą pornografię. Przeciwnicy tego rozwiązania obawiają się jednak, że Wielka Rafa Koralowa zostanie wykorzystana także w innych celach, m.in. przeciwko "dorosłej" pornografii.

Ustawa, która w przyszłym roku ma trafić do parlamentu w Canberze, przewiduje udzielanie dostawcom internetu wsparcia finansowego na tworzenie dodatkowych systemów filtrujących, których domagać się mogą klienci. Stephen Conroy, minister ds. telekomunikacji w australijskim rządzie, powiedział, że czterej najwięksi dostawcy internetu - Telstra, Optus, iiNet oraz Primus - wsparły projekt nowego prawa.
ZDNet Australia zauważa, że na antypodach już teraz obowiązuje bardzo restrykcyjne prawo w zakresie tego, co można, a czego nie można oglądać w Australii. Dlatego też większość filmów i seriali, zanim trafi na ekrany telewizorów, musi być poddana edycji. To samo może stać się z serwisami internetowymi.
ASP podkreśla także, że wprowadzenie restrykcyjnych przepisów dotyczących serwisów internetowych wymagać będzie ogromnej pracy ze strony rządowych instytucji. Można się bowiem spodziewać, że większość operatorów serwisów internetowych dla dorosłych będzie chciała poddać się ocenie - partia zauważa, że mogą być ich nawet cztery miliony.
Przedstawiciele partii nie boją się porównywać propozycji ich rządu z tym, co czyni Pekin. Także w Państwie Środka głównym motywem wprowadzania ograniczeń jest ochrona młodego pokolenia przed niewłaściwymi dla nich treściami.



Nie wiem, jaki jest sens tworzenia Partii Seksu, ale tak samo jak tej "partii" nie podoba mi się wszelka cenzura rządowa. Dlatego w tym względzie popieram protest. Jak widać rząd australijski stawia się w roli mądrzejszego i pana także sumienia każdego z obywateli, ingerując w jego życie prywatne i ograniczając wolność - także w Internecie! 



wtorek, 22 grudnia 2009

Postulat SLD rozdziału Państwa i Kościoła

Zakaz zaproszeń dla duchownych na uroczystości państwowe i niewysyłanie urzędników publicznych na obchody świąt kościelnych - to propozycje polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej. O opracowywanym właśnie programie odcięcia wpływów Kościoła od państwa czytamy w "Newsweeku". Plan deklerykalizacji Polski ma zostać zaprezentowany podczas grudniowej konwencji programowej SLD.

- Nie chodzi nam o walkę z duchownymi, ale o respektowanie konstytucyjnej zasady świeckości państwa. Nie może być tak, że na każde otwarcie miejskiej pływalni przychodzi ksiądz z kropidłem - przekonuje Tomasz Kalita, rzecznik SLD.
By oddzielić to, co świeckie, od tego, co boskie, lewica chce także likwidacji Komisji Majątkowej oraz ograniczenia budżetu Funduszu Kościelnego, z którego m.in. opłacane są składki na ZUS za księży. Politycy Sojuszu będą się też domagać wprowadzenia podatku od wiary oraz przedstawią projekt ustawy usuwającej symbole religijne z budynków publicznych.

