Obserwatorzy

niedziela, 21 grudnia 2008

Timothy Jay Alexander

Timothy Jay Alexander jest promotorem hellenizmu w USA. Napisał trzy książki o współczenym hellenizmie. Z pochodzenia jest... Polakiem, bowiem dziadek ze strony jego matki pochodził z Polski (przybył do USA w latach 20. przed Wielkim Kryzysem). Na forum Hellenismos.us Timothy Jay Alexander zamieścił m.in. post dotyczący Hermesa:
http://hellenismos.us/f/YaBB.pl?num=1228997629

HERMES
Hermes God of Travelers, Merchants, and Athletes Giver of Good Things,Glad Hearted,Imparting Joy,The Luck Bringer.Overseeing Pastures and Shepherds, Keeper of the Flocks,Protector of Property, Keen-Sighted God. Messenger of the Gods,The Interpretor, Conveyor of Souls, Immortal Guide.This thread is for people to ask questions about Hermes, and give answers by sharing facts, opinions, and personal experiences.Traditional offerings include coins, incense (frankincense among others), honey, wine, cakes, olive oil... ginger and strawberries are good. In ancient times people would leave gifts of food, money, and clothing at herms, phallic shaped stone pillars. Travelers would then take these gifts to help them on their way... and so, the gift to Hermes becomes a gift from Hermes. I have adapted this by creating an offering jar that I add coins into. When the jar is full I add a note stating, "This is a gift from Hermes, the Luck Bringer. He presents this to you, and asks that you share it with others. You will continue to receive the Gods' favor for as long as you pass it forward." I then place the gift close to a crossroad, a shopping center parking lot or other some such place, and trust the God will gift the person of his choosing.
Może i u nas w Polsce przyjmie się taki hermaion?

Katolicyzm a polski charakter narodowy

„...o danym człowieku czy o narodzie chcemy przede wszystkim wiedzieć - jakiej jest religii. (...) Odpowiedź na to pytanie odsłania nam istotę historii jednostki względem ludzi składających się na dany naród.”
Tomasz Carlyle

O tym, że katolicyzm ma wpływ na życie społeczne, polityczne i duchowe poszczególnych jednostek i narodów, nie trzeba chyba nikogo przekonywać.

O tym, że ten wpływ nie zawsze musi być pozytywny - to już może budzić poważne wątpliwości. Zwłaszcza w społeczeństwie na wskroś katolickim - takim jak nasze. Krytyka wartości absolutnych, wchodzących w skład ideologii grupy (narodu) przez członków tejże grupy, jest rzeczą niemal niemożliwą. Na taki obiektywizm mogą się zdobyć tylko nieliczne „wolne duchy”. Na szczęście takich krytyków w Polsce nie brakowało i nie brakuje. Jednym z nich jest z pewnością Janusz Korwin-Mikke, który bezlitośnie obnaża „kobiece”- najwyższe wartości duchowe większości Polaków. W jednym ze swych felietonów napisał kiedyś: „Kościół polski modli się głównie do Kobiety - ale też i wartości, o które każe się modlić Polakowi, są wartościami kobiecymi: spokój, pokój, bezpieczeństwo, wolność od głodu...”". (Notabene nieprzypadkowo jeden z kandydatów - popieranych przez Kościół - na najwyższy urząd w państwie wystąpił z naczelnym hasłem – „bezpieczeństwo”). W języku politycznym prawicy nazywa się te wartości po prostu - lewicowymi.