newsweek.pl
 
 
Szkoda, że kiedy rządziło SLD jakoś tego nie potrafiło przeprowadzić!  Widoczniej łatwiej mieć rozmaite postulaty niż wprowadzać je w życie.
Jak wiadomo Polska jest lennem, kolonią Watykanu, od 966 r. Renesansowa idea  Kościoła Narodowego upadła, bo nie miał kto tego w Polsce przeprowadzić. Warto zauważyć, że kiedy Anglia za sprawą Henryka VIII wyzwoliła się w XVI w. spod władzy kleru katolickiego, Polska popadała w coraz większą od niego zależność. Ale każda idea ma swoje konsekwencje. Antykatolicka Anglia zbudowała mocarstwo światowe. A katolicka Polska...? Zwycięstwo katolicyzmu, jak uczy historia, jest pierwszym sygnałem i pierwszą przyczyną upadku narodów i państw. Zaledwie po 80 latach, czyli po schrystianizowaniu, tj. skatoliczeniu trzech pokoleń Rzymian upadło Wieczne Miasto - Rzym; upadek Polski również nastąpił po ok. 100 latach od zwycięstwa reakcji katolickiej na naszych ziemiach, konsekwencją której była słabość i w jej następstwie rozbiory terytorium I Rzeczypospolitej. Polska nadal jest, tyle że wciąż kurczącą się, kolonią Państwa Kościelnego. Recydywę saską obserwujemy u nas od 1989 r. Państwo bowiem ściśle współdziała z Kościołem katolickim, rozdział Kościoła od Państwa jest w Polsce całkowicie niezrozumiały i uważany za antypolski, bo polskość całkowicie identyfikuje się z katolicyzmem i  wciąż nie istnieje poza nim. Tak naprawdę tylko język - poza wyglądem -  odróżnia nas od Meksykanina czy Ekwadorczyka. Duchowo Polak ma być chrześcijaninem, tak jak oni, czyli zjudaizowanym ex-poganinem, chociaż miał kiedyś swój własny, niepowtarzalny świat duchowy.  
A co będzie następstwem tej saskiej recydywy? Możemy się łatwo domyślić, bo Polonia Semper Fidelis, choćby miało nie być i Państwa Polskiego, jak to w przeszłości bywało. Zresztą po co Polakom-katolikom własne Państwo, skoro mają swój Kościół i ojczyznę wieczną na "tamtym świecie"? 

Julian Tuwim - kto to jest poganin?






Poganin: szaleniec, który ośmiela się czcić to, co widzi i czego może dotknąć.

Kto to jest niewierny? Niewierny - w Rzymie ten, kto nie wyznaje wiary w Chrystusa; w Konstantynopolu - ten, kto ją wyznaje. A duchowny? Duchowny: człowiek, który dba o nasze życie poza grobem i w ten sposób zarabia na własne życie doczesne.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Dionizos i Nietzsche





by_iizzard



Powiedział kiedyś: "Niekiedy lubię człowieka (...) uważam człowieka za zwierzę przyjemne, dzielne, pełne inwencji, które na Ziemi nie ma sobie równego, radzi sobie nawet we wszystkich labiryntach. Jestem dla niego dobry: często rozmyślam o tym, jak mogę mu jeszcze pomóc w rozwoju i uczynić go silniejszym, głębszym i bardziej złym, niż jest obecnie". - "Silniejszym, głębszym i bardziej złym?" zapytałem przerażony. "Tak, powtórzył, silniejszym, głębszym i bardziej złym; a także piękniejszym" - i uśmiechał się przy tym ten bóg-kusiciel swoim halkiońskim uśmiechem, jak gdyby właśnie powiedział czarujący komplement.

Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną!

Bawi mnie to, jak polscy katolicy odwołują się do tego przykazania. Nie wiedzą lub też nie chcą wiedzieć, że jest to przykazanie żywcem wyjęte z żydowskiego dekalogu. Dekalogu, który funkcjonuje od pradawnych czasów, od  kiedy żydzi mają swojego boga plemiennego Jahwe (nie użyję słowa bożka, jak lubią to robić wyznawcy wszelkich "objawionych " religii w stosunku do religii politeistycznych, "pogańskich"). Jahwe jest dziś henoteistycznym bóstwem żydów zaadoptowanym przez chrześcijan jako Bóg Ojciec. A co do obcości, to przecież żydowski bóg jest bogiem dla naszych przodków obcym. To tak jakby w miejsce ojca przyszedł ojczym i zakazał nazywać naszego  biologicznego ojca takim określeniem jak "tato", "ojcze", i sam uzurpował sobie prawo do tego miana! Tak jest z chrześcijaństwem właśnie, które dla pogan było zupełnie nową, obcą i przybraną - w ramach przymusowego, politycznego prozelityzmu - religią. W Rzymie w IV w., a  na ziemiach polskich w wieku X. Nasi przodkowie nie mieli wyboru - odtąd na ojczyma i macochę musimy mówić (ale czy wszyscy?): ojcze i matko. Prawdziwi rodzice zostali zabici i zapomniani (?). Niemal wszelki ślad po nich zaginął. A jeśli ktoś chciałby ich poznać, usłyszy: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną! Inaczej mówiąc - to my jesteśmy twoimi prawdziwymi rodzicami... To ja jestem twoim prawdziwym ojcem od samego początku, od twojego narodzenia! Nie waż się nawet wypowiadać imienia tego "bałwana" i oddawać mu cześć i pokłony! 
Ile w tym prawdy? Niech każdy sam sobie rozważy.

niedziela, 20 grudnia 2009

Ks. Trytek marzy o "wspaniałych czasach", dlatego Trytek i jemu podobni dla lwa!





Ks. Rafał Trytek znany jest także z niechęci do homoseksualizmu. Dał temu wyraz 26 kwietnia 2008 roku w Krakowie biorąc udział w manifestacji przeciwko zorganizowanemu tego dnia Marszowi Tolerancji. Homoseksualizm nie jest według niego czymś wrodzonym, a homoseksualiści "gwałcą" prawo naturalne[9]. Stwierdził, że: "policja powinna chronić rynek przed marszem pedałów i innych zboczeńców". Ks. dodał też, że: "jeszcze w średniowieczu ludzi o takich skłonnościach palono na stosach, [...] może powrócimy do tych wspaniałych czasów jeszcze i tych ludzi będzie się palić na stosach".






A może dożywamy właśnie takich "wspaniałych czasów" znanych już z przeszłości?





Jak pisze ks. Mariusz Rosik w Tygodniku Katolickim Niedziela "Lwy zjadają kanibalów":
Żyjący na przełomie drugiego i trzeciego stulecia teolog o zacięciu apologetycznym Tertulian drapieżnym pazurem szarpał oponentów chrześcijaństwa. W dziele „Apologetyk” pisał: „Jeżeli Tyber sięga murów, a Nil nie nawadnia pól, jeżeli niebo jest nieruchome, a ziemia drży, jeżeli panuje głód czy zaraza, rozlega się krzyk: «Chrześcijanie dla lwa!». Co, wszyscy dla jednego lwa?”. Za czasów Tertuliana chrześcijanie oskarżani byli o to, że są kanibalami, bo przecież Chrystus wzywał, by spożywać Jego Ciało. Nazwani byli ateistami, gdyż nie mieli w swych świątyniach posągów bóstw. Oskarżano ich o kazirodztwo, bo mówili, że kochają braci i siostry. A wachlarz kar za te i podobne przestępstwa był nader szeroki. Kamienie lecące na Szczepana, ciała rozpięte na krzyżach po Neronowym pożarze, akcenty zoologiczne w Koloseum czy łatwo palące się stosy – to tylko kilka przykładów z początków chrześcijaństwa. A dziś? Podpalenia chrześcijańskich domów w Sirsapanga w Indiach, zamachy zorganizowane przez hinduistycznych przywódców w Orisie, wprawne maczety w kościele w Pannala na Sri Lance, aresztowania za posiadanie Biblii w Iranie… "


Bo kim są chrześcijanie?


„Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza skazany został na śmierć przez prokuratora Poncjusza Pilatusa; a przytłumiony na razie zgubny zabobon znowu wybuchnął, nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy, dokąd wszystko co potworne albo sromotne zewsząd napływa i licznych znajduje zwolenników” — jak pisał Tacyt.
Na początku II w. Tacyt odnotował (Ann. XV 44), że za panowania Tyberiusza założyciel religii chrześcijańskiej został skazany na śmierć przez namiestnika Judei Pontiusa Pilatusa. Dla tego Rzymianina chrześcijanie to wyznawcy odrażającego, przywleczonego ze wschodu, żydowskiego zabobonu (superstitio), których cechuje „nienawiść do rodzaju ludzkiego” (odium humani generis), dlatego należy ich zbijać. Jezus jest dla niego skazanym wyrokiem rzymskiego namiestnika twórcą owego zabobonu. 
Trytku, jak widzisz, chrześcijaństwo jest tylko tworem ludzkim i na ziemi istnieje zaledwie 2000 lat. A jeśli mówisz o dawnych, wspaniałych czasach, nie zapominaj, że ty w tych czasach byłbyś skazany na ukrzyżowanie lub pożarcie przez lwa. Dodajmy - zapewne bardziej ludzkiego niż ty sam z tą twoją chorą nienawiścią! Tacyt faktycznie miał rację, pisząc tak o tym żydowskim zabobonie, którego i ty jesteś gorliwym wyznawcą. W tobie skupia się ta prawda, że nic się wyznawcy tego judejskiego zabobonu nie zmienili, bo NIENAWIŚĆ do ludzi innych i inaczej myślących w was pozostała. Dlatego wielce pobożnym będzie zawołanie: "Trytek i jemu podobni dla lwa!". Ludzie bowiem, którzy domagają się eksterminacji innych, zasługują na podobny los.  