Problem Krzyżactwa

Mógłby ktoś powiedzieć. No dobrze, a Krzyżacy? Przecież był to Zakon pod wezwaniem Kobiety - Najświętszej Maryi Panny! Byli oni katolikami i wyznawcami Maryi, a więc i modlili się do kobiety – nawet tej samej kobiety, co rycerstwo polskie.
Ale jednak mimo wszystko mieli zupełnie inną „duszę zbiorową” niż Polacy. Ksiądz Michał Poradowski napisał kiedyś bardzo ciekawą książkę pt. "Palimpsest", gdzie stwierdził bez ogródek, że ideały pogańskie funkcjonują w świecie nadal. Są wyryte w duszy każdego chrześcijanina, jego instynktach. Ideał chrześcijański w przeciwieństwie do pogańskiego jest wbrew pozorom bardzo młody, bo liczy sobie zaledwie 2000 lat; podczas gdy dzieje człowieka cywilizowanego przez pogańskie instytucje sięga kilkudziesięciu tysiącleci! Tak więc niczym na palimpseście - ten pierwotny tekst jest tym bardziej widoczny, im bardziej zanika tekst (chrześcijaństwa) nałożony później.
„Nie ma więc zagadkowości w zjawisku krzyżactwa - pisze w „Zagadnieniu totalizmu” Jan Stachniuk. Instynkty i burzliwe namiętności z natury swej zwrócone do świata i doczesności, wrosły w aparat służący poszerzeniu i utrzymaniu wiary chrystusowej". Do tego jeszcze „aparat” jako żywo przypominający - jak najbardziej pogańskie! - związki germańskie. Wystarczy wspomnieć duńskich Jomsborczyków, czyli wikingów z Jomsborga; zorganizowanych bliźniaczo podobnie do Krzyżaków (punkt siódmy tego związku rycerzy-grabieżców, głosił iż „kobiet nie wolno przyjmować do drużyny po wieczne czasy. Jomsborczycy mają wieść życie bezżenne” - grabić, palić, mordować - tyle że w przeciwieństwie do Krzyżaków – bez odwoływania się do Maryi - matki Chrystusa)! Notabene Stachniuk nazywał to „perwersyjnym instrumentalizmem chrześcijaństwa”, tj. wykorzystywanie pogaństwa (m.in. pogańskich z ducha instytucji) do utwierdzenia chrześcijaństwa. Moim zdaniem równie dobrze może być a rebours: czyli perwersyjny instrumentalizm duchowych pogan wykorzystujących chrześcijańskie ideały dla utwierdzenia swojej ziemskiej, czyli pogańskiej z ducha, żądzy mocy i panowania (tak było w przypadku Krzyżaków, a także innych Niemców spod znaku m.in. Henryka Lwa).
Tak więc sposób życia „bogobojnych” Krzyżaków niewiele się też różnił od wikińskiego - grabiono, palono, mordowano, tyle że w imię Chrystusa i jego matki (i całkowicie instrumentalne wykorzystywano ideały religii chrystusowej). A kto istotnie przejmował się ideałem Chrystusowym? Tutaj kłania się wyraziciel polskiego ideału politycznego – w dużej mierze na Chrystusowym ideale miłości bliźniego opartego – nasz rodak Paweł Włodkowic...
Warto też przypomnieć, że metrykalnymi katolikami byli także Adolf Hitler, Henryk Himmler oraz Józef Goebbels. Pytanie tylko: jaki był ich stosunek w dorosłym życiu (w młodości np. Himmler ślubował dozgonną wierność Kościołowi; a Hitler przez całe swoje życie nie zerwał formalnie z Kościołem, uczestniczył nawet we mszy św. za duszę Marszałka Piłsudskiego) do katolickiego ideału, w jakim ich wychowywano? Czy ten ideał miał stale wpływ na ich życie codzienne, ideały polityczne i cele ostateczne? Jeśli nie - to należy szukać idei, która miała rzeczywisty wpływ na ich życie i zaważyła nie tylko na ich jednostkowym losie, ale i dziejach całego kontynentu i świata. Czy była ona katolicka i z duchem tej religii zgodna? Z pewnością nie był to katolicyzm, ale nacjonalistyczny socjalizm, rasizm, idea narodu wybranego do panowania nad innymi (zapożyczona z judaizmu), oraz nietzscheańska idea nadczłowieka „poza dobrem i złem”.

Katolicyzm a polskie ideały polityczne

Truizmem jest twierdzenie, że katolicyzm miał i ma wpływ na nasze ideały polityczne, co najmniej od XV wieku (np. wspomniany wcześniej Paweł Włodkowic). Czyż nie tylko w narodzie idealizującym ponad wszystko personę ludzką i jej osobiste cele - z naczelnym postulatem zbawienia indywidualnej duszy, choćby poza społeczeństwem, a przy tym pozbawionym silnej władzy monarszej, mogło się pojawić coś takiego jak liberum veto? Polak z natury swej brzydzi się ustrojem nie uwzględniającym praw i wolności jednostki (u nas niestety przeradzającej się w samowolę, anarchię i warcholstwo), będących od wieków kamieniem węgielnym polityki polskiej, choćby z uszczerbkiem dla praw całego społeczeństwa - narodu i państwa. Taką też instytucją było u nas liberum veto. Inaczej mówiąc jest to idea kultu wolności i godności człowieka wyizolowanego ze społeczeństwa — w imię obrony przed tym właśnie społeczeństwem. I jest to idea stricte katolicka (w Polsce przybrała ona swoistą postać i wyrażała się w obronie praw i prerogatyw wolnego szlachcica przed zakusami większości „narodu szlacheckiego”).
Dlaczego jednak do dziś nie próbujemy doszukać się duchowych korzeni tej prawdziwie zabobonnej wiary szlachty polskiej w konieczność istnienia owej, zgubnej przecież dla państwa i społeczeństwa polskiego, instytucji?
Dzieje upadku naszego państwa — Rzeczypospolitej szlacheckiej (samorządnego państwa opartego wyłącznie na „narodzie szlacheckim") — nie są też niestety najlepszym przykładem dla doktrynerskiej teorii o bezwzględnej wyższości katolicyzmu i cywilizacji kościelno-łacińskiej nad innymi religiami i cywilizacjami. Bo kiedy sąsiadujące z nami oświecone monarchie na wschodzie, zachodzie czy południu skutecznie troszczyły się o oświatę i dobrobyt swych poddanych, u nas, w zdegradowanej i biednej łacińskiej Polsce, ciemna, fanatyczna i zapijaczona szlachta katolicka leczyła kaca i schorowane z obżarstwa żołądki w oparach kościelnych kadzideł; gardłowała na sejmikach najgłośniej w trosce o swe własne przywileje; bezgranicznie lekceważyła „malowanego króla"; zrywała przeciągające się sejmy, hołdując niezmiennie tej „prawdzie", którą wpoiła jej skutecznie „matka najdroższa, św. Kościół katolicki" — o nadrzędnej wartości osoby ludzkiej ponad państwo i społeczeństwo do boskiej godności wyniesionej, bo na obraz i podobieństwo Boga samego, w „Trójcy jedynej prawdziwego”, stworzonej.
Tylko w tym kontekście możemy dociec przyczyn „polskiej anarchii" i zrozumieć, skąd wzięła się owa zadziwiająca dezynwoltura, z jaką szlachta polska przefrymarczyła doczesną ojczyznę, zgadzając się z księdzem Skargą przynajmniej w jednym, że „pierwej wiecznej ojczyzny nabywać niż doczesnej (...) jeśli zginie doczesna, przy wiecznej się ostoim”. — Nic przecież strasznego się nie stało - zdaje się pocieszać po ostatnim rozbiorze Rzeczypospolitej cny Sarmata. — Cóż, że państwa już nie ma. Jest przecież Kościół święty i „prawdziwa wiara" (katolicka) w narodzie. Pojawia się też opatrznościowa wprost okazja do ewangelizacji i nawrócenia na „prawdziwą wiarę" (katolicyzm) bezbożnych Prusaków i Moskali! Tak pewnie i Bóg chciał, niech się więc dzieje wola Boża!
Po utracie własnego państwa – znowu pod natchnieniem katolickiego ideału romantycy nasi wpadli na „prawdziwie wielką ideę” - Polski jako Chrystusa narodów. Nie potrzebujemy tutaj się rozwodzić nad jej znaczeniem dla wielu pokoleń Polaków. Miała ona nam zrekompensować to wszystko, czego nie mieliśmy, a miały inne narody europejskie, ale które to jednak my mieliśmy uczyć, jak wyglądać powinna „prawdziwie chrześcijańska cywilizacja”.

Gdzie szukać winowajcy?

Polacy są narodem biernym (stąd i „kobiecym”). Taką opinię wyrażają często krytycy polskiego charakteru narodowego. Przy czym winowajcę tego stanu rzeczy upatrują najczęściej w... stosunkach społecznych, jakie panowały w dawnej Rzeczypospolitej. Nie zastanawiają się przy tym: czy owe stosunki społeczne nie były pochodną charakteru polskiego? Czy pewne cechy (nazywamy je tutaj umownie kobiecymi) charakterologiczne nie implikują takich, a nie innych rozwiązań – nie tylko w sferze moralno-etycznej – ale i społeczno-politycznej?
Jeżeli więc przyjmiemy, że ustrój społeczno-polityczny jest pochodną naszego charakteru, to gdzie należy szukać winowajcy? Tego czynnika, który ukonstytuował nasz charakter: w biologii (rasie), położeniu geograficznym, klimacie, czy systemie światopoglądowym - religii.
Zacznijmy od pierwszego czynnika - rasy. Gdyby przyjąć, iż czynnik rasowy ma wpływ na polski charakter narodowy, trzeba by uwierzyć, iż istnieje coś takiego jak „rasa polska” - odrębny rasowy typ polski. Już Dmowski w swych „Myślach nowoczesnego Polaka” zwrócił uwagę na to, że Prusacy to „potomkowie wspólnych nam przodków lub bliskich ich krewniaków”, a także „w ogromnej liczbie czystej krwi Polaków”. I ten sam „materiał” - tylko poddany innym wpływom – „innej szkole państwowej, dał tak silny, żywotny, tak czynny politycznie naród, że zdołał on zorganizować całe Niemcy”.
Musimy więc przyjąć, że bajdurzenie (zwłaszcza w Niemczech) o niższości rasowej Polaków nie wytrzymuje żadnej krytyki (według szacunków antropologa prof. Czekanowskiego w Polsce międzywojennej było więcej nordyków niż w całych Niemczech - z Austrią włącznie!).
Kolejne czynniki: warunki geofizyczne (wraz z położeniem) i klimat. Też właściwie nie decydują, choć mają pewne znaczenie. Są przecież narody, żyjące w takich samych warunkach geofizycznych i klimacie, a pomimo to ich charakter, przebieg ich historii, jest całkowicie inny. Prusy Książęce na przykład miały jeszcze gorsze położenie geopolityczne aniżeli I Rzeczpospolita, a pomimo to potrafiły nie tylko „wybić się na niepodległość” (jak to się u nas mówi), ale i stworzyć mocarstwo, które w XIX w. zjednoczyło całe Niemcy. Finowie z kolei byli wtłoczeni pomiędzy ekspansywną niegdyś Szwecję i Rosję (ich sytuacja polityczna była bliźniaczo podobna do polskiej), a mimo to ich charakter jest zupełnie inny aniżeli polski i diametralnie inna historia (całkowity brak tradycji walki narodowowyzwoleńczej).
Często się mówi też o szlachcie polskiej, niemiłosiernie uciskającej chłopów, jako tej warstwie społecznej, która spowodowała upadek polityczny państwa polskiego; jako też o ustroju gospodarczym - pańszczyźnianym. Warto zwrócić uwagę na to, że nie mniejszy ucisk pańszczyźniany był w innych państwach szlacheckich, jak Prusy, Austria czy Rosja. Nie miało to jednak wpływu na upadek polityczny tych państw!
Żaden więc z tych wymienionych powyżej czynników nie mógł konstytuować naszego charakteru, choć niewątpliwie wyciskał na nim jakieś piętno. Warto więc zastanowić się nad tym, czy aby nasz charakter narodowy nie jest ukształtowany przez pewne czynniki duchowe.
Od brzemiennej w skutki chrystianizacji Europy tożsamość Europejczyka miał konstytuować wyłącznie katolicyzm (dopiero reformacja z XVI wieku, która była właściwie rejudaizacją chrześcijaństwa i powrotem do wartości moralnych przedchrystusowych, bo starotestamentowych, zmieniła to na dobre). Ale w naszym kraju — podobnie jak we Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, częściowo Francji, Irlandii — pomimo reformacji — nadal katolicyzm konstytuuje naszą tożsamość narodową. Jak niewiele i dziś potrzeba, by z Polaka szybko przedzierzgnąć się w Hiszpana czy Włocha i vice versa! Wystarczy właściwie zmienić język, nasiąknąć nieco innymi obyczajami, i mamy w pełni udaną naturalizację. O wiele trudniej byłoby wykonać ten sam zabieg — co za paradoks! — z Polakiem-Słowianinem jakby nie było — oraz przedstawicielem innego słowiańskiego narodu na wschodzie czy południu (Rosjaninem lub Serbem). Tutaj mamy różnicę religii, która decyduje niemal o wszystkim, pomimo dużego podobieństwa języka. Religia chrześcijańska, tyle że w całkiem różnych obrządkach, sprawiła, że dziś Polakowi cywilizacyjnie i mentalnie jest o wiele dalej do innych Słowian, z którymi przecież genetycznie jesteśmy spokrewnieni, niż np. do mieszkańców „zielonej wyspy” na zachodnich krańcach Europy — Irlandczyków, Portugalczyków, czy Hiszpanów.
Zwolennicy teorii biologicznych mówią o „złych genach polskich”. Jednak te same geny nie przeszkadzają Polakowi, w zupełnie innym środowisku, zagranicą, być męskim, zaradnym, pracowitym. Być karniejszym, pracować lepiej niż w Polsce, gdzie się raczej „odwala pańszczyznę”, niż faktycznie pracuje. Czego najlepszym dowodem jest nasza mniejsza wydajność czasu pracy niż zagranicą. Widocznie pod inną szerokością geograficzną, w innym klimacie i środowisku społecznym – wśród bardziej męskich narodów – Polak przechodzi jakąś zadziwiającą transformację genetyczną.

Możemy też ubolewać, że „nie mamy w swojej tradycji okresu monarchii absolutnej”, czego tak bardzo pragnął np. ks. Piotr Skarga. Te same „mankamenty” dotyczą jednak i Szwajcarów, o których trudno powiedzieć, żeby byli narodem biernym i kobiecym. Ich państwo – demokratyczna republika federacyjna – może być tylko wzorem dla innych. Co więcej „brak samodzielnej, niezależnej, rzeczywistej głowy państwa (ojca narodu) z prawdziwego zdarzenia” ich jakoś nie zdemoralizował - tak jak nas. Podobnie jak nie demoralizował i innych narodów, które doskonale od wieków funkcjonują jako republiki. „Ojciec narodu” czy też „wielki brat” - to powinien chyba wiedzieć każdy prawicowiec - nie jest lekarstwem na wszystkie bolączki. Gdyby tak było, to Hiszpanie „wychowani” przez takiego „ojca narodu”, jak np. Filip II, nie wykazywaliby aż takiego podobieństwa do „niewychowanych” Polaków, w tym beztroskim podejściu do pracy na przykład. Wytężona praca, i dbałość o wykonywane w jej trakcie dzieło, dla Hiszpanów (jakoż Włochów, Portugalczyków i innych katolickich narodów) jest smutną koniecznością (karą za grzech pierworodny!). My, i oni wszyscy, wolimy raczej (inaczej jak ortodoksyjni kalwiniści czy mormoni) niż pracę, i bogacenie się, beztroską zabawę, kochamy się w pijatyce, śpiewie, muzyce, tańcu...
Prawdą jest, że ryba psuje się od głowy. Tyle że polskie głowy jakoś mało myślą. Polak znany jest w świecie ze swej bezmyślności przy nadmiernej uczuciowości, ckliwości, gwałtownej porywczości (trudno im tam racjonalnie wytłumaczyć sens polskich zrywów powstańczych - przy takich dysproporcjach sił jakie były!)... A w dodatku rozum polski „nie okazuje tendencji do głębszego wnikania w istotę rzeczy, do logicznego, konsekwentnego wyciągania wniosków z przesłanek i łatwo poddaje się uczuciu” - jak zauważył autor „Kształcenia charakteru” Marian Pirożyński. Dlatego więc Polak kocha to, co go rujnuje, nie myśląc tego zmieniać - jak naiwny mąż swą rozrzutną żonę. Trudno mu nawet przyjąć do wiadomości tę prostą prawdę, że pewne czynniki duchowe, które on idealizuje, mogą mieć zgubny wpływ na jego postępowanie w życiu codziennym, a nawet na losy całej wspólnoty, w której żyje. Bo przecież ten, kto nie myśli - także i nie przewiduje - i po „polsku” powiada „jakoś tam będzie”... A potem, jak powszechnie wiadomo – „Polak i po szkodzie... głupi”. Ta nasza odwieczna „jednostajność usposobień”, o której pisał ksiądz Kalinka, musi mieć w końcu jakąś przyczynę! Czyżby instytucja kultywująca swe „odwieczne prawdy”, nie odgrywała w tym procederze powielania wzorców polskości istotnej, ba, decydującej roli? Czyśmy nie są nieodrodni synowie swoich ojców - słudzy Maryi? Na prawicy naszej, zakotwiczonej w tradycyjnych, „katolickich wartościach polskich”, niestety widać to najwyraźniej - skupiają się tutaj jak w soczewce te negatywne cechy Polaka-katolika: brak poszanowania dla autorytetu, atomizacja, warcholstwo, prywata, krótkowzroczny egoizm, brak zdolności w korzystaniu z poczynionych doświadczeń, brak przezorności...
Ale o tym, że polski charakter narodowy, taki jaki on jest, jest równoznaczny z typem kulturalnym opartym o pewną zwartą konstrukcję światopoglądową, mówi się u nas bardzo ostrożnie. Przyczyny tego należy upatrywać w tym, że polska dusza zbiorowa, polski charakter narodowy , taki jaki on jest obecnie - od czasu pełnego zwycięstwa Kościoła katolickiego w Polsce w XVI w. - jest dziełem katolicyzmu. Skoro bowiem nikt nie zaprzeczy, że katolicyzm stanowi istotę polskości; stanowi jej kwintesencję. Dlaczegóż więc nie miałby mieć decydującego wpływu na nasz charakter – jednostkowy i narodowy zarazem?

Jacy naprawdę jesteśmy...

Czy ten niewątpliwy - i który, jak sądzę, dowiedziono - wpływ światopoglądu katolickiego na nasz charakter narodowy uznamy za pozytywny, zależy już od naszego wartościowania. Przyjmując, że jest ono tradycyjnie katolickie, to i ocena będzie pozytywna. I tak jak przed wiekami, jesteśmy wciąż politycznymi altruistami, bezinteresownie walczącymi za cudze interesy. Jesteśmy dobrymi Samarytanami dla obcych. A swoich obywateli łupimy z największą rozkoszą. Na prawicy z prawdziwą lubością prawimy o ideałach cywilizacji łacińskiej, wolności gospodarczej, jednocześnie przyklaskując pompowaniu - na wzór bizantyjski przerośniętej - biurokracji do niewiarygodnych rozmiarów. Cenimy ludzi o mentalności urzędniczej, mając w pogardzie, niczym pospolitych złodziei, ludzi przedsiębiorczych, na których stoi każde państwo i społeczeństwo. W dziedzinie ekonomicznej zwykle poprzestajemy na małym, by po pogańsku nie gonić za mamoną. Zapożyczamy się -zgodnie zesłynnym staropolskim zawołaniem „zastaw się, a postaw się” – nie troszcząc się o jutro. Praca jest dla nas przykrym obowiązkiem. Stąd i jesteśmy mniej wydajni niż nawet nasi najbliżsi sąsiedzi. O pracę dla kogoś zwykle mało dbamy i się do niej nie przykładamy. Swój święty ideał upatrujemy w sytuacji, kiedy jesteśmy prześladowani i zniewoleni, deptani, opluwani i wieszani na krzyżu (jak prawdziwy „Chrystus narodów”). Mobilizujemy się wtedy najchętniej, jednocząc się w krótkotrwałym, bo szybko stłumionym, zrywie przeciwko zniewalającemu nas ciemięzcy. Zresztą o wiele też łatwiej pogodzimy się z taką cierpiętniczą rolą, niż byśmy sami mieli to czynić innym. Zdecydowanie wolimy być ofiarą niż katem. „Moralne zwycięstwo”, „duchowe” przedkładamy nad zwycięstwo realne, fizyczne. Naszą rzeczywistą słabość i niemoc polityczno-gospodarczą kompensuje nam niezachwiane przekonanie o naszej „duchowej, utwierdzonej na prawdach wiary”, wyższości. Święta, sielskość i anielskość, przedkładamy nad wytężony wysiłek w rozwijaniu kultury materialnej, która jakby nie było decyduje o przewadze na tym świecie (gdyby nie przewaga technologiczna - rydwany Ariów podbijających Europę i Indie w III tys. p.n.e. i ich żelazo z XV w p.n.e. nie byłoby nawet mowy o panowaniu „białego człowieka” w Europie i świecie). Jednak w przeciwieństwie do naszych praprzodków, dawnych Ariów, i ich godnych następców Brytyjczyków, wolimy raczej być skolonizowani niż być kolonizatorami. I Bóg raczy wiedzieć dlaczego, jesteśmy wciąż święcie przekonani, że to inni powinni się od nas uczyć „prawdziwie chrześcijańskiej cywilizacji”. Dlaczego jednak oni wszyscy nie podzielają tego naszego przekonania i życzenia zarazem?
PS. Przecząc istnieniu charakteru narodowego niektórzy twierdzą, że największy wpływ ma na nas... narodowość. Tymczasem polską narodowość konstytuuje katolicyzm! Polska idea narodowa jest tożsama z katolicką od wieków. „Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości... ale tkwi w jej istocie..." - stwierdził Dmowski, ale nie tylko on jeden. To, że katolicyzm jest kwintesencją polskości - polskiej narodowości tego nikt w Polsce i na świecie nie kwestionuje.
Wojciech Rudny
Artykuł ukazał się w grudniowym wydaniu miesięcznika "Dziś".

Zimowe Święto Światła zamiast Bożego Narodzenia

Oksford powraca do pogańskich wartości. Jak donosi tygodnik "Niedziela" z 8 grudnia Rada Miejska Oksfordu uchwaliła, że „Boże Narodzenie” od tego roku stanie się... Zimowym Świętem Światła.
Jest to swoisty powrót do korzeni, bowiem 25 grudnia w tradycji europejskiej jest dniem narodzin... Słońca Niezwyciężonego. Chrześcijaństwo przyjęło ten dzień w ramach akulturacji, tj. przejmowania pogańskich elementów kultury przez Kościół katolicki, w tym narodzin Boga – Słońca, którego utożsamiono z Jezusem Chrystusem („Słońcem Sprawiedliwości”).
Oczywiście decyzja samorządowców z Oksfordu spotkała się z atakiem abpa Gianfranco Ravasiego, przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Kultury, który stwierdził, iż lepiej byłoby, żeby przemianowanie Świąt Bożego Narodzenia w Zimowe Święto Światła odbyło się pod sztandarem ateizmu, a nie "poszanowania wartości religijnych innych osób". Co ciekawe, decyzję Rady Miejskiej Oksfordu potępili jednogłośnie tamtejszy... imam (przywódca duchowy muzułmanów) i rabin (przedstawiciel gminy żydowskiej).
Sojusznikami samorządowców z Oksfordu są jednak świeccy politycy i zarządy wielkich sieci handlowych. W oficjalnych dokumentach i w podległych sobie jednostkach publicznych (szpitale, szkoły) usuwane są wszelkie religijne odniesienia do tzw. Bożego Narodzenia. Termin „Boże Narodzenie” zastępują określeniem „zimowych wakacji”.
Ks. Paweł Rozpiątkowski opisując casus Oksfordu w "Niedzieli" napisał, że „najnowsza historia uczy, że im bliżej świąt, tym takich informacji będzie więcej. Trudno się oprzeć wrażeniu, że głupota kwitnie w miarę zbliżania się zimy. Zresztą, gdyby to była tylko głupota. Często można podejrzewać po prostu złą wolę”.

Czy to jest głupota, a może zła wola? Myślę, że nie. Wśród mieszkańców Oksfordu jest coraz więcej takich, którzy po prostu nie wierzą już w boskość żydowskiego cieśli sprzed dwóch tysięcy lat (zresztą większość Żydów w niego nigdy nie uwierzyła, pozostając żydami wyznania mojżeszowego), którego wyznawcy nazwali „Zbawicielem świata” i uwierzyli w jego zmartwychwstanie. Im więcej będzie ludzi niewierzących, m.in. w boskość Jezusa Chrystusa, tym więcej będzie takich przypadków w całej Europie. Ale nawet bez tego jest to zjawisko moim zdaniem jak najbardziej pożądane. W końcu chcemy żyć w Europie nie tylko zjednoczonej, ale i świeckiej. To znaczy takiej, gdzie nie będzie religii panującej. W takiej Europie ani ksiądz, ani pastor, ani imam czy rabin nie będą narzucać reszcie społeczeństwa własnych Bogów i swoich praw (nazywanych zwykle "prawami Bożymi") oraz systemów wartości. W takim świeckim państwie jest miejsce i dla katolika, i dla żyda, dla muzułmanina, a nawet poganina i ateisty. Jest także miejsce dla geja i lesbijki, czego oczywiście nie mogą znieść ortodoksyjni wyznawcy tzw. religii objawionych. Budzi to rzecz jasna przede wszystkim opór Kościoła. Kościół bowiem nie wyobraża sobie takiej „pogańskiej Europy”. Chce by Europa była na nowo „odrodzona w Chrystusie”... Ale próbkę takiej Europy mieliśmy w czasach panowania generała Franco w Hiszpanii. Był to jakby powrót do Średniowiecza oraz "sojuszu tronu i ołtarza". Mało tam było miejsca dla indywidualnej wolności. Za to bezkarnie szalała państwowo-kościelna cenzura - nie tylko światopoglądowa, ale i obyczajowa (zabronione były dancingi; sceny erotyczne, ba, śmiałe pocałunki były wycinane z zagranicznych filmów). Jeśli o mnie chodzi, to na pewno nie chciałbym żyć w takiej katolickiej Europie. Zdecydowanie wybieram Europę pogańską, a zarazem świecką. Pierwsze światełka takiej Europy zabłysły właśnie w Oksfordzie.

Aγριολούλουδο, czyli "dziki kwiat". Słowa... Pitagoras, muzyka: Stelios Kazantzidis

Μη με λυπάσαι διώξε με απόψε σαν να 'μαι αγριολούλουδο
και τη ζωή μου κόψε
Εγώ γυμνός ξεκίνησα εγώ πηγαίνω μόνος
Σπίτι μου είναι ο δρόμος και τραγούδι μου ο πόνος
Διώξε με και μη λυπάσαι τι θα γίνω μη φοβάσαι κι αν χιονίζει και αν βρέχει τ'αγριολούλουδο αντέχει
Μη με κρατήσεις μονάχα από συμπόνιατο κρύο το συνήθισα θ'αντεξω και τα χιόνια
Εγώ γυμνός ξεκίνησαεγώ πηγαίνω μόνος
Σπίτι μου είναι ο δρόμος και τραγούδι μου ο πόνος
Διώξε με και μη λυπάσαιτι θα γίνω μη φοβάσαικι αν χιονίζει και αν βρέχειτ'αγριολούλουδο αντέχει

Don't feel sorry for me,drive me away tonight
as if I am a wild flower
and cut my life
I began nude
I am heading on all alone
My house is the street
and my song is the pain
Drive me away and don't feel pity for me
don't be afraid of what will become of me
even if it snows or if it rains
the wild flower does remain
Don't keep me just out of sympathy
I'm used to the cold I 'll manage the snow (too)
I began nude
I am heading on all alone
My house is the street
and my song is the pain
Drive me away and don't feel pity for me
don't be afraid of what will become of me
even if it snows or if it rains
Singer: Stelios Kazantzidis, Songwriter: Pythagoras, Composer: Christos Nikolopoulos

Video:
To jeden z najpopularniejszych utworów greckich... Mój znajomy przewodnik po Helladzie, Krystian, nucił ją podczas naszej wspólnej greckiej biesiady w kwietniu :))) ...