Dlaczego 25 grudnia?

Nie wiemy, którego dnia narodził się Jezus Chrystus. Dlaczego Kościół katolicki obchodzi ten dzień właśnie 25 grudnia, pomimo że nie ma to nic wspólnego z biblijnym przekazem?


Katolicyzm zanim stał się religią państwową Imperium Romanum przeszedł zadziwiającą ewolucję, która w dużym stopniu zmazała jego pierwotne, ewangeliczne oblicze. Walka z istniejącymi systemami wierzeń religijnych, a także ze strukturami państwa rzymskiego spowodowała to, że chrześcijaństwo, a ściślej katolicyzm wchłonął wiele elementów obcych, pogańskich, nie mających nic wspólnego z duchem ewangelii. Kościół katolicki zapożyczył niemal wszystko od tego z czym walczył: strukturę organizacyjną przejął od znienawidzonego Antychrysta, tj. państwa rzymskiego; tytuł (pontifex maximus) najwyższego kapłana, który nosili dotąd rzymscy imperatorzy (zrzekli się go katoliccy następcy Augusta, aby nie mieć nic wspólnego z pogaństwem!), jak na ironię przyjęli katoliccy biskupi Rzymu… Okazuje się, że nawet dzień narodzin postaci centralnej dla całego chrześcijaństwa — Jezusa Chrystusa — zapożyczono od konkurencyjnej religii!

Katolicyzm nie wygrał łatwo wojny o panowanie wśród mrowia różnych wyznań światowego Imperium Romanum; miał wielu rywali, religii i kultów, które mogły wygrać z nim walkę o rząd dusz. Już sam kult Herkulesa cieszył się ogromną popularnością do końca świata antycznego. Według niektórych historyków starożytności, jak np. Marcela Simona, był on najpoważniejszym rywalem chrześcijaństwa. Filozoficzno-moralna (stoicka) interpretacja kultu Herkulesa uczyniła z herosa-boga wzór dobrego władcy (jego kult odgrywał ważną rolę za panowania dynastii Antoninów, m.in. Marka Aurelisza). Przez warstwy niższe Herkules był traktowany jako obrońca sprawiedliwości, który poskromił złych, a ocalił dobrych. Czczono go jako bezinteresownego mściciela krzywd i jako herosa niosącego pomoc biednym. Triumf Herkulesa nad śmiercią był inspiracją m.in. dla sztuki; uwidocznił się np. w rzymskich sarkofagach, które były wzorem artystycznym także dla chrześcijan.

Nie mniej groźnym, a w opinii wielu historyków późnego antyku najgroźniejszym rywalem chrześcijaństwa był mitraizm, uznawany za właściwego Antychrysta III i IV wieku, jak powiedział jeden z badaczy tamtego okresu. Niewiele też brakowało, a Antychryst ten wygrałby walkę o rząd dusz z chrześcijaństwem!


Mitraizm narodził się w Persji, ale znacznie różnił się od innych religii orientalnych. Sam Mitra ani nie umarł, ani nie zmartwychwstał, jak Attys, Ozyrys czy Chrystus. Ale podobnie jak Chrystus nigdy nie miał kobiety. Był czysto męskim bóstwem, a do jego kultu nigdy nie były dopuszczane kobiety. W panteonie irańskim pełnił rolę pomocnika boga dobra, Ahuramazdy. Był bogiem światła, prawa, wierności, przysięgi, układu. Rzymianie poznali go jako boga światłości i słońca, utożsamili z solarnym bogiem — Słońcem Niezwyciężonym (Sol Invictus); wierzyli, że narodził się ze skały w dniu 25 grudnia i wychował wśród pasterzy. Kult Mitry był niezwykle popularny w armii rzymskiej, a to z uwagi na jego męski charakter, a także męskie atrybuty i cnoty samego Mitry, jak męstwo, lojalność, braterstwo, wierność przysiędze. Mitraizm wymagał od wiernych surowego przestrzegania zasad moralnych. W przeciwieństwie do chrześcijaństwa, które głosiło, aby nie sprzeciwiać się złu, do rangi religijnego obowiązku była podniesiona w mitraizmie walka ze złem i czynienie dobra na świecie. Podobnie jak w religii chrześcijańskiej i wyznawców Mitry czekała kara za złe uczynki w życiu pozagrobowym. Poza wojskiem mitraizm wyznawały także inne grupy społeczne, a zwłaszcza niewolnicy i kupcy. Stopniowo kult tego perskiego boga przedostawał się do Italii. Początkowo podobnie jak chrześcijaństwo i mitraizm był religią ludzi prostych, szerzył się wśród mas ludowych, a od końca II wieku także wśród arystokracji i na dworze cesarskim, nie wyłączając rzymskich cesarzy (wyznawcą mitraizmu był np. syn Marka Aureliusza, cesarz Kommodus).

Szczyt popularności mitraizm osiągnął w III w., kiedy to właśnie utożsamiano Mitrę ze Słońcem Niezwyciężonym (Sol Invictus), od którego przejęto i datę narodzin samego Mitry — 25 grudnia.

Teraz pojawia się pytanie: jak to się stało, że 25 grudnia uznano także za dzień narodzin Jezusa Chrystusa? Dla pierwszych chrześcijan data narodzin Chrystusa nie była aż tak bardzo istotna, najważniejsze było to, że Zbawiciel umarł i zmartwychwstał, obiecując tym, którzy w niego uwierzą życie wieczne. Z czasem dopiero coraz większe znaczenie dla wyznawców Chrystusa, a zwłaszcza dla kapłanów, miały szczegóły z jego życiorysu, jak np. dzień narodzin, które pozwoliłyby ustalić kalendarz świąt. Tymczasem ewangeliści nie przekazali żadnej wskazówki co do dnia narodzin „Zbawiciela świata". Stąd nie może nas dziwić to, że pojawiły się różne propozycje, jak 18 lub 19 kwietnia, 29 marca czy 17 listopada. Jeszcze żyjący na przełomie II i III wieku jeden z najwybitniejszych pisarzy chrześcijańskich tamtych czasów, Klemens Aleksandryjski, nie wiedział, której z tych dat należy przyznać pierwszeństwo. Ostatecznie wybór padł na 25 grudnia, który to dzień był oficjalnym pogańskim świętem narodzin Mitry — Słońca Niezwyciężonego (w dniu tym przypadało zimowe przesilenie Słońca) — w kultach solarnych bardzo uroczyście obchodzonym. Katolicy widząc w mitraizmie i kulcie Słońca Niezwyciężonego — lansowanego przez cesarza Aureliana (270-275) na oficjalnego, najwyższego boga Imperium Romanum — śmiertelne niebezpieczeństwo dla Kościoła, wybrali ten właśnie dzień także dniem narodzin Jezusa Chrystusa.


Kult Słońca był ostatnim tak ważnym kultem późnego antyku, który mógł zagrozić chrześcijaństwu i Kościołowi. Naturalistyczna religia Rzymu oparta była na kulcie sił przyrody ubóstwiała także Słońce, jak to miało miejsce w starożytnym Egipcie (nie była jednak aż tak rewolucyjna, by wprowadzić kult jednego tylko Boga). Konstantyn Wielki uważany za pierwszego chrześcijańskiego cesarza Imperium Rzymskiego sam był zdeklarowanym czcicielem Słońca. Bardzo wolno stawał się wyznawcą Chrystusa (nigdy zresztą nie zrezygnował z tytułu najwyższego kapłana kultów politeistycznych), którego w końcu utożsamił ze Słońcem Niezwyciężonym. Zresztą to samo czynili chrześcijanie, alegorycznie nazywając Chrystusa — Sol Iustitiae — Słońcem Sprawiedliwości, które zatriumfowało nad nocą, tj. śmiercią. Tak jak 25 grudnia, kiedy to Słońce triumfuje nad nocą